Gdy moja teściowa wprowadziła się do naszego domu, od razu jasno dała do zrozumienia, że nie zamierza kiwnąć palcem. „Jestem tylko gościem” – powtarzała z uśmiechem, siadając wygodnie na kanapie, podczas gdy ja krzątałam się z mopem i koszem na pranie. Zamiast jednak wybuchnąć lub wyrzucić ją za drzwi, postanowiłam podejść do sprawy… kreatywnie. Skoro chciała być gościem – miała dostać pełen pakiet hotelowy. Aż do przesytu.
Kiedy mój mąż, Jason, oznajmił, że jego mama sprzedała mieszkanie i „potrzebuje chwilowego schronienia”, już wiedziałam, że czeka mnie test cierpliwości. Ostatnim razem, gdy spędziliśmy wspólnie więcej niż trzy dni, ledwo powstrzymywałam się przed krzykiem – narzekała na moją kuchnię, krytykowała moje pranie i poprawiała ręczniki w łazience. Dosłownie.
– Tylko na trochę – zapewnił Jason z uśmiechem, jakby to miało cokolwiek zmienić.
– Jak długo to “trochę”? – zapytałam z przeczuciem katastrofy.
– Kilka tygodni, może miesiąc?
Już wtedy czułam, że to będzie długi miesiąc. I nie pomyliłam się.
Linda pojawiła się z trzema walizkami, doniczkami i toną przekonań o tym, jak „młodzi wszystko mają podane na tacy”. Pierwsze dni udawałam, że nic się nie dzieje. Ale potem… potem zaczęło się na dobre.
Zostawiała naczynia na stole, bo „zmyje później” (co oczywiście nigdy nie następowało), łazienka wyglądała jak po ataku makijażowego tornada, a pranie? Wrzucała swoje ubrania do mojego kosza, jakby była na wakacjach w spa.
Próbowałam prosić. Łagodnie.
– Linda, mogłabyś wrzucić ręcznik do kosza na pranie?
– Kochana, ja tu tylko gościem jestem! Przecież nie każesz gościom sprzątać, prawda?
Gościem. W moim domu. W którym ja płaciłam rachunki i robiłam wszystko.
Jason? Całkowicie bezużyteczny.
– To moja mama, skarbie. Nie możemy jej kazać się stresować.
Słowo „stresować” miało dla niej znaczenie tylko wtedy, gdy musiała sama posłodzić herbatę.
Ale nie zareagowałam impulsywnie. Nie krzyczałam. Nie urządzałam scen.
Zamiast tego… zaplanowałam coś lepszego.
Skoro chciała być gościem – to proszę bardzo.
W poniedziałek rano Linda znalazła na szafce nocnej eleganckie, wydrukowane menu śniadaniowe z nagłówkiem:
„Witamy w Pensjonacie Domowym – wybierz swoją darmową opcję śniadania!”
Opcje? Płatki z mlekiem, tost z masłem lub „niespodzianka dnia” z wczorajszych resztek.
Weszła do kuchni z miną mówiącą: „to jakiś żart?”
– Co to niby ma być? – rzuciła.
– Dla naszego gościa – odpowiedziałam z najsłodszym uśmiechem. – Nie powinnaś się martwić gotowaniem, prawda?
Zmarszczyła czoło.
– A omlet? W każdy poniedziałek robiłaś jajka!
– Pakiet rozszerzony śniadań dostępny tylko przy rezerwacji pokoju premium – powiedziałam, wskazując na płatki.
Codziennie dodawałam coś nowego. Od „usługi wieczornego ścielenia łóżka” po pozostawione ręczniki w hotelowym stylu.
Aż w niedzielę rano Linda znalazła na komodzie… fakturę.
Opłata za pranie – 50 zł
Sprzątanie – 30 zł
Śniadania i kawa – 20 zł
Udogodnienia hotelowe – 15 zł
Na dole adnotacja:
„Dziękujemy za pobyt! Płatność mile widziana przed wymeldowaniem.”
I wtedy się zaczęło.
– Nie czuję się tu mile widziana! – krzyknęła.
– Naprawdę? – uniosłam brew.
– Chyba czas znaleźć coś innego…
Siedem dni później się wyprowadziła.
A ja?
Siedziałam na kanapie, z ulubioną kawą w ręku, uśmiechnięta jak nigdy wcześniej, celebrując swoją małą, cichą wygraną.
Bo czasem najlepszą bronią przeciwko toksycznej teściowej… jest odrobina eleganckiej ironii i bardzo dobrze zaplanowana zemsta w stylu B&B.