Kostia wracał do domu po pracy, mocniej wciskając zmarznięte dłonie w kieszenie. Śnieg sypał się gęsto, jakby niebo postanowiło w jednej chwili pozbyć się całych swoich zapasów. Grube płatki osiadały na rzęsach, wpadały za kołnierz, a porywisty wiatr smagał twarz, aż policzki zupełnie straciły czucie. Szalik zsunął się na bok, a Kostia, zirytowany, usiłował go poprawić.
— No i proszę, zima jak się patrzy… — mruknął pod nosem, rozglądając się w poszukiwaniu jakiegokolwiek schronienia przed śnieżycą. Ulice były niemal puste, zaspy piętrzyły się przy chodnikach, a gruba warstwa białego puchu zamieniała wszystko wokół w bezkresne pagórki.
Już sięgał do kieszeni po klucze, gdy nagle usłyszał słaby, ledwie słyszalny głos:
— Pomóżcie…
Zatrzymał się w miejscu. Wiatr mógł płatać figle, ale mimo to serce ścisnęło mu się z niepokoju. Powoli się odwrócił, uważnie przyglądając się pokrytemu śniegiem podwórzu. Latarnie rzucały nikłe światło, ale poza tym nigdzie nie było żywej duszy.
— Pomóżcie… — głos zabrzmiał ponownie, nieco wyraźniej, choć wciąż słabo.
Kostia poczuł, jak przez ciało przebiega mu zimny dreszcz. Zrobił kilka ostrożnych kroków w stronę największej zaspy na skraju drogi. I wtedy ją zobaczył.
Na śniegu, częściowo zasypana, leżała starsza kobieta. Jej płaszcz był cienki, nieprzystosowany do takiej pogody, a czapka zsunęła się na bok, odsłaniając siwe włosy. Twarz miała bladą, usta sine, a drżące dłonie przyciskała do piersi, jakby próbowała zatrzymać resztki ciepła.
— Babciu! — Kostia rzucił się ku niej, klękając w śniegu. — Co się stało?
Kobieta z trudem uchyliła powieki. Jej spojrzenie było zamglone, pełne bólu i zmęczenia.
— Noga… Chyba złamana… — wyszeptała ledwo słyszalnie.
Kostia pospiesznie wyciągnął telefon. Palce miał skostniałe, drżały z zimna, a przyciski zdawały się śliskie i nieposłuszne. W końcu udało mu się wybrać numer pogotowia.
— Halo? Karetka? Tutaj starsza kobieta, nie może wstać, prawdopodobnie złamanie. Adres… — mówił szybko, jednocześnie zerkając na staruszkę, by upewnić się, że wciąż jest przytomna.
Wiatr wył, śnieg nadal sypał. Kostia bez namysłu zdjął swoją kurtkę i nakrył nią kobietę, starając się ochronić ją przed mrozem. Sam natychmiast poczuł przenikliwe zimno, ale to nie miało teraz znaczenia.
— Proszę się trzymać, babciu. Pomoc już w drodze. Wszystko będzie dobrze, obiecuję.
Staruszka ledwie dostrzegalnie skinęła głową, próbując się uśmiechnąć.
Po kilku minutach podwórze rozświetliły reflektory. Przez śnieżną zamieć przedarła się karetka. Ratownicy szybko wysiedli i podeszli do kobiety. Jeden z nich, doświadczony mężczyzna po czterdziestce, przykucnął obok i delikatnie sprawdził jej stan.
— Złamanie — stwierdził, delikatnie badając nogę pacjentki. — Zabieramy ją do szpitala.
Kostia poderwał się na równe nogi.
— Jadę z wami!
Ratownik spojrzał na niego uważnie i pokręcił głową.
— I tak już pan zrobił bardzo dużo. Teraz my się tym zajmiemy.
Kostia spojrzał na staruszkę. Kiedy ratownicy układali ją na noszach, spojrzała na niego ostatni raz – w jej oczach błyszczała wdzięczność.
— Będzie pani w dobrych rękach — powiedział cicho.
Drzwi karetki się zamknęły, a pojazd ruszył, zostawiając za sobą ślad na śniegu. Kostia stał na pustym podwórzu, czując, jak mróz ponownie wdziera się pod ubranie. Ale gdzieś w środku zrobiło mu się ciepło.
Następnego ranka, przy kubku gorącej kawy, usłyszał dzwonek telefonu. Na ekranie widniał nieznany numer. Nie przepadał za takimi połączeniami, ale coś mówiło mu, że powinien odebrać.
— Halo?
— Pan Konstantin? — odezwał się niski, spokojny głos. — Dzwonię ze szpitala. To pan wczoraj pomógł starszej kobiecie.
Kostia natychmiast przypomniał sobie tamten wieczór.
— Tak, jak się czuje?
— Jej stan jest stabilny. Myśleliśmy, że jest pan jej wnukiem. Cały czas pytała o pana. Potrzebuje kilku rzeczy, czy mógłby pan pomóc?
Przez chwilę milczał. Zrobił tylko to, co uważał za oczywiste. A jednak ta kobieta uznała go za bliską osobę.
— Oczywiście. Proszę tylko powiedzieć, co mam przynieść.
Po zapisaniu listy szybko się ubrał i ruszył do sklepu. Kupił ciepły szlafrok, skarpety, kapcie. Przy kasie zawahał się na moment, po czym sięgnął po paczkę ciastek – dokładnie takich, jakie kiedyś lubiła jego babcia.
Kiedy wszedł do szpitalnej sali, staruszka natychmiast podniosła głowę. W jej oczach pojawiło się zaskoczenie.
— Przyszedłeś?
Kostia uśmiechnął się.
— A jakżeby inaczej? Ktoś musi się panią zaopiekować.
Ostrożnie rozpakował torbę, pomagając jej założyć nowy szlafrok. Kobieta przez chwilę głaskała miękki materiał, a potem spojrzała na niego z wdzięcznością.
— Nikt nigdy się mną nie interesował… — szepnęła drżącym głosem.
Kostia usiadł obok. Wydawało się, że ta kobieta jest mu zupełnie obca, a jednak w sercu poczuł coś, czego nie potrafił opisać.
— A rodzina? Ma pani dzieci?
Staruszka ciężko westchnęła, spuszczając wzrok.
— Miałam… Ale kiedy odmówiłam przepisania mieszkania, natychmiast zniknęli. Zostałam sama.
Kostia poczuł ucisk w piersi.
— Teraz już pani nie jest sama — powiedział cicho. — Będę panią odwiedzał.
Na twarzy staruszki pojawił się ciepły, pełen nadziei uśmiech.
— Dziękuję, chłopcze…
Wtedy Kostia zrozumiał jedno – czasem los łączy ludzi nie bez powodu.

Starsza kobieta, uwięziona w śnieżnej zaspie, wołała o pomoc.
Advertisements
Advertisements
Advertisements