Wszystko miało być perfekcyjne. Moja żona, Ivy, od tygodni przygotowywała nasz dom na święta, przemieniając go w świąteczną krainę marzeń. Girlandy zdobiły drzwi, a białe światełka delikatnie migotały w oknach.
Nasza ośmioletnia córka, Daphne, z radością pomagała nakrywać do stołu. Jej zapał do pracy objawiał się w nierówno ułożonych serwetkach i lekko przekrzywionych kartkach z imionami gości. Wszystko jednak wyglądało uroczo.
Atmosfera była magiczna, dopóki Daphne nie wybuchła z czymś, co zmieniło całe nasze święta.
Kroiłem indyka, gdy Daphne wspięła się na krzesło. Jej niebieskie oczy błyszczały, a głos rozbrzmiał w całym domu:
„A gdzie jest ten pan, którego mama trzyma w piwnicy?”
Pokój nagle ucichł.
Wszyscy wstrzymali oddech, widelce zawisły w powietrzu. Mój nóż wypadł z ręki i stuknął o tacę, a Ivy, która jeszcze przed chwilą uśmiechała się ciepło, zbielała jak ściana.
„Co powiedziałaś, skarbie?” – zapytałem, próbując zapanować nad głosem, choć serce biło mi jak oszalałe.
Daphne skrzyżowała ręce na piersi i z zaskakującą powagą dodała:
„Mężczyzna! Mama zawsze do niego schodzi, kiedy jesteś w pracy. Widziałam, jak mu coś przynosiła!”
Przez stół przetoczyła się fala szoku.
Ivy siedziała nieruchomo, nie wiedząc, co powiedzieć.
„Daphne, o czym ty mówisz? Przestań, to jakaś zabawa, prawda?” – próbowałem się zaśmiać, ale mój głos zdradzał zdenerwowanie.
Daphne zeskoczyła z krzesła i pociągnęła mnie za rękę.
„Chodź, tato! Sama ci pokażę. On tam jest!”
Ivy wstała gwałtownie, przesuwając krzesło.
„Daphne! Natychmiast przestań! To jakieś bzdury!” – krzyknęła, próbując ją powstrzymać.
Ale Daphne spojrzała na nią z uporem.
„Nie kłamię! Widziałam, jak tydzień temu zanosiłaś mu jedzenie i mówiłaś, że idziesz zrobić pranie!”
Napięcie w pokoju osiągnęło apogeum. Czułem, jak moje ciało staje się sztywne, a wszyscy przy stole wymieniali niepewne spojrzenia.
„Chodź,” – powiedziała Daphne, ciągnąc mnie za rękę.
Odwróciłem się do Ivy.
„Masz coś do powiedzenia?” – zapytałem ostrożnie, choć mój głos drżał.
„To jakieś głupoty!” – wybuchnęła, łamiącym się głosem. „Ona za dużo ogląda bajek!”
„Nie kłamię!” – odpowiedziała Daphne stanowczo.
W końcu podążyłem za nią do piwnicy. Schody skrzypiały pod moimi stopami, gdy włączałem światło. Powiedziałem wszystkim, żeby zostali na górze.
Rozejrzałem się po chłodnym, pełnym kurzu pomieszczeniu. Zauważyłem pudła z ozdobami świątecznymi, stare meble, a w rogu coś, co wyglądało na małe łóżko. Obok stała taca z pustą filiżanką i butelka wody.
„Co tu się dzieje…” – wymamrotałem, podchodząc bliżej.
Z cienia dobiegł słaby kaszel. Zamarłem.
Ivy pojawiła się na dole schodów, jej twarz była mokra od łez.
„Quentin…” – zaczęła, głos jej się łamał. „Mogę to wyjaśnić.”
„No to zacznij mówić,” – powiedziałem, choć niepokój dławił mnie od środka.
Z cienia wyłonił się drobny mężczyzna – starszy pan o zmęczonej twarzy i znoszonych ubraniach.
„To mój ojciec,” – wyznała Ivy.
Nie mogłem uwierzyć w to, co słyszę.
„Twój ojciec? Mówiłaś, że nie żyje!” – wyrzuciłem z siebie, czując, jak moje nerwy są na granicy wytrzymałości.
Ivy zaczęła płakać. W końcu przyznała, że ukrywała go, bo nie wiedziała, jak powiedzieć mi prawdę. Bała się, że nie zaakceptuję tej sytuacji.
Stałem w milczeniu, próbując zrozumieć, co się właśnie wydarzyło. Święta, które miały być idealne, zamieniły się w coś, czego nikt się nie spodziewał.