Ojciec wręczył każdemu ze swoich trzech synów weksel na sumę 900 000 peso, prosząc o pomoc w uregulowaniu długu za leczenie.

Słońce zachodziło nad Quezon City, zalewając uliczki pomarańczowym blaskiem. W domu Dela Cruzów panowała cisza. Ojciec Ramón spał niespokojnie w małym pokoju, jego oddech przerywał chrapliwy kaszel. Miguel siedział przy biurku, licząc rachunki i odpisując na wiadomości z pracy.

Na stoliku obok leżała stara kartka – weksel na 900 000 peso.
Podpisany drżącym pismem Ramóna Dela Cruza, datowany dokładnie rok wcześniej.

Miguel wzdychał ciężko. Mimo całego wysiłku – dwóch etatów, sprzedaży motocykla, kafeterii Anny – dług wciąż nie był spłacony. Brakowało jeszcze 80 000 peso. Ale ojciec był spokojniejszy, silniejszy.
Albo tylko tak się wydawało.

Tego ranka, gdy Ramón poprosił go do pokoju, Miguel spodziewał się rozmowy o pieniądzach.
Zamiast tego, ojciec wyciągnął z szuflady złożony arkusz papieru i powiedział:
– Przeczytaj, synu.

Miguel rozłożył kartkę.
Nie był to weksel.
Nie był to testament.
Był to list, opatrzony datą sprzed dwóch tygodni i pieczęcią kliniki „San Lorenzo”.


„Do zainteresowanego:
Pan Ramón Dela Cruz uczestniczył w eksperymentalnym programie medycznym, w którym podpisał zobowiązanie do spłaty długu w naturze – poprzez oddanie materiału biologicznego. W przypadku jego śmierci, zobowiązanie przechodzi na najbliższego krewnego.”

Pod listem widniał podpis:
Dr Elias Cortez – Dyrektor Programu Biotechnologii Klinicznej.


Miguel podniósł wzrok.
– Ojcze… co to znaczy „materiał biologiczny”?
Ramón uśmiechnął się słabo.
– Kiedy byłem w szpitalu, prosili o próbki krwi. Mówili, że to rutynowe badania. Ale potem pojawił się ten doktor Cortez… i zrozumiałem, że to coś więcej.
– Coś więcej?
– On twierdził, że moje geny są wyjątkowe. Że mogą pomóc w tworzeniu nowych terapii. Ale to wszystko kłamstwo. Oni szukali… czegoś innego.

Ramón otworzył szafkę przy łóżku i wyjął małą, metalową skrzynkę.
– To znalazłem w szpitalu, dzień przed wypisem.

W środku leżał pendrive z wygrawerowanym logo „San Lorenzo Institute”.

– Zrób z tym, co uznasz za słuszne – wyszeptał Ramón. – Ale obiecaj mi jedno: nie oddawaj tego nikomu. Nawet braciom.


1. Nocne odkrycie

Tego wieczoru, gdy Anna zasnęła, Miguel podłączył pendrive do laptopa.
Na ekranie pojawił się folder:
„Project ReGenesis / Subject R-07”

W środku – pliki z datami, analizy DNA, raporty medyczne, zdjęcia.
Na jednym z nich widniał jego ojciec – leżący na stole operacyjnym, z rurkami wbitymi w żyły.
Obok notatka:

„Próba 7: ekstrakcja fragmentu genomu ‘R’ – reakcja pozytywna. Potwierdzenie regeneracji tkanki w 14h. Kolejne pobranie zaplanowane po zgonie.”

Miguel poczuł, jak żołądek ściska mu się ze wstrętu.
Zaczął przewijać kolejne pliki – i wtedy zobaczył zdjęcie własne.
Jego dane. Jego adres.
Opis:

„Potomek próbki R-07 – idealny kandydat do transferu projektu po śmierci dawcy.”

Zanim zdążył zareagować, laptop nagle zgasł.
Światło w pokoju mignęło i zgasło również.
Z ulicy dobiegł dźwięk silnika – wolny, jednostajny, jakby ktoś zatrzymał się przed domem.

Miguel zajrzał przez okno.
Czarny furgon.
Bez tablic rejestracyjnych.


2. Bracia

Rico i Julius przyjechali nazajutrz po wiadomości Miguela.
– Ojciec coś ukrywał – powiedział im cicho. – I to nie był zwykły dług.
Julius roześmiał się nerwowo.
– Co, chcesz nam wmówić, że ojciec był częścią jakiegoś spisku?
– Mam dowody – odparł Miguel. – Ale muszę wiedzieć, komu ufać.

Zanim Rico zdążył odpowiedzieć, z kuchni dobiegł trzask szkła.
Pobiegli tam – Anna stała z rozbitym kubkiem, a obok niej ojciec Ramón, z siną twarzą, trzymający się za pierś.

Zanim zdążyli zareagować, Ramón upadł.
Miguel klęknął przy nim, próbując go ocucić.
Ojciec otworzył oczy na sekundę i wyszeptał:
– Nie pozwól im… zabrać mnie…

Zmarł, zanim dokończył zdanie.


3. Pusty grób

Trzy dni po pogrzebie Anna obudziła Miguela z krzykiem.
– Miguel! W szpitalu! Dzwonili! – wręczyła mu telefon.
Na ekranie migała wiadomość:
„Potwierdzenie odbioru ciała: Ramón Dela Cruz, sekcja badawcza nr 12.”

– Odbioru? – powtórzył z niedowierzaniem. – Ale przecież został pochowany!
Pojechali na cmentarz.
Ziemia była świeżo rozkopana. Trumna – pusta.

Miguel wiedział już, dokąd musi jechać.


4. San Lorenzo Institute

Budynki kliniki wyglądały jak laboratorium z przyszłości – szkło, metal i cisza.
Wślizgnął się do środka przez boczne drzwi, używając legitymacji ojca.
W piwnicy, za stalowymi drzwiami, znalazł pomieszczenie z rzędem kapsuł.
W jednej z nich – jego ojciec.
Żywy.
Zamknięty w przezroczystym pojemniku, zanurzony w cieczy.
Na ekranie obok pulsowały dane biologiczne:
„SUBJECT R-07 – REACTIVATION: 67%”.

Miguel podszedł bliżej.
Ramón otworzył oczy.
Ale nie były już jego.
Były mlecznobiałe, bez źrenic.

– Miguel… – wychrypiał. – Uciekaj…

Za jego plecami otworzyły się drzwi.
Dr Cortez stał w progu, w białym kitlu, z uśmiechem.

– Panie Dela Cruz – powiedział spokojnie. – Cieszymy się, że pan przyszedł. Pański ojciec był dopiero początkiem. Ale to w pana krwi jest prawdziwa moc.

Miguel rzucił się do ucieczki. Biegł przez korytarze, alarm rozbrzmiał, czerwone światła migały. Dobiegł do wyjścia, wybiegł na parking – i wtedy coś ukłuło go w karku.

Zasłabł.
Świat zgasł.


5. Epilog

Dwa miesiące później Rico i Julius otrzymali list polecony z Instytutu San Lorenzo.
„Z przykrością informujemy o śmierci pańskiego brata, Miguela Dela Cruza, w wypadku drogowym.”
Załączono urnę z prochami i certyfikat.

Anna długo płakała. Ale pewnej nocy, gdy zamykała kawiarnię, usłyszała dźwięk dzwonka nad drzwiami.

Stał tam Miguel.
Tylko że jego oczy były… identyczne jak u ojca w laboratorium.
Mlecznobiałe. Bez życia.

Uśmiechnął się.
– Anna… spłaciłem dług.

Za jego plecami, w ciemności, stał Dr Cortez, w czarnym płaszczu.

– Rodzina Dela Cruz – powiedział cicho – ma wyjątkową krew.
A długi krwi… nigdy się nie kończą.

 

Leave a Comment