Brat opiekował się siostrą, gdy mama była w pracy. Nikt nie mógł się tego spodziewać…

Advertisements

Marina Siergiejewna zauważyła, że Sasza przestał przychodzić na lekcje w połowie listopada. Na początku pomyślała, że chłopak po prostu się rozchorował – jesienna pora, wirusy, nic nadzwyczajnego. Minął jednak tydzień, potem kolejny, a jego nadal nie było. Na przerwach łapała się na tym, że czeka, aż Sasza wejdzie do klasy, usiądzie przy swojej ławce pod oknem i wyjmie swój ulubiony niebieski zeszyt do matematyki. Jednak ławka, jakby zniknęła, nie pasowała już do jej codziennego obrazu klasy.

Advertisements

Pod koniec drugiego tygodnia jej niepokój stał się nie do zniesienia. Rodzice chłopca nie dawali żadnego znaku życia – ani telefonu, ani notatki. To było dziwne. Sasza zawsze był pilnym uczniem, cichym, ale bardzo sumiennym. Kochał matematykę, rzadko opuszczał lekcje, a jego zeszyty były wręcz wzorcowe. „Tak po prostu być nie może” – myślała Marina Siergiejewna, przeglądając dziennik klasowy.

Advertisements

Po zajęciach postanowiła udać się do sekretariatu.

– Walentyno Pietrowno, wie pani może, co się dzieje z Saszą Gołowinem? – zapytała, siadając na krześle przy biurku. – Nie pojawia się od dłuższego czasu.

Sekretarka podniosła wzrok znad dokumentów, poprawiła okulary i westchnęła.

– Nikt nie dzwonił. Może znowu mają jakieś problemy w domu. Sama wiesz, jaki to rejon.

Marina wiedziała, o jaki rejon chodzi. Stare kamienice z odpadającą farbą, podwórka pełne śmieci i hałaśliwe grupy nastolatków, które okupowały wszystkie ławki. Ciągłe kłótnie sąsiadów, których dźwięki przenikały przez cienkie ściany.

Zmarszczyła brwi.

– Ale nie można tego tak zostawić. Przecież ma matkę, prawda?

– Matkę ma – odparła oschle sekretarka. – Ale co z tego, skoro jaka to matka?

Marina wstała bez słowa.

– W porządku, zajmę się tym sama – powiedziała cicho, zakładając płaszcz.

– A co tu się zajmować? – mruknęła sekretarka za nią. – Jeśli chcesz, to szukaj.

Marina nie odpowiedziała. Szybko przeszła przez szkolne podwórko, mając w głowie tylko jedno pytanie: co się dzieje z Saszą?

W klatce schodowej domu Gołowinów czuć było wilgoć i papierosy. Żarówka na piętrze migotała, a schody były zabrudzone błotem. Marina weszła na trzecie piętro i zapukała do drzwi z łuszczącą się brązową farbą.

– Czy ktoś jest w domu? – zawołała, ale odpowiedziała jej cisza.

Zapukała ponownie, tym razem głośniej. Po chwili drzwi lekko się uchyliły, a zza nich wyjrzał Sasza.

– Marino Siergiejewno? – jego głos był drżący.

– Sasza, dzień dobry. Dlaczego nie chodzisz do szkoły? Co się stało?

Chłopak milczał. Wyglądał na zmęczonego i zagubionego. Policzki miał zapadnięte, a pod oczami widniały cienie.

– Wpuścisz mnie? – zapytała łagodnie.

Sasza rozejrzał się, jakby sprawdzając, czy ktoś za nim stoi, po czym w końcu uchylił drzwi szerzej.

Mieszkanie było małe i zaniedbane. W kącie pokoju siedziała dziewczynka, na oko trzyletnia, bawiąc się plastikową łyżką. Sasza szybko zamknął za nauczycielką drzwi, aby zimne powietrze z klatki nie dotarło do środka.

– To moja siostra, Wika – powiedział cicho.

– Sasza, wytłumacz mi, co się dzieje – powiedziała Marina poważnym tonem, siadając na krześle. – Gdzie jest twoja mama?

– W pracy – odpowiedział, spuszczając głowę.

– Dlaczego Wika nie jest w przedszkolu?

– Mama mówiła, że nie ma czasu jej zapisać – odparł niepewnie.

Marina westchnęła.

– Czyli ty się nią opiekujesz, kiedy mamy nie ma w domu?

Sasza skinął głową.

– A szkoła?

Chłopak zawahał się, po czym powiedział cicho:

– Nie mogę jej zostawić samej. Jest za mała.

Marina poczuła, jak ściska ją w środku. Nigdy nie przyszło jej do głowy, że jej uczniowie mogą mieć takie problemy.

– Sasza – powiedziała łagodnie, patrząc mu w oczy. – Jadłeś dzisiaj coś?

Wzruszył ramionami.

– Chyba rano.

Marina wstała.

– Tak dalej być nie może. Poczekaj tutaj. Zaraz wrócę.

– Dokąd pani idzie? – zapytał zaniepokojony.

– Po jedzenie – odpowiedziała, zakładając płaszcz. – I po pomoc.

Chłopak chciał coś powiedzieć, ale tylko westchnął i skinął głową.

Marina wyszła z mieszkania, już wyciągając telefon. Wiedziała, że nie może zostawić tych dzieci samym sobie.

Godzinę później wróciła z ciężkimi siatkami. Sasza otworzył drzwi, patrząc na nią z mieszanką zdziwienia i ostrożności.

– Pani naprawdę wróciła? – zapytał niepewnie.

– Oczywiście – odpowiedziała z uśmiechem. – Obiecałam, prawda? Gdzie macie kuchnię?

Szybko rozpakowała zakupy: chleb, mleko, kasze, jabłka, nawet ciastka. Sasza patrzył na to wszystko z niedowierzaniem.

– To wszystko dla nas? – spytał zszokowany.

– A dla kogo innego? – odparła z uśmiechem.

Rozpoczęła przygotowanie prostego posiłku. Sasza i Wika zjedli pierwszy od dawna ciepły obiad. Marina wiedziała, że to dopiero początek pomocy, jaką mogła im zaoferować. Przysięgła sobie, że nie zostawi ich samych.

Tamtego dnia wszystko się zmieniło – dla Saszy, Wiki i ich przyszłości.

Advertisements