Miliarder, mała dziewczynka i pies na śniegu — to, co wydarzyło się później, roztopi twoje serce.

Śnieg tamtego wieczoru nie padał — on atakował. Białe smugi wirowały nad miastem, jakby wiatr chciał wymazać wszystkie jego kontury. Benjamin Cross, znany z twardej ręki miliarder, otarł dłoń o zaparowaną szybę limuzyny. Powracał z negocjacji, które dla wielu przedsiębiorców byłyby marzeniem, lecz dla niego — kolejnym dniem w pustym kalendarzu.

Trzy lata minęły od utraty syna, a każdy dzień od tamtej tragedii wyblakł, zamieniając się w jeden niekończący się cień. Czy to miasto ciągle świeciło tak jasno, czy to tylko jego oczy były coraz ciemniejsze?

Kierowca ostro zahamował, a samochód lekko zarzuciło na lodzie.

— Przepraszam, sir. Coś stoi na drodze… albo ktoś.

Benjamin oderwał wzrok od telefonu.

— Ktoś?

— Wygląda na dziecko.

Słowo „dziecko” wciąż miało dla niego moc cięcia nożem. Spojrzał przez szybę. W blasku reflektorów majaczyła drobna sylwetka skulona przy murze opustoszałego magazynu. Śnieg przykrywał ją jak biały całun.

— Zatrzymaj — polecił.

Zanim kierowca zdążył wysiąść, Benjamin był już przy dziewczynce. Obok niej drżał Bruno — brązowy kundel, zdający się chronić ją własnym ciałem.

Dziewczynka uniosła głowę. Jej oczy były tak ogromne, że zdawały się pochłaniać cały strach świata.

— Nie… proszę… — zaskomlała. — Nie zabierajcie go.

To był inny wieczór, inna historia. A jednak te słowa brzmiały jak echo, którego wciąż nie potrafił uciszyć.

— Nikt ci niczego nie zabiera — powiedział łagodnie. — Jestem Benjamin. A ty?

— Rosa — odparła cicho. — A to Bruno. On jest dobry. Tylko zimno mu.

Otulił ją swoim płaszczem. Gdy dotknął jej dłoni, był pewien, że przemarznięta była nie tylko skóra, ale i historia, którą niosła.


W limuzynie Bruno zasnął, wtulony w Rosę. Benjamin siedział naprzeciw, obserwując ich jak przywidzenie — coś kruchego, co może zniknąć, jeśli mrugnie zbyt długo.

— Gdzie mieszkasz, Rosa? — zapytał.

Dziewczynka zacisnęła palce na psiej sierści.

— Tam, gdzie Bruno znajdzie miejsce. Uciekłam.

— Od kogo?

Nie odpowiedziała. Za to Bruno wydał z siebie niski, niepokojący pomruk, jakby znał odpowiedź, której ona nie chciała wypowiedzieć.

Benjamin poczuł nieprzyjemne mrowienie w karku. Instynkt, który służył mu dobrze w interesach, mówił jedno: coś tu się nie zgadza.

Kierowca spojrzał na niego w lusterku.

— Sir, policja jest na rogu. Kazać…

— Nie — przerwał Benjamin natychmiast.

Miał ku temu powód. Ludzie tacy jak on wiedzieli rzeczy o ludziach w mundurach — i o ludziach, którzy potrafili się pod mundury podszyć.

— Jedziemy do mnie.


W penthousie Rosa prawie zniknęła w ogromie przestrzeni. Zbyt białe ściany, zbyt błyszczące podłogi — jakby całe mieszkanie wymazano z życia Benjamina i nikt nie odważył się zapisać czegokolwiek na nowo.

— Możesz tu zostać, dopóki nie będziemy wiedzieć, co dalej — oznajmił.

Rosa przytaknęła, ale wyraz jej twarzy pozostawał niewytłumaczalnie napięty. Jakby co chwilę nasłuchiwała, czy ktoś nie stoi za oknem.

— Ktoś cię szuka? — zapytał.

— Wszyscy — szepnęła.

Po tych słowach światło zgasło.

Cały penthouse pogrążył się w mroku.

Benjamin odruchowo sięgnął po telefon — martwy. Winda? Nie działa. Kamery? Również.

Bruno zerwał się z kanapy i zaczął warczeć na drzwi wejściowe.

Ktoś był po drugiej stronie.


Drzwi nie ustąpiły od razu. Najpierw rozbrzmiał niski, metaliczny syk — jakby podważano zamek narzędziem, które nie było przeznaczone dla zwykłych włamywaczy.

— Rosa. — Benjamin uklęknął przy dziewczynce. — Kim oni są?

— Źli ludzie — odpowiedziała. — On… ten, który trzymał mnie wcześniej… powiedział, że mam dar. Że widzę rzeczy, których nie powinnam widzieć. I że teraz należę do nich.

Benjamin zmarszczył brwi.

— Dar?

Rosa skinęła głową.

— Potrafię znaleźć to, czego inni szukają… nawet jeśli to zaginęło dawno temu.

Nie był pewien, co to znaczy, dopóki nie spojrzała na niego swoimi wielkimi oczami.

— Wiem, gdzie jest pana syn — powiedziała łagodnie. — Widziałam go. On… nie umarł tak, jak wszyscy myślą.

Benjamin poczuł, jak ziemia usuwa mu się spod nóg. Słowa Rosy przebiły każdy mur wzniesiony przez ból i żałobę.

Bruno zaczął ujadać. Zamek drzwi ustąpił z trzaskiem.

— Uciekamy — szepnął Benjamin.


Pędzili schodami w dół, bo winda wciąż była martwa. W tle słychać było ciężkie kroki kilku osób. Rosa oddychała płytko, ale biegła, trzymając Benjamina za rękę. Bruno wyprzedzał ich, jakby znał drogę.

Na parkingu podziemnym panowała niemal kompletna ciemność. Tylko jedno światło migotało — nad wyjściem ewakuacyjnym.

— Tędy — Benjamin wskazał.

Ale Bruno stanął jak wryty. Zawył ostrzegawczo.

— Co jest? — Benjamin obrócił się.

Wtedy usłyszał syczenie. Delikatne, ledwo słyszalne.

Maski gazowe.

Sekundę później mgła zaczęła wypełniać korytarz.

Benjamin podniósł Rosę na ręce i pobiegł w przeciwną stronę. Klatka schodowa prowadziła na dach. Wbiegli tam w ostatniej chwili, gdy korytarz spowił duszący dym.

Mróz na dachu palił w płuca. Ale tu przynajmniej mogli oddychać.

— Co oni chcą? Dlaczego ty? — Ben spojrzał na dziewczynkę.

— Bo wiem zbyt dużo — odpowiedziała. — I bo widziałam ich twarze, kiedy odebrali innym dzieciom ich dary.

Benjamin przełknął.

— A mój syn?

— Też widziałam. Oni go mają.

Świat Benjamina zatrzymał się.

Dźwięk otwieranych drzwi dachowych odbił się echem.

Postacie w czarnych kombinezonach wypełniły przestrzeń.

Benjamin odsunął Rosę za siebie. Nie miał broni. Miał tylko determinację kogoś, kto już raz stracił wszystko i nie pozwoli, by powtórzyło się to drugi raz.

Nagle rozległ się potężny huk.

Helikopter.

Nie tych ludzi.

Na jego boku widniało logo firmy Benjamina.

— Panie Cross! — krzyczał znajomy głos. — Wskakujcie!

Zaskoczenie na twarzach napastników dało im sekundy przewagi. To wystarczyło.

Benjamin chwycił Rosę i podbiegł do krawędzi. Pilot rzucił w ich stronę linę.

Bruno pierwszy wskoczył do środka. Rosa za nim. Benjamin wspiął się ostatni, w chwili gdy wystrzał przeszył powietrze i uderzył w metal obok jego dłoni.

Helikopter wzbił się w noc.

Benjamin objął Rosę. Drżała, ale żyła.

— Powiedz mi wszystko o moim synu — poprosił.

Rosa uniosła wzrok.

— To będzie długa historia. I bardzo niebezpieczna.

Benjamin skinął głową.

— Jestem gotów.

Za oknami burza śnieżna zaczęła wreszcie słabnąć. Ale to, co czekało ich dalej, miało dopiero rozpętać prawdziwy huragan.