Deszcz uderzał w dach czarnego samochodu jak zegar odliczający do czegoś nieuchronnego. Vivian Harper siedziała na tylnej kanapie obok mężczyzny, który kilka godzin wcześniej wciągnął ją w najdziwniejszy taniec jej życia.
Antonio DiLorenzo. Samo nazwisko brzmiało jak ostrze — gładkie, zimne i śmiertelnie precyzyjne.
– Czy zamierzasz mi wreszcie powiedzieć, dokąd mnie wieziesz? – zapytała, próbując brzmieć odważnie.
Antonio uśmiechnął się lekko, nie patrząc na nią. – Do mojego domu.
– Przepraszam, co?
– Jeśli mamy grać w małżeństwo, musisz znać swoją scenę – odparł spokojnie. – I swoje kwestie.
Vivian zamarła. Jeszcze rano była samotną matką, nauczycielką angielskiego, zmagającą się z czynszem i złamanym sercem. Teraz siedziała w samochodzie z człowiekiem, którego imię budziło strach w policji, a szacunek w półświatku.
– Nie będę częścią niczego nielegalnego – powiedziała. – Mam dziecko.
Antonio w końcu na nią spojrzał. W jego oczach nie było gniewu, tylko… coś jak cień żalu. – Właśnie dlatego wybrałem ciebie.
Rezydencja DiLorenzo stała na klifie, z widokiem na wzburzone morze. Kamienne mury, szkło, stal – wszystko w niej było surowe, zimne, doskonale zorganizowane. Jak on.
– Dlaczego ja? – zapytała, kiedy drzwi się za nimi zamknęły.
– Bo jesteś czysta – odparł. – Nikt nie będzie podejrzewał kobiety, której życie toczy się między szkołą a sklepem spożywczym. A ja potrzebuję kogoś, komu mogą ufać… że nic nie powie.
– To szaleństwo – wyszeptała.
Antonio oparł się o stół i pochylił. – Szaleństwem byłoby nie skorzystać z okazji, Vivian. Znasz kłamstwo, które potrafi uratować życie? Udawanie.
– Dlaczego twoje życie jest w niebezpieczeństwie?
Na jego ustach pojawił się gorzki uśmiech. – Bo ktoś w mojej organizacji chce zająć moje miejsce. A najłatwiej zabić człowieka, który wygląda, jakby był sam.
Milczała. To wszystko brzmiało jak scenariusz filmu, a jednak iskra prawdy paliła jej skórę.
– To tylko tymczasowe – dodał po chwili. – Do momentu, aż dowiem się, kto mnie zdradził.
– A potem?
– Potem zniknę.
Mijały dni. Vivian nie wiedziała, jak to się stało, ale zaczęła rozumieć, dlaczego ludzie podążali za Antonio. Był bezwzględny, ale sprawiedliwy. Milczący, ale uważny. Nigdy nie podniósł głosu, ale każde jego słowo miało ciężar wyroku.
A jednak… był w nim cień czułości, której się nie spodziewała. Codziennie rano w kuchni stała filiżanka kawy – dokładnie taka, jak lubiła. W jego biurze leżała fotografia dziewczynki – jej córki – którą kazał odszukać, by „znać każdy szczegół”.
Tylko że Vivian zaczynała podejrzewać, że to nie gra.
Pewnej nocy usłyszała głosy w korytarzu. Męskie, ostre, pełne napięcia. Zatrzymała się w pół kroku.
– Nie możesz jej tu trzymać! – ktoś syknął. – Jeśli się dowie…
– Milcz, Carlo – przerwał Antonio lodowato. – Jeśli się dowie, to znaczy, że zawiodłeś.
– Ale ona nie jest jedną z nas! To nauczycielka!
– Właśnie dlatego przeżyje – powiedział Antonio. – Nie skrzywdzi nikogo, kto nosi jej nazwisko.
Vivian wstrzymała oddech. Jej nazwisko?
Następnego dnia chciała uciec. Walizka była gotowa, klucz w dłoni, kiedy usłyszała dźwięk, który zmroził jej krew – trzask szkła, potem krzyk. Wpadła do salonu.
Antonio leżał na podłodze, a nad nim stał Carlo, trzymając pistolet.
– Mówiłem ci, że ona wszystko zniszczy! – wrzasnął.
– Nie rób tego! – Vivian zawołała.
Carlo obrócił broń w jej stronę. – Zginiesz razem z nim.
Nie wiedziała, skąd wzięła się odwaga. Rzuciła się naprzód, szklany wazon roztrzaskał się o jego głowę. Strzał padł – dźwięk był ogłuszający. Carlo runął, a Vivian spojrzała na Antonio.
Krew barwiła jego koszulę.
– Antonio! – upadła obok niego.
– Nie płacz – wyszeptał. – Wiedziałem, że tak się skończy.
– Zawiozę cię do szpitala!
– Nie… słuchaj mnie. – Chwycił jej dłoń, jego spojrzenie było niewiarygodnie spokojne. – W sejfie w moim biurze znajdziesz dokumenty. Wszystko, co mam, przepisane jest na ciebie i twoją córkę.
– Nie, ja nie chcę twoich pieniędzy!
– To nie pieniądze. To ochrona. – Uśmiechnął się słabo. – Teraz naprawdę jesteś moją żoną.
Dwa tygodnie później w gazetach pojawiły się nagłówki:
„Antonio DiLorenzo zginął w strzelaninie. Imperium mafii upadło.”
Vivian nie czytała artykułów. Zajmowała się córką, próbując wrócić do normalności. Ale pewnego wieczoru, kiedy zamykała sklep, ktoś zostawił na ladzie kopertę.
W środku był tylko jeden bilet – na lot do Włoch – i karteczka z krótkim zdaniem:
„Nie każdy Feniks ginie w ogniu. Czas wstać, Signora DiLorenzo.”
Jej serce zamarło.
Rok później w Neapolu, w luksusowej willi z widokiem na morze, kobieta w czarnej sukni siedziała przy biurku. Na ścianie wisiała fotografia mężczyzny z blizną na szczęce.
Sekretarz wszedł cicho. – Pani DiLorenzo, nowa partia towaru dotarła. Co zrobimy z portem w Marsylii?
Vivian odłożyła pióro, spojrzała na niego z chłodnym spokojem.
– Rozszerzamy działalność – powiedziała. – Ale pamiętaj, żadnej przemocy wobec rodzin. Nigdy.
Sekretarz skinął głową i wyszedł.
Kiedy drzwi się zamknęły, Vivian sięgnęła po kieliszek wina. Przez okno widziała błysk latarni morskiej i fale rozbijające się o skały.
– Nie jestem już tą kobietą, którą drwili – szepnęła. – Jestem kobietą, której się boją.
Na biurku leżał sygnet z inicjałami A.D.
Obok – nowy, z jej własnym imieniem.
Vivian DiLorenzo.
Córka spała w pokoju obok. A nad morzem znów słychać było deszcz – jakby świat składał jej hołd.
Bo w mrocznym królestwie, które pozostawił po sobie Antonio, narodziła się nowa królowa.
I nikt już nigdy nie śmiał śmiać się z niej przy stole numer siedem.