Mąż wyrzucił żonę jak zbędny przedmiot. Rok później żałował tego bardziej, niż mógł sobie wyobrazić.
— „Och, Grzegorzu, jakie ja mam szczęście, że tu jesteś! Nie wiem, jak sobie radziłyśmy bez ciebie wcześniej,” westchnęła starsza kobieta, obserwując, jak młody mężczyzna sprawnie operuje narzędziami.
Grzegorz, kończąc swoją pracę, wsunął młotek do torby i z lekkim uśmiechem odpowiedział:
— „Ależ, Eleno Sergiejewno, to była tylko drobnostka! Przesunięcie zawiasu na inne miejsce – pięć minut pracy.”
Sprawdził bramę. Teraz działała bez zarzutu, otwierając się i zamykając tak gładko, jakby była nowa.
— „Łatwo ci mówić, Grzesiu. My, kobiety, dłubałybyśmy przy tym cały dzień, a i tak pewnie coś zepsuły,” starsza pani pokręciła głową.
— „Ależ co pani opowiada o wieku? Jeszcze znajdziemy dla pani męża!” zaśmiał się Grzegorz.
Elena roześmiała się głośno.
— „Ty to zawsze umiesz żartować!”
Grzegorz pojawił się we wsi rok wcześniej. Kupił opuszczony dom i natychmiast zabrał się za jego renowację. Mieszkańcy, głównie starsze osoby, patrzyli z podziwem, jak młody człowiek przywraca życie zrujnowanej posiadłości.
We wsi było wiele takich domów – młodzi dawno wyjechali, starzy odchodzili, a opuszczone budynki powoli obracały się w ruinę. Dla tych, którzy przeżyli tu całe swoje życie, widok niszczejących gospodarstw był bolesny.
Nikt nie dociekał, dlaczego zdrowy, młody mężczyzna zdecydował się zamieszkać na takim odludziu. Jeśli już tu przyjechał, to znaczy, że miał ku temu powody.
— „No dobrze, Eleno Sergiejewno, ja już lecę. Wieczorem zajrzę, żeby zmierzyć pani ciśnienie,” powiedział Grzegorz, kierując się do wyjścia.
— „Och, nie zawracaj sobie mną głowy! Mam się dobrze,” machnęła ręką sąsiadka.
— „Oczywiście, a kto to wczoraj prawie wpadł twarzą w ziemniaki od zawrotów głowy?” zażartował.
— „To ja?” zdziwiła się Elena, śmiejąc się. „Jak ty wszystko zauważasz? Trochę mnie tylko słońce przygrzało! A teraz co, będziemy mierzyć ciśnienie co godzinę?”
Grzegorz już był na podwórku, kiedy usłyszał okrzyk sąsiadki.
— „O rany, kto to tak pędzi przez wieś?!”
Odwrócił się i zobaczył nadjeżdżający samochód. Kurz unosił się wysoko, a kury i gęsi uciekały w popłochu. Coś było nie tak.
Auto gwałtownie zatrzymało się pod domem Eleny. Drzwi otworzyły się z trzaskiem i wysiadł mężczyzna.
— „Siergiej, co się stało?!” wykrzyknęła Elena, unosząc ręce do nieba.
Grzegorz natychmiast rozpoznał imię – to był zięć Eleny, o którym czasem wspominała.
Mężczyzna rzucił walizki pod bramę i powiedział sucho:
— „Przywożę ją z powrotem. Drugie poronienie. Po co mi taka kobieta, która nawet dziecka nie może urodzić?”
Następnie otworzył drzwi pasażera, a młoda kobieta dosłownie wypadła z auta, wpadając w ramiona matki.
Zatrzasnął drzwi, wsiadł do auta i odjechał z piskiem opon.
Liza, opierając się o matkę, trzymała dłoń na brzuchu.
— „Córeczko, boli cię?” zapytała z niepokojem Elena.
— „Nie, mamo… droga była wyboista… dopiero wczoraj mnie wypisali… muszę się położyć.”
— „Boże, dziecko moje! Jak można było cię tak potraktować?! Potwór!” krzyknęła w stronę odjeżdżającego auta, po czym pomogła córce wejść do domu.
Grzegorz chciał pomóc z walizkami, ale zawahał się. Może nie chcą, żeby ktoś o tym wiedział?
Elena pojawiła się dopiero wieczorem. Grzegorz rozważał, czy powinien do niej zajrzeć, skoro obiecał, ale czuł się niezręcznie.
— „Grzesiu, Grzesiu!” zawołała sąsiadka.
— „Tak, Eleno Sergiejewno?”
— „Czy mógłbyś pojechać po lekarza? Moja córka jest w złym stanie.”
— „Oczywiście, już jadę.”
Grzegorz wsiadł do samochodu i ruszył do sąsiedniej wsi.
Nikt tutaj nie wiedział, że dziesięć lat temu Grzegorz był lekarzem. Że jego żona miała romans z ordynatorem szpitala. Że oskarżono go o zaniedbanie, które rzekomo doprowadziło do śmierci pacjenta.
Tylko dzięki bystremu śledczemu udało się odkryć prawdę. Ordynatora zwolniono, a żona Grzegorza, kiedy zrozumiała, że nowy ukochany nie zamierza się z nią ożenić, próbowała wrócić. Ale dla Grzegorza było już za późno – stracił serce do medycyny.
Sprzedał mieszkanie, kupił dom na wsi i postanowił zacząć od nowa.
Lekarz w sąsiedniej wsi, słysząc prośbę, prychnął:
— „Człowieku, dziś u mnie święto. Mam gości. A ty chcesz, żebym gdzieś jechał?”
Grzegorz zacisnął pięści.
— „Czy pan w ogóle wie, co się może stać? Poronienie, podróż, stres… Może zacząć krwawić, umrzeć!”
Lekarz westchnął i w końcu zgarnął swoją torbę.
Po powrocie Grzegorz usiadł obok Eleny.
— „Kiedy Liza mówiła o rozwodzie, namawiałam ją, żeby nie wracała do wsi. Mówiła, że Siergiej jej nie szanuje. Ale ja powtarzałam: kobieta powinna być cierpliwa… Jak bardzo się myliłam.”
Po pół godzinie lekarz wyszedł z pokoju z ponurą miną.
— „Musi dostawać leki regularnie. Ktoś musi podawać zastrzyki co cztery godziny. Bez nich i tak trafi do szpitala.”
— „Ale skąd ja wezmę kogoś, kto umie robić zastrzyki?” załamała ręce Elena.
— „Nie martw się, Eleno Sergiejewno,” powiedział spokojnie Grzegorz. „Zajmę się tym.”
Liza unikała jego spojrzenia, ale kilka dni później, po którymś zastrzyku, w końcu zapytała:
— „Byłeś lekarzem, prawda?”
Grzegorz uśmiechnął się.
— „Dawno temu.”
Po kilku tygodniach Liza odzyskała siły. A Grzegorz wiedział, że nie tylko chce ją wyleczyć, ale także sprawić, by znów uwierzyła w życie.
Rok później byli już małżeństwem.
A Siergiej?
Siedział w barze, gapiąc się na ekran telewizora.
„Dziś wielkie otwarcie gospodarstwa rolnego w wiosce. Właściciel, Grzegorz, świętuje nie tylko sukces, ale i narodziny syna.”
Siergiej zamarł. Na ekranie zobaczył Lizę – szczęśliwą, uśmiechniętą, trzymającą dziecko na rękach.
Ścisnął szklankę tak mocno, że pękła.
Stracił wszystko. Na zawsze.