Gdy pierwsze promienie porannego słońca delikatnie muskają krawędź poduszki, na której spokojnie śpi mały Bogdan, jego oddech jest równomierny i pełen spokoju. Ręka malca niepostrzeżenie zaciska się na miękkim pledzie. W drzwiach pokoju stoi Arsenij, ojciec chłopca, a serce mężczyzny wypełnia cicha, głęboka radość. Obserwuje, jak rzęsy jego synka drgają, jakby chłopiec powoli budził się z ostatnich, słodkich wspomnień snu. Wszystko wskazuje, że dzień ten, tak jak poprzednie, upłynie w świetle pełnym ciszy i harmonii.
Jednak już godzinę po przebudzeniu wydarzyło się coś nowego. Bogdan, który jeszcze chwilę temu bawił się kolorowymi klockami, nagle zastyga w bezruchu. Jego spojrzenie, wcześniej zawsze skierowane na ojca, wydaje się puste i dalekie. Powoli, z niemal uroczystą powagą, chłopiec sunie na najdalszy kąt pokoju, gdzie ściany łączą się pod kątem prostym. Tam przyciska do nich całe swoje malutkie ciało, a policzek opada na chłodne tapety. Zamykając oczy, wpada w zadumę. Arsenij, obserwując ten obraz, uśmiecha się. Myśli: „Nasz mały odkrywca znalazł niezwykły sposób poznawania świata”. Wzruszony sięga po telefon, by uwiecznić chwile, i wysyła zdjęcie swojej siostrze z dopiskiem: „Mój mały filozof znów zanurzony w głębokich przemyśleniach.”
„Tajemniczość dziecięcej wyobraźni potrafi zadziwić nawet dorosłych.”
Lecz tego uśmiechu nie było już na jego twarzy, kiedy po trzech dniach sytuacja powtarzała się z niepokojącą regularnością. To przestało być niewinną dziecięcą kaprysem. Bogdan niemal co godzinę bez względu na okoliczności przerywał to, czym się zajmował, odwracał się od ojca, zabaw i najbliższego otoczenia, by powoli, z jakąś nieznaną wewnętrzną siłą, podążyć do tego samego kąta pokoju. Nie płakał ani się nie śmiał. Milczał, przyciskając twarz do zimnej powierzchni, pogrążony w niezwykłej, przeszywającej ciszy. Czasem ten stan trwał minutę, czasem dłużej, aż Arsenij ze zmartwionym sercem decydował się podejść i odciągnąć syna od tego dziwnego rytuału.
Niepokój, który na początku był jak poranna mgła, zaczął narastać i przybierał formę ciężkiego, duszącego ciężaru. Arsenij samotnie wychowywał syna. Jego żona, Weronika, odeszła w dniu urodzin dziecka. Od tamtej chwili każda myśl mężczyzny krążyła wokół tego delikatnego życia. Arsenij był architektem, człowiekiem opartym na porządku i logice, przyzwyczajonym do przewidywania i kontrolowania wszystkiego. Jednak jak zapanować nad tajemniczym przyciąganiem chłopca do bezdusznej, chłodnej ściany?
- Bezsenne noce w samotnych poszukiwaniach informacji
- Wpisywanie różnych fraz do internetu: “dziecko stoi twarzą do ściany”, “dziecko unika kontaktu”, “dziwne zachowania rocznego dziecka”
- Otrzymywanie niepokojących sugestii diagnoz
Internetowa diagnoza przynosiła chłodne propozycje, takie jak: możliwe wczesne objawy spektrum autyzmu, reakcja na niewidoczną traumę psychiczną czy zaburzenia w kontakcie emocjonalnym. Mimo wizyty u pediatry, który wysłuchał go ze zrozumieniem, odpowiedź była pełna bezradności.
„Dzieci są jak istoty z innej planety. Może lubi chłód ściany? Może to sposób na uspokojenie układu nerwowego? A może to tylko tymczasowy etap rozwoju, który z czasem zniknie.” — mówił lekarz.
Jednak Arsenij był przekonany, że to nie etap. Ta milcząca, uporczywa potrzeba przebywania w kącie miała głębszy sens, była intymna, pełna cierpienia. To nie była zabawa, lecz forma rytuału.
Pewnego dnia, wracając z pracy wcześniej niż zwykle, zastał syna w już doskonale znanej pozie. Bogdan stał w kącie, dłonie sztywno przylegały do tapety z wesołymi zwierzątkami, czoło oparte o ścianę. Koncentracja i oderwanie od świata dziecka były tak intensywne, że Arsenij niemal zaparło dech w piersiach. Podszedł powoli i ukląkł obok, nie dotykając chłopca.
„Synu, — szepnął głosem przepełnionym czułością — dlaczego tak robisz? Co tam widzisz?”
Odpowiedzi nie było, ale Arsenij zauważył, że oddech syna chwilowo się zatrzymał, jakby chłopiec próbował zatrzymać w sobie coś zbyt wielkiego i ciężkiego na tak drobne ciało.
Po kilku dniach Arsenij odkrył kolejny szczegół — Bogdan wybierał zawsze ten sam, precyzyjnie określony narożnik pokoju. Żaden inny kąt go nie interesował. To jakby ten mały metr kwadratowy miał dla niego szczególne znaczenie. Po odsunęciu komody, która częściowo zasłaniała ścianę, dokładnie ją obejrzał: nie było na niej ani plam, ani szczelin, ani śladów pleśni. Mimo to powietrze miało tam chłodniejszą i gęściejszą aurę niż w reszcie pokoju. Od tej chwili spokojny sen Arsenija zniknął bezpowrotnie.
Spędzał kolejne noce na czuwaniu naprzeciwko łóżeczka syna z laptopem na kolanach, udając pracę, lecz z oczyma stale skierowanymi na Bogdana. W snach chłopiec był spokojny, raczej nie odczuwał niepokoju. Przyciągała go ściana tylko w ciągu dnia, zwłaszcza gdy ojciec choćby na chwilę odwrócił wzrok lub opuścił pokój.
Potem nadszedł przerażający krzyk. Była głęboka noc, zegar elektroniczny świecił na czerwono: 2:14. Ciszę przerwał nie zwykły płacz, ale przeraźliwy, pełen rozpaczy wrzask, który dobywał się z monitora. Arsenij zerwał się z łóżka, serce dudniło mu gdzieś pod gardłem. Wpadł do pokoju i zamarł w progu. Bogdan stał w swym ulubionym narożniku, lecz ciało miał napięte jak sprężyna, pięści zaciskał i otwierał w nerwowych drgawkach, a całe jego istnienie trzęsło się bezgłośnie. Ojciec pochwycił go na ręce, przyciskając do piersi.
„Wszystko w porządku, mój chłopcze, tata tu jest, wszystko będzie dobrze…”
Lecz syn się nie uspokajał. Przeciwnie, wykręcał się, miał w dłoniach pajęczynę pogniecionej piżamy ojca – nie po to, by pocieszyć się, lecz by spróbować się wyrwać, wrócić do ściany. Jego krzyk stawał się coraz głośniejszy i pełen rozpaczy. Tamtej nocy Arsenij, po wielu latach, zapłakał. Siedział na podłodze, tuląc roztrzęsionego syna i zdawał sobie sprawę, że to nie dziecinny kaprys ani zwykła choroba. To było coś znacznie poważniejszego.
Z pierwszymi promieniami słońca wybrał numer znaleziony wcześniej, wywołujący u niego lęk, ale na który wreszcie zdecydował się zadzwonić – do dziecięcego psychologa.
„Wiem, że to może brzmieć dziwnie, — głos mu drżał z powodu bezsenności — ale jestem przekonany, że mój syn próbuje mi coś powiedzieć. I to, co ma do przekazania, jest przerażające.”
Nazajutrz do ich mieszkania przyszła pani Lewina, kobieta o spokojnym usposobieniu i wyrazistym, łagodnym spojrzeniu. Spędziła czas na zabawie z Bogdanem i mówiła do niego cicho i melodyjnie, uważnie śledząc jego reakcje. Wtedy chłopiec, jakby czekając na swoją chwilę, podniósł się na niepewnych nogach i tak, jak zawsze, podążył do kąta pokoju. Przytulił się do ściany, a jego ramiona zwiotczały. Twarz psycholożki stała się poważna.
„Arsenij, — przemówiła cicho, odchodząc na bok — odpowiedz mi szczerze, proszę. Czy ktoś jeszcze mieszkał tutaj po odejściu twojej żony? Nianie, krewni?”
„Nie, nikogo, — pokręcił głową — chodziły nianie zatrudniane na dzień, lecz żadna nie zostawała długo. Bogdan od pierwszej chwili reagował nieustannym płaczem. Same rezygnowały z pracy.”
Pani Lewina zamyśliła się i poprosiła o 15 minut sam na sam z chłopcem. Mężczyzna poczuł panikę – nigdy nie zostawiał syna z obcymi, ale w jej oczach dostrzegł szczere pragnienie pomocy i zgodził się.
Stanął przy drzwiach z uchem przy szklanej wstawce. Bogdan nie płakał. Siedział na podłodze, a potem ponownie zbliżył się do ściany. Nagle Arsenij dostrzegł, że usta syna zaczynają poruszać się. Najpierw wydawał nieskładne dźwięki, potem sylaby, aż przez szybę przedostały się słowa, które wywołały w nim dreszcze.
Gdy pani Lewina wyszła, była blada.
„On powiedział… wyraźnie wypowiedział: ‘Nie chcę, żeby ona wróciła’.”
„Co? — poczuł, jak ziemia usuwa się mu spod nóg — ale on mówi tylko pojedyncze słowa, słyszę: ‘mama’, ‘tata’, ‘daj’…”
„Jestem tego pewna na sto procent. To właśnie powiedział.”
Wrócili do pokoju. Bogdan siedział tyłem do nich, a jego postawa wyrażała głęboką przygnębienie. Ojciec ukląkł obok, próbując nawiązać kontakt wzrokowy.
„Moje słoneczko… Kogo nie chcesz widzieć? Kto nie powinien wrócić?”
Chłopiec powoli odwrócił głowę. Jego ogromne, błękitne oczy były pełne łez. Spojrzał prosto na ojca, a usta, mokre od płaczu, wymówiły trzy mrożące krew w żyłach słowa:
„Ciocia ze ściany.”
Arsenij zaniemówił, nie mogąc uwierzyć, że dopiero co uczące się mówić dziecko wypowiedziało coś tak niesamowitego, o czym nie powinno jeszcze wiedzieć. Od tych słów bił lodowaty chłód grobu.
Pani Lewina ścisnęła jego dłoń i wyjaśniła:
„To może być echo poważnej traumy. Prawdziwe wspomnienie, z którym psychika dziecka nie może sobie poradzić. Wspomniałeś, że nianie często się zmieniały…”
„Tak, — odparł cicho Arsenij, przypominając sobie obraz. — Jedna z nich, Marina, pracowała tydzień. To był czas, gdy Bogdan niemal przestał jeść i spać, płakał bez przerwy…”
Razem obejrzeli nagranie z kamery domowej skierowanej na plac zabaw. Na ekranie widniała wysoka, szczupła kobieta w ciemnym swetrze. Jej ruchy były niemal płynne, twarz bez wyrazu. Bogdan bawił się klockami, ale gdy kobieta podeszła, chłopiec zastygał, a potem niemal panicznie odsuwał się do kąta i przytulał do ściany. Kobieta nie próbowała pocieszyć dziecka, tylko stała i uśmiechała się zimno, przemykając cienkim cieniem tajemniczego uśmiechu.
Arsenij patrzył na to wideo z rosnącym lękiem, a kolejne telefony do agencji pośrednictwa potwierdzały najgorsze obawy. Marina pracowała na fałszywych dokumentach, a jej kontakt został odcięty. Wszelkie dalsze próby znalezienia jej spełzły na niczym.
Następnej nocy, nie mogąc opanować narastającego strachu, Arsenij przestawił łóżeczko syna do swojej sypialni. Po wielu tygodniach chłopiec zasnął szybko, spokojnie, a oddech był równy. Około 3:07 nocą mężczyzna obudził się ze dziwnym uczuciem pustki i ledwie słyszalnego szeptu. Podniósł się na łokciu – łóżeczko było puste.
Lód strachu przeszył go niczym ostrze. Wyskoczył i pobiegł do przedpokoju. Tam stał Bogdan, w piżamce, boso, jak zawsze – twarzą do ściany.
„Bogdan!” – krzyknął, biegnąc ku niemu.
Chłopiec odwrócił się z wyrazem niemego lęku na twarzy, a jego wargi drżały z desperacją.
„Ona… wróciła…”
W tym samym momencie z pustego pokoju dobiegł potężny, głuchy huk, jakby ktoś uderzył całą siłą ciężkim przedmiotem. Arsenij, tuląc płaczącego syna, zapalił światło. Na ścianie w nieszczęsnej części pokoju pojawiły się świeże, głębokie rysy, jakby ogromne, stalowe pazury przeciągnęły tapetę. Powietrze zgęstniało i zmroziło do szpiku kości. Bez zastanowienia złapał koc, owinął nim syna i wybiegł z mieszkania. Tamtej nocy spędzili w samochodzie zaparkowanym w najruchliwszej części dzielnicy.
Następnego dnia, po licznych przejściach, Arsenij odnalazł kobietę o imieniu Tatiana, określaną jako „oczyszczająca” i zajmującą się zjawiskami nieznanymi zwykłemu rozumowi. Nie była ani medium, ani czarownicą, lecz osobą, która bez słów powoli przeszła po wszystkich pokojach. Gdy dotarła do dziecięcego pokoju, zatrzymała się niczym wryta.
„Coś tu jest — powiedziała cicho — coś starego i bardzo nieprzyjemnego. To nie jest istota żyjąca tutaj, to po prostu obserwator.”
„Za mną?” — zapytał cicho Arsenij.
„Nie — odpowiedziała z współczuciem — ono obserwowało dziecko.”
Z torby wyjęła nietypowy przyrząd przypominający kompas z wieloma wskazówkami. Gdy zbliżyła go do przeklętego kąta, jedna z wskazówek zaczęła gwałtownie się obracać, potem zatrzymywała się i ponownie ruszała z impetem. Tatiana zapaliła kilka woskowych świec, rozmieściła je wokół pomieszczenia i zaczęła recytować staroświeckie, melodyjne formuły. Arsenij, trzymając syna w drzwiach, nie rozumiał słów, lecz wyczuwał, jak ciężka, przytłaczająca atmosfera zaczyna powoli ustępować.
Tamtej nocy Bogdan nie podszedł do ściany ani razu. Bawił się samochodzikami, pełzał po podłodze, a nawet roześmiał się, gdy ojciec podniósł go wysoko w powietrze. Dni mijały, a potem tygodnie, a narożnik pokoju pozostał pusty. Słońce zdawało się świecić jaśniej, a powietrze w mieszkaniu stało się lżejsze i świeższe. Ciężar, który przygniatał ramiona Arsenija przez długi czas, powoli znikał.
Pewnego poranka, gotując śniadanie w kuchni i podając synowi kawałki świeżego naleśnika z dżemem, oglądał Bogdana, który śmiał się, z twarzą upaćkaną słodkim, truskawkowym syropem, klaszcząc w dłonie z radości. Mężczyzna poczuł, jak w jego znużonym i obolałym sercu po raz pierwszy od dawna zapłonęła iskra nadziei.
„Smakuje, synku? Lubisz naleśniki taty?” – zapytał z uśmiechem.
Lecz malec nagle przestał się śmiać. Spoważniał i wskazał palcem w stronę korytarza, gdzie była jego sypialnia. Arsenij zamrugał, starając się ukryć wewnętrzny niepokój. Delikatnie ujął małą dłoń w swoje ramiona i mocno go przytulił. Bogdan nie stawiał oporu. Położył głowę na ramieniu ojca, a oddech miał spokojny i regularny.
- Tydzień po tygodniu minął bez kolejnych niepokojów
- W mieszkaniu zapanował spokój i harmonia
- Drugie urodziny Bogdana pachniały nadzieją i obietnicą bezpieczeństwa
Cisza i spokój zagościły w ich domu. Nie było już długich stań przy ścianie, nocnych szeptów czy nowych zadrapań. Z okazji drugich urodzin chłopca Arsenij zapalił dwie malutkie świeczki na torcie, patrząc na rozświetloną twarz dziecka i jasne oczy. Szeptał bardziej do siebie niż do niego:
„Nie wiem, co się działo, synku. Może nigdy tego nie pojmę. Wiem jedno, co jest silniejsze niż każdy strach: teraz jesteś bezpieczny. Zawsze będę przy tobie.”
Bogdan z radością klasnął w dłonie, zdmuchując świece. Arsenij, spoglądając na niego, złożył sobie cichą obietnicę, że zawsze będzie uważnie słuchał nie tylko wypowiadanych przez syna słów, lecz także jego milczenia. Bowiem to właśnie ono, ten cichy, wewnętrzny krzyk duszy, często stanowi najważniejsze przesłanie na świecie.