Dobro zawsze wraca – choć czasem w zupełnie niespodziewanym momencie
Miasto zasypane było śniegiem. Biały puch opadał cicho, jakby chciał wyciszyć codzienny zgiełk ulic. Zimowy chłód wciskał się pod płaszcze przechodniów, a mimo to nikt nie zwalniał kroku.
W małej, kameralnej kawiarni przy jednej z bocznych uliczek siedział pan Sergiusz. Emerytowany nauczyciel z łagodnym spojrzeniem i siwymi, przerzedzonymi włosami. Na stole przed nim parowała filiżanka kawy, a w dłoniach trzymał zużyty egzemplarz “Zabić drozda”. Od czasu do czasu odrywał wzrok od książki i spoglądał przez szybę na wirujący za oknem śnieg.
To miejsce było jego azylem. Znanym, spokojnym, bezpiecznym. I właśnie wtedy drzwi kawiarni otworzyły się z brzękiem dzwonka.
Do środka wszedł chłopiec. Mógł mieć może dwanaście, góra trzynaście lat. Miał na sobie zbyt duży, znoszony płaszcz i buty, które wyraźnie nie były jego rozmiaru. Policzki miał czerwone od mrozu, a zmierzwione włosy pokryte topniejącym śniegiem.
Pan Sergiusz zamknął książkę i przyglądał się chłopcu, który przez chwilę stał przy drzwiach, po czym ruszył w stronę automatu z przekąskami. Nerwowo przeliczał drobniaki wyjęte z kieszeni – było ich za mało. Ramiona opadły mu w geście bezradności, a wzrok uciekł gdzieś w podłogę.
– Młody człowieku – odezwał się cicho pan Sergiusz – może przysiądziesz się do mnie?
Chłopak spojrzał z zaskoczeniem, jakby nie był pewien, czy dobrze usłyszał.
– Ale… ja tylko… – zaczął niepewnie.
– Proszę, usiądź. Na dworze zimno, a ja chętnie podzielę się towarzystwem i czymś ciepłym do jedzenia – uśmiechnął się serdecznie starszy mężczyzna.
Chłopiec zawahał się, ale głód i ciepło okazały się silniejsze niż nieufność. Powoli podszedł do stolika i usiadł na brzegu krzesła, chowając ręce w rękawach płaszcza.
– Jak masz na imię? – zapytał pan Sergiusz.
– Alek – odpowiedział cicho, nie podnosząc wzroku.
– A ja jestem Sergiusz. Bardzo mi miło, Alek.
Uścisnęli sobie dłonie. Ręka chłopca była lodowata.
Pan Sergiusz zamówił dla niego talerz gorącej zupy i kanapkę z indykiem. Alek próbował protestować, ale nauczyciel uciszył go gestem.
– To drobnostka. A zresztą, dobrze mi się rozmawia z młodymi ludźmi – dodał z uśmiechem.
Kiedy jedzenie dotarło na stół, Alek początkowo jadł powoli, jakby z niepewnością. Ale z każdym kolejnym kęsem jego twarz się rozjaśniała. W końcu zaczął mówić. O mamie, która pracowała na dwa etaty. O samotnych popołudniach i o tym, jak czasem brakuje w domu zwykłego obiadu.
Pan Sergiusz słuchał uważnie.
– Jesteś dzielny chłopak – powiedział cicho. – Przypominasz mi niektórych moich uczniów. Miałem takich, którzy mieli ogromny potencjał, ale potrzebowali tylko… odrobiny wsparcia.
Alek spuścił wzrok.
– Nie wiem, czy jestem taki wyjątkowy – wymamrotał.
– Każdy ma w sobie coś wartościowego – odpowiedział nauczyciel. – Pamiętaj tylko jedno: jeśli kiedyś będziesz mógł komuś pomóc, zrób to. Przekaż dobro dalej.
Alek nie odpowiedział. Ale kiwnął głową – bardzo poważnie.
Siedem lat później
Zima znów objęła miasto chłodnym ramieniem. W małym mieszkaniu, pełnym książek i wspomnień, pan Sergiusz siedział przy oknie, owinięty w koc. Czas zrobił swoje – poruszał się powoli, coraz częściej zasypiał z herbatą w ręku. Jego świat się skurczył.
I wtedy – stukanie do drzwi.
Z trudem wstał i podszedł. Po drugiej stronie stał młody mężczyzna, elegancko ubrany, z pogodnym wyrazem twarzy i koszem wypełnionym jedzeniem oraz ciepłymi rzeczami.
– Dzień dobry, panie Sergiuszu – powiedział z uśmiechem. – Nazywam się Aleksy. Siedem lat temu zjadłem z panem zupę i kanapkę. Dziś przyszedłem się odwdzięczyć.
Starszy pan przez chwilę nie mógł się odezwać. W jego oczach pojawiły się łzy.
Dobro naprawdę wraca. Czasem po latach. Ale wraca – zawsze wtedy, gdy najmniej się tego spodziewamy.