Oddałam synowi swoje mieszkanie, ale kiedy zobaczyłam, co z nim zrobił, nie miałam dla niego litości
Mój syn, Bartosz, przez całe życie cieszył się wolnością i beztroskim stylem życia. Dopiero w wieku trzydziestu lat postanowił się ustatkować i wziąć ślub. Moja radość nie miała granic – w końcu doczekałam się momentu, na który czekałam od dawna. Z największą starannością przygotowaliśmy się do tego wyjątkowego dnia, dbając o każdy szczegół.
Syn, na którego zawsze liczyłam
Bartosz był moim jedynym dzieckiem i chciałam dla niego jak najlepiej. Od najmłodszych lat wykazywał się inteligencją i talentem, ale z czasem jego priorytety zaczęły się zmieniać. Wieczory spędzał w barach albo przy komputerze, tracąc czas na rzeczy, które nie prowadziły do niczego dobrego. Miałam nadzieję, że małżeństwo pomoże mu zejść na właściwą drogę.
Jego żona, Marta, była dziewczyną z charakterem – sympatyczna, ale niestety nałogowo paliła. Uspokajałam się myślą, że gdy zajdzie w ciążę, rzuci ten nałóg.
Oddałam im swoje mieszkanie
Aby ułatwić im nowy start, przekazałam im swoje dwupokojowe mieszkanie, a sama przeprowadziłam się do mojej starszej matki. Uznałam, że tak będzie najlepiej – młodzi będą mieć swoją przestrzeń, a ja będę mogła pomagać mamie, której zdrowie już od dawna nie dopisywało.
Marta nie zastanawiała się długo – szybko spakowała swoje rzeczy i zamieszkała z Bartoszem. Po ślubie liczyłam na ciepłą relację z nimi, ale rzeczywistość okazała się zupełnie inna. Syn dzwonił do mnie coraz rzadziej, a wizyty? Można je było policzyć na palcach jednej ręki.
Tajemnicza rada od byłej sąsiadki
Pewnego dnia w sklepie spotkałam dawną sąsiadkę. Nigdy nie miałyśmy szczególnie bliskiego kontaktu, ale ucieszyłam się na jej widok. W trakcie rozmowy nagle rzuciła:
— Powinnaś odwiedzić syna i synową. Najlepiej niezapowiedzianie.
Jej słowa długo dźwięczały mi w głowie. Zaczęłam się zastanawiać, co miała na myśli. W końcu zadzwoniłam do Bartosza.
— Mamo, czemu się martwisz? Z Martą wszystko u nas w porządku.
Starał się mówić pewnym głosem, ale słyszałam w nim nerwowość. Nie dało mi to spokoju.
Kilka tygodni później postanowiłam odwiedzić ich osobiście. Nie zapowiedziałam się – chciałam zobaczyć, jak naprawdę wygląda ich życie.
To, co zobaczyłam, wprawiło mnie w osłupienie
Gdy weszłam do mojego mieszkania, zamarłam. Nigdy w życiu nie widziałam takiego bałaganu. Wszędzie piętrzyły się śmieci, brudne ubrania, puste butelki i stosy kurzu. Mój dom wyglądał jak wysypisko!
W kuchni zobaczyłam ich pogrążonych w dymie papierosowym. Bartosz, mój jedyny syn, był na wpół pijany, ledwo trzymał się na nogach.
Nie wytrzymałam. Co oni zrobili z moim mieszkaniem?!
— Wynoście się stąd! – krzyknęłam tak głośno, że pewnie było mnie słychać kilka ulic dalej. — Macie tydzień! Jeśli wrócę i nadal tu będziecie, nie ręczę za siebie!
Syn tylko milczał.
Po pięciu dniach oddali mi klucze. Bartosza nie widziałam od tamtej pory i nie utrzymujemy kontaktu.
Czy żałuję? Ani trochę
Możecie mnie osądzać, ale wiem jedno – postąpiłam słusznie.
Może kiedyś, gdy sam zapracuje choćby na jeden metr własnego mieszkania, zacznie szanować cudzą pracę. Dopóki wydaje pieniądze na piwo i papierosy, nie ma co liczyć na moje wsparcie. Nie będę sponsorem jego lenistwa.