— Czy naprawdę żartujesz? — Anna nie mogła już dłużej powstrzymywać swojego głosu. Wydobył się z niej nagle, ostry i pełen gniewu. — Myślisz, że tkwienie w milczeniu niby coś zmieni?
Dmitrij stał przy stole kuchennym, opierając się dłońmi na brzegu, jakby starał się odnaleźć równowagę. Na jego twarzy pojawił się ten skruszony, uparty wyraz, jaki przyjmował, kiedy wiedział, że popełnia błąd, lecz z zasady nie zamierzał się cofać.
— Aniu, to nie tak jak myślisz…
— Naprawdę? — zbliżyła się do niego. — Wyjaśnij to w jasny sposób. Bez twoich zawołań „porozmawiajmy później”, „uspokój się”, „czemu się denerwujesz?”. Powiedz mi teraz, dlaczego przyprowadziłeś ich do naszego domu?
Dmitrij wziął głęboki oddech, jakby miał wskoczyć do lodowatej wody.
— Nie mają gdzie mieszkać.
— A co z mieszkaniem oksany? — Anna skrzyżowała ręce. — Twoja ukochana siostra prowadzi teraz własne mieszkanie, prawda? Co, coś się stało? Dach na pewno nie spadł? Albo myśli, że mieszkanie z rodzicami nie jest „w porządku”?
Dmitrij wzruszył ramionami:
— Jej mieszkanie — to jej mieszkanie. Przygotowują je na ślub. Obecnie trwa remont, przewożą rzeczy, planują wszystko. Jest tam obecnie chaos.
— Wspaniale — Anna skinęła głową z narastającą w sobie złością. — A więc chaos przenosi się do mnie. Na moją przestrzeń. Do mieszkania, które samodzielnie opłacałam. Zanim się pojawiłeś. A także zanim cała ta rodzinna opieka nad dorosłymi ludźmi zaczęła się.
Dmitrij przewrócił oczami, choć dźwięk był niemal niesłyszalny.
— Aniu, jesteśmy rodziną. Musimy sobie pomagać. Moi rodzice…
— Zaczekaj — przerwała mu. — Wróćmy do początku. Nie powiedziałeś mi, nawet mnie nie ostrzegłeś. Nie zapytałeś. Po prostu postawiłeś mnie przed faktem — „przyjechali rodzice”. Nie „mogą przyjechać”, nie „czy to możliwe”, a „przyjechali”. I oczywiście nie przyszli z pustymi rękami. Walizki — jedno, torby — dwa, walizka z maszyną do szycia twojej matki — trzy. Widziałam. A nawet zdążyli zdjąć buty, zanim wyszłam z sypialni.
Dmitrij zacisnął pięści.
— Bałem się, że będziesz przeciwny.
— Mówi się, że znałeś się na niewłaściwym kroku — Anna wskazała na niego palcem — a mimo to to zrobiłeś.
Nie krzyczała. Im ciszej mówiła, tym bardziej szarżała jej dusza. Kuchnia, w której spędzała długie wieczory, przygotowując kolacje, rozmawiając z nim o drobiazgach — nagle wydawała się ciasna i obca. Jakby ściany zbliżyły się do niej, a powietrze stało się cięższe.
- Głos wiatru zza okna przypominał o bezsilności. Październik w tym roku był ponury i zimny.
- Szkło na parapecie pokryło się nierównymi smugami — deszcz pojawiał się i znikał. Po takim dniu można by chętnie otulić się kocem i oglądać serial.
- Jednak zamiast tego musiała stać w swoim własnym domu i wyjaśniać mężowi proste rzeczy.
— Aniu… — usłyszała za sobą głos.
Ludmiła Iwanowna pojawiła się w progu kuchni, pocierając dłonie czystym ręcznikiem, jakby właśnie coś tu myła. Miała spokojną, wręcz łagodną twarz, ale to właśnie to wyciszenie najbardziej irytowało Annę.
— Obiecuję, że jesteśmy tu krótkoterminowo — oznajmiła teściowa cichym głosem. — Po prostu do czasu, aż Oksana nie skończy swojego mieszkania…
— Więc jednak remont — Anna uniosła podbródek. — Nie pożar, nie powódź, ani nie to, że wylądowaliście na ulicy. Po prostu remont.
Wiktor Pietrowicz pojawił się tuż za nią, jak zwykle w swojej zamszowej kurtce, choć w domu nigdy się od razu nie rozbierał — lubił „zobaczyć” sytuację.
— Córka, młode małżeństwo, potrzebują przestrzeni — powiedział, nie patrząc na Annę, lecz ponad jej głową. — A wy macie tu sporo miejsca. Odpowiednie warunki.
— U was — powtórzyła Anna. — W moim mieszkaniu. Które kupiłam. Z moich pieniędzy. I spłaciłam bez żadnych „pomogaliśmy”.
Dmitrij cicho warknął:
— Znowu to się zaczyna…
Anna odwróciła się, bowiem jej cierpliwość malała szybciej niż wrzący czajnik.
— Jak mogę się inaczej wypowiedzieć? Twój ojciec złożył mi propozycję, że będą tutaj mieszkać. Jakby to była ich domyślna właściwość. Jakby ja — tylko dodatek. Bezpłatny pensjonat z gospodynią, która powinna milczeć i uśmiechać się.
— Nikt tak nie powiedział — przerwał Wiktor Pietrowicz. — Nie przekręcaj. Nie jesteśmy złodziejami.
— Tak? — Anna krok w przód. — A zapytać — nie jest opcją? Na przykład, zadzwonić do mnie bezpośrednio? Lub myślisz, że skoro jestem kobietą, twemu synowi wydaje się, że może podejmować decyzje za mnie?
W kuchni zapadła gęsta cisza. Nawet lodówka wydawała się milczeć.
Anna podeszła do szafki, otworzyła drzwiczki i wzięła szklankę wody. Ręce jej drżały. Czuła to, co jedynie wzmacniało jej wściekłość — jak można im na to pozwalać?
— Aniu — Dmitrij zbliżył się, a jego głos był łagodniejszy. — Uspokój się, dobrze? Rodzice się niepokoją. Mają trudności…
— Oni mają trudności? — Anna powoli obróciła głowę, ściskając szklankę. — A mi jak? Mi, która dowiaduje się o qspółcześnie twoich krewnych na trzy minuty przed ich wdostępem do środka z bagażami? Czy zdajesz sobie sprawę, jak mnie w to wpuściłeś?
Dmitrij odwrócił głowę do okna.
— Jesteś dramatyzująca.
— Ja? — zaśmiała się, ale śmiech był krótki, pełen gniewu. — Dobrze. Zróbmy tak. Wytłumacz mi, Dmitrij: dlaczego to ja mam rozwiązywać problemy twojej rodziny? Dlaczego Oksana może mieć mieszkanie, a ty — częstować się gdziekolwiek chcesz? Dlaczego przyszłeś na to wszystko bez wcześniejszego uzgodnienia? I co najważniejsze — dlaczego to ja dowiaduję się jako ostatnia?
Ludmiła Iwanowna uniosła ręce:
— Może przestańmy kłócić się? Nie jesteśmy dziećmi. Powinniśmy razem rozwiązać sprawę, a nie kłócić się…
— Nie nauczyliście mnie, jak rozwiązywać. Po prostu przyszliście — Anna spojrzała jej w oczy. — Nawet nie wątpiłeś, że cię wpuszczę.
Teściowa odwróciła wzrok.
Wiktor Pietrowicz zmarszczył brwi:
— To normalne, kiedy rodzice mieszkają z dziećmi.
—Nie w kawalerce, raczej w trzypokojowym, prawda? — Anna się zaśmiała. — Wygodnie. Miejsca znacznie więcej.
Dmitrij znowu złożył wargi w cienką linię. Jego twarz była napięta, ale milczał.
Anna poczuła, że jeśli teraz nie wyrazi swoich emocji, koniec. Wszystko ulegnie załamaniu.
Postawiła szklankę, otarła dłonie o dżinsy, zwróciła się do męża i powiedziała:
— Dobrze. Bez okrągłych przeszkód. Wy, to omawialiście dzisiaj wcześniej z nimi?
Milczenie. Ogłuszające, gęste.
Wykonała krok.
— Dmitrij. Pytam: wiedziałeś, że przyjadą dzisiaj?
Zacisnął wargi.
— No… tak.
Tak prosto. Tak zwyczajnie. Jakby powiedział: „zapomniałem kupić chleb”.
Anna skinęła głową. Potem jeszcze raz. I jeszcze raz — aż coś w sercu nie ścisnęło.
— A więc, — mówiła spokojnie. — To ty ich zapraszasz. Ty otworzyłeś im drzwi. Ty zdecydowałeś wszystko za mnie. Więc niech żyją razem — tylko nie w moim mieszkaniu.
— Aniu! — Dmitrij ruszył ku niej, ale podniosła dłoń.
— Nie. Zatrzymaj się. To dość. Nie zamierzam przemieniać się w personel twoich rodziców. To moje ściany, moje meble, mój porządek. I jeśli myślisz, że możesz przyprowadzać tutaj krewnych bez mojej zgody — nie jesteś mi to winien.
Wiktor Pietrowicz otworzył usta, ale Anna nie pozwoliła mu wpleść ani słowa:
— Nie wyrzucam was na deszcz. Mówię po prostu: to — mój dom. I to ja tu podejmuję decyzje. A wy przyszliście bez pytania.
Jej oddech stał się ostry, powierzchowny. Dłonie gorące, jakby w gorączce. Ale w środku — wręcz przeciwnie, wszystko zamarło.
Dmitrij nagle wydech:
— Aniu… wiesz, że naprawdę… nie mieli innego wyjścia…
— Mieli — przerwała mu. — Oksana. Ta sama, dla której wszyscy jesteście gotowi tańczyć. Niech ona podejmie decyzję. Ja mam swoje decyzje.
Wzięła telefon ze stołu, włączyła ekran.
— I nie powtórzę dwa razy. Albo wychodzicie we trójkę. Albo wychodzicie we dwóch, a Dmitrij zostaje. Ale bez was.
Nie ruszył nikt przez kilka sekund.
W tej pauzie Anna po raz pierwszy wyraźnie zrozumiała: w tej sytuacji już nie ma powrotu. Coś w niej pękło tak głośno, jakby odbijało się echem po całym domu.
Stała prosto, oddychała spokojnie, ale czuła, że nadchodzi chwila, w której rodzina — albo przestaje istnieć, albo pokazuje swoje prawdziwe oblicze.
A Dmitrij, który kiedyś obiecał być wsparciem, stał naprzeciwko niej — i nie mógł wydusić z siebie nic.
A październik za oknem stukał deszczem w parapet, jakby ktoś podpowiadał: decyzja zostanie podjęta dzisiaj. Dziś — i koniec.
Anna słyszała, jak za Dmitrijem cicho zatrzasnęły się drzwi, i jakby natychmiast stało się pusto — nie w mieszkaniu, tylko w sercu. Przez kilka minut stała w przedpokoju, nie ruszając się, aż cisza stała się przenikliwa. Październik za oknem niemal się przyciemniał, latarnie na podwórku lśniły na mokrym asfalcie. Wszystko wydawało się obce, nienaturalne. Jakby przyglądała się swojemu życiu z zewnątrz.
Przeszła do kuchni, włączyła światło — to samo, ciepłe, żółtawe, które zawsze tworzyło przytulność. Ale dziś to przytulność rozsypała się w pył. Na stole pozostała filiżanka, z której rano pił Dmitrij, obok leżała pozostawiona przez niego łyżka. Drobnostka, ale ukłuło ją pod żebrem, nagle i boleśnie.
Anna przesunęła filiżankę i wzięła głęboki oddech. Musiała się uspokoić. Chociaż na chwilę.
Wieczór upłynął chaotycznie. Próbowała coś oglądać, ale tylko zmieniała kanały. Próbowała czytać — nie mogła skupić się na zdaniu dłużej niż minutę. Ostatecznie poszła spać wcześniej niż zwykle, ale udało się zasnąć dopiero nad ranem.
Następnego dnia znów było cicho. Zbyt cicho.
Tydzień minął prawie niezauważony — praca, dom, praca znowu. Koledzy w biurze tradycyjnie omawiali plany innych, zakupy, cudze kłótnie i podróże. Nikt nie wiedział, co działo się w jej wnętrzu.
W piątek wieczorem, kiedy tylko zdążyła zdjąć kurtkę i włączyć czajnik, ktoś zapukał do drzwi. Nie natarczywie, nie ostro, ale pewnie, jakby osoba za drzwiami była gotowa czekać, ile to będzie potrzebne.
Anna otworzyła.
Dmitrij.
Stał z pustymi rękoma, w ciemnej kurtce, z rozczochranymi włosami, zmęczoną twarzą. Pod oczami nieprzespane noce, spojrzenie — jakoś puste. Jakby nie spał kilka nocy.
— Mogę wejść? — zapytał cicho.
Anna stanęła przez chwilę. Potem skinęła głową i odstąpiła na bok.
Wszedł, jak zwykle zdjął buty, przeszedł do kuchni. Zatrzymał się, jakby bał się pójść dalej.
— Napijesz się herbaty? — zapytała, nie patrząc na niego.
— Jeśli można.
Milcząc postawiła przed nim filiżankę. Usiadła naprzeciwko. Przez kilka sekund oboje słuchali ciszy, w której przebijał się starzejący się, jesienny deszcz przy parapecie.
Dmitrij w końcu podniósł wzrok.
— Aniu… musimy porozmawiać.
Uśmiechnęła się lekko ustami — bez radości.
— Zauważyłam. Zazwyczaj tak zaczynasz, kiedy z góry wiesz, że mi się to nie spodoba.
Jego palce złożone w zamek.
— Chcę wyjaśnić, co się wtedy stało.
— Mów. — Anna oparła się łokciem o stół. — Słucham.
Dmitrij wziął głęboki oddech:
— Wiesz… mama z tatą… naprawdę byli w martwym punkcie. Tam… no… atmosfera była napięta. Oksana powiedziała im, że najpierw ślub, potem remont, a potem mają z Tolą swoje plany dotyczące mieszkania. Nie mieli gdzie się zatrzymać. A ja… byłem głupkiem… pomyślałem, że jeśli od razu ci powiem, to… krótko mówiąc, nie chciałem, żebyś się zgodziła. A nie chciałem ich wystawiać na ulicę.
Anna postawiła filiżankę i spojrzała na niego zimnym, pewnym spojrzeniem:
— Na ulicy? Dmitrij, oni są dorosłymi ludźmi. Mają oszczędności, pokój u ciotki twojej matki, a wynajem mieszkania na kilka miesięcy nie jest końcem świata. Po prostu nie chcieli wydawać swoich pieniędzy. Woleli wkręcić się w twoje życie. I moje.
On przełknął ślinę.
— Jesteś… pewna?
— Bardziej niż kiedykolwiek. A ty też o tym wiesz. Ale łatwiej jest ci udawać, że ratowałeś rodziców przed tragedią, niż uznać, że cię wykorzystali. I że pozwoliłeś ich wykorzystać mnie.
Dmitrij odwrócił wzrok. Cień przeszły przez jego twarz.
W kuchni znów zapanowała cisza. Zbyt mocna. Deszcz ustał, a tylko rzadki dźwięk kropel bił na dachu.
On znów się odezwał:
— Aniu… rozumiem, że się myliłem. Naprawdę rozumiem. I… teraz jest mi bardzo ciężko. Wydaje się, że wszystko postawiłem na głowie. A rodzice naciskają. Oksana ze swoim „jesteś starszym bratem, musisz pomoc”. Ja… nie wytrzymałem. Wydawało mi się, że jestem między dwiema ścianami i obie naciskają na mnie. Chciałem gdzieś odpocząć od skandalu.
— I wybrałeś mnie — powiedziała cicho Anna. — Bo ja nie krzyczę, prawda? Bo mogę leżeć spokojnie i nie wybuchnę?
On uniósł wzrok, w jego oczach była boleść.
— Jesteś mi najbliższa. Myślałem… że jak wszystko wyjaśnię potem…
— Nie wyjaśniłeś — przerwała mu. — Postawiłeś mnie przed faktem. To nie wyjaśnienie. To brak szacunku. To nie jest rodzina, Dmitrij. To wykorzystanie.
Jego palce zadrżały.
— Aniu… — głos się załamał. — Źle bez ciebie się czuję.
Anna poczuła, jak coś w jej wnętrzu przesunęło się. Ale to „coś” nie było słabością. To było zrozumienie: nie jest już gotowa, by być „rozwiązywaczem” problemów innych, na które nie mają prawa głosu.
— Dmitrij — powiedziała spokojnie — nie pytasz, bym przywróciła wszystko. Ale nie ma już powrotu. Ty stanąłeś po stronie tych, którzy mają tu mieszkać, jakbym była tu zbędnym miejscem. Nie obroniłeś nas. Naszego domu. Naszych granic.
On drgnął na ostatnie słowo, jak gdyby dostał cios.
— Mogę to wszystko naprawić. Przykro mi. Porozmawiam z nimi. Wyjaśnię. Będę przyjeżdżał sam. Aniu, daj szansę.
Milczała. Jedną minutę. Dwie. Patrzyła na swoje dłonie. Potem podniosła wzrok — spokojne, stanowcze.
— Wszystko, co złamane, można naprawić. Jednak nie wszystko można naprawić razem. Czasami człowiek potrzebuje naprawić siebie — osobno.
Dmitrij opuścił głowę, jakby otrzymał uderzenie.
— Więc… to koniec?
Anna wzięła oddech i wypuściła go. Serce ukłuło, ale nie tak jak wcześniej. Nie z poczucia urazy — od prawdy, którą musiała oznajmić.
— Nie, Dmitrij. Koniec — to gdy drzwi się zamykają. Gdy rzeczy są zbierane w milczeniu. Gdy ludzie idą. To wszystko już było. Teraz — to nie koniec. To… tylko fakt. Nie możemy być razem, bo mamy różne wizje rodziny. Dla mnie rodzina — to bycie blisko, nie bycie wykorzystywanym. Ale dla tego, co do opieki.
On zakrył twarz dłońmi. Siedział tak kilka sekund, milcząc. Potem powoli opuścił dłonie.
— Zrozumiałem wszystko.
Wstał. Poczekał przy drzwiach. Na chwilę zatrzymał się.
— Dziękuję, że mnie wysłuchałaś.
Wyszedł.
Anna nie ruszyła za nim. Nie wołała. Po prostu zostań w kuchni, słuchając, jak cisza staje się częścią tej przestrzeni.
W następnych tygodniach życie toczyło się inaczej. Nie lżej, nie łatwiej — ale jaśniej. Jakby ktoś przetarł szybę i wszystko stało się lepsze, wyraźniejsze. Zaczęła lepiej spać. Jeść śniadanie bez tego kłębka w gardle. Wracać do domu i nie bać się, że za drzwiami znowu czeka ktoś obcy.
— Cześć, Aniu. Słuchaj, chciałam zapytać… teraz mieszkasz sama, tak? Nie masz nic przeciwko, jeśli przyjedziemy z Tolą? Zobaczyć mieszkanie?
Anna ledwo powstrzymała się od śmiechu.
— Po co?
— Cóż… po prostu chciałam zobaczyć, jak urządziłaś swoje miejsce. Może coś podpatrzymy na naszą kawalerkę…
— Nie — odpowiedziała Anna spokojnie. — To nie jest dla mnie odpowiednie.
— Co? — zdziwiła się Oksana. — No przecież nie zostaniemy długo, tak szczerze! Przez czterdzieści minut. Posiedzimy, herbaty napijemy…
— Oksano. — Anna przerwała jej. — To mój dom. Nie otwieram go dla ludzi, którzy myślą, że jestem ich zapasowym rozwiązaniem.
Oksana zawołała z oburzeniem:
— Co takiego… stałaś się tak szorstka?
— Życie mnie nauczyło.
Odłączyła.
Pod koniec miesiąca Anna stała przy oknie swojej kuchni. Na ulicy wczesny śnieg mieszał się z zimnym deszczem, latarnie rozmazany w wilgotnej zasłonie. W mieszkaniu było cicho, pachniało świeżo parzoną kawą. Na parapecie stał nowy kwiatek z limonki domowej — sama go kupiła. Po prostu miała ochotę.
Telefon zawibrował. Wiadomość od Dmitrija.
„Złożyłem dokumenty. Wszystko jest załatwione. Chciałem powiedzieć… dziękuję. Miałaś rację. Wiele zrozumiałem. Mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze.”
Patrzyła na ekran przez kilka sekund. Potem położyła telefon obok filiżanki.
Tak, będzie dobrze.
Nie od razu. Nie szybko.
Ale będzie.
Bo teraz jej dom — to jej dom. Z jej zasadami. Z jej decyzją, kogo wpuścić, a kogo nie. Z jej spokojem.
I już nigdy tego nikomu nie odda.
Wzięła filiżankę, podeszła do okna i patrzyła na dziedziniec, gdzie nieliczni przechodnie spieszyli przez kałuże. Życie toczyło się dalej. Cicho, spokojnie, pewnie.
W tej ciszy Anna poczuła — po raz pierwszy od długiego czasu — że może oddychać pełną piersią.
Tylko tyle.
Koniec.