Na prywatnym lotnisku Madrid–Cuatro Vientos czekał Gulfstream G650. Zbiorniki paliwa były pełne, a turbiny cicho gotowe do startu.
Carlos Valverde, prezes firmy, nerwowo przechadzał się obok samolotu. W świetle wiosennych reflektorów jego przyspieszony oddech zdradzał niepokój. Musiał natychmiast wyruszyć — od jego obecności w Sewilli zależał kontrakt wart 2,8 miliarda euro.
Jego asystentka, którą bez przerwy ponaglał telefonami, obdzwoniła wszystkich dostępnych pilotów w Madrycie, lecz nikt nie mógł przyjechać.
Wtedy pojawiła się kobieta w niebieskim roboczym fartuchu, z mopem i wiadrem u stóp.
— Potrafię pilotować — powiedziała spokojnie.
W hangarze wszyscy zamarli. Valverde odruchowo wyprostował się, a stojący obok niego inwestorzy z Emiratów wymienili nerwowe spojrzenia.
Słowa Eleny przecięły powietrze jak ostrze, budząc dziwne napięcie, jakby zwlekała z wypowiedzeniem czegoś, co i tak musiało paść.
Carlos powoli się odwrócił. Zaskoczenie wypisane było na jego twarzy.
— Ty? — zakpił. — Sprzątaczka?
Jego drwiący śmiech odbił się echem od stalowych ścian hangaru.
— Jeśli to ty poprowadzisz ten samolot, przysięgam, że wezmę cię za żonę.
Ale to, co stało się później, szybko starło uśmiech z jego twarzy.
Zachód słońca złotym światłem otulał Cuatro Vientos, sprawiając, że hangar lśnił niczym metalowa katedra.
Elena Morales pchała wózek czyszczący po gładkim betonie, a skrzypienie kół było dla niej znanym rytmem — pięć lat doświadczenia.
Po każdym spotkaniu biznesowym to ona sprzątała salę:
opróżniała kosze pełne butelek,
ścierała ślady po bankietach,
milcząco obserwowała miejsca, gdzie rodziło się i upadało bogactwo.
Tego dnia czuła jednak coś innego. W powietrzu wisiała burza.
Elena ostrożnie omijała grupę biznesmenów, gdy jej wózek zahaczył o kabel i wydał głośny stukot.
Valverde natychmiast odwrócił głowę i obrzucił ją zimnym spojrzeniem.
— Personel powinien znać swoje miejsce — powiedział głośno tak, by wszyscy słyszeli. — To spotkanie biznesowe, nie konferencja sprzątaczek.
Inwestorzy z Emiratów poruszyli się niespokojnie. Jeden spojrzał w telefon, drugi odchrząknął. Nikt nic nie powiedział.
Elena słyszała podobne uwagi od lat — znosiła je, tak jak znosi się codzienny pył. Ale jej dawna wersja, kapitan Morales, którą szanowano na wysokości 9000 metrów, istniała wciąż w jej pamięci. Istniała też tragedia, która odebrała jej wszystko.
— Przepraszam, panie Valverde — powiedziała głosem twardym jak skala.
Zrobiła trzy kroki, gdy wybuchł chaos.
— Julián!
Osobisty pilot Valverde’a stał zgięty na schodkach samolotu, trzymając się za brzuch. Był blady, ledwie przytomny.
— Julián! — krzyknęła asystentka, biegnąc w szpilkach.
— Zatrucie… jedzeniem — wydyszał pilot. — Ta sałatka… ledwo stoję… nie dam rady lecieć…
W hangarze zapadła grobowa cisza, zakłócana jedynie jego urywanym oddechem i dalekim pomrukiem pasów startowych.
Na twarzy Valverde’a pojawiły się panika, gniew i czysty strach.
— Znajdź innego pilota — rozkazał. — Natychmiast.
Asystentka szaleńczo dzwoniła.
— García jest w Barcelonie. Jiménez — w Lizbonie. Rodríguez ma urlop. Najbliższy pilot może być tu za trzy godziny… z Walencji.
Valverde pobladł.
— Trzy godziny? Spotkanie zaczyna się za dziewięćdziesiąt minut! Jeśli się spóźnimy, umowa upadnie! To miliardy!
Inwestorzy zaczęli nerwowo mówić po arabsku.
Elena odłożyła wiadro. Jej głos zabrzmiał jak dzwon.
— Ja potrafię pilotować.
Wszyscy odwrócili się w jej stronę. Cisza była napięta jak struna.
Valverde prychnął.
— Ty? Sprzątaczka?
Obszedł ją, lustrując jej roboczy fartuch, ciężkie buty i identyfikator: „Obsługa techniczna”.
— Pewnie nawet nie umiesz napisać „Gulfstream” — dodał szyderczo. — A co dopiero go pilotować!
Elena zrobiła krok naprzód.
— Potrafię pilotować twój samolot. Chyba że wolisz stracić kontrakt.
Valverde spojrzał na nią, potem na zegarek, na inwestorów, znów na nią.
I uśmiechnął się złośliwie.
— W takim razie zróbmy z tego przedstawienie. Jeśli wykonasz ten lot bez problemów… wezmę cię za żonę.
Zachichotał.
— Przecież o tym marzą takie kobiety jak ty, prawda? Bogaty mąż, koniec życia w brudzie?
Kilku pracowników odwróciło wzrok.
— A jeśli zawiedziesz, co jest bardzo prawdopodobne… stracisz pracę. Bez odprawy. Bez referencji. I żadne lotnisko w tym kraju cię nie zatrudni.
Elena ścisnęła uchwyt wózka. Ból przeszedł przez jej nadgarstek. Pięć lat bycia niewidzialną… pięć lat milczenia. Dawna kapitan Morales cofnęła się w cień tego dnia, gdy straciła wszystko.
Ale teraz spojrzała na Valverde’a, wyprostowała się i powiedziała:
— Przyjmuję.