Zawsze wierzyłam, że jestem jego jedyną. Jedna wiadomość zmieniła wszystko…
Od pięciu lat jestem żoną. Mamy z mężem dwójkę małych dzieci. Przez cały ten czas byłam przekonana, że los zesłał mi najlepszego mężczyznę na świecie — troskliwego ojca, oddanego partnera, mężczyznę, który kocha mnie bez granic. Myślałam, że jestem jego centrum świata, jedyną kobietą, która liczy się w jego życiu.
Mój mąż pracuje ciężko — od świtu do późnych godzin wieczornych. Całkowicie nas utrzymuje, niczego nam nie brakuje. Nigdy nie miałam do niego żalu, że po pracy chce spędzić czas sam lub ze znajomymi. Dom był moim królestwem — to ja zajmowałam się wszystkim: dziećmi, porządkami, gotowaniem. On miał tylko odpoczywać.
Kilka dni temu wyszedł jak zwykle „na spotkanie z kolegami”. Wrócił uśmiechnięty, zrelaksowany — poszedł prosto do sypialni i zasnął. Kiedy jego telefon, leżący na szafce, zaświecił się, nawet nie zamierzałam go brać do ręki. Zawsze mu ufałam. Ale coś mnie tknęło… Może to była intuicja?
Na ekranie widniała wiadomość. Zdjęcie młodej dziewczyny, z dziwnym uśmiechem, jakby specjalnie wycelowanym w obiektyw. Przez chwilę patrzyłam na ekran, walcząc ze sobą. Ale nie wytrzymałam.
Zadzwoniłam do jednej z żon jego znajomych. Chciałam się upewnić, że wszystko jest w porządku. Ale ona powiedziała, że cała ich rodzina spędzała wieczór u teściów. Pomyślałam, że może akurat tylko oni nie przyszli, więc próbowałam skontaktować się z innymi. Każda odpowiedź wbijała kolejny gwóźdź. Nikt z nich tego wieczoru nie był „na spotkaniu z kolegami”. Wszyscy byli w domu.
Zamarłam. Gdzie więc był mój mąż? Skoro nie z kolegami, to… z kim?
Czułam, jak grunt usuwa mi się spod nóg. Próbowałam logicznie to sobie wytłumaczyć, ale im dłużej myślałam, tym więcej miałam wątpliwości. Czy to możliwe, że mnie zdradza? A jeśli tak, to od kiedy? Czy to był jednorazowy incydent, czy może coś, co trwa dłużej?
A co jeśli nas zostawi? Nie mam nic. Żadnego zawodu, żadnej pracy, żadnych oszczędności. Zrezygnowałam z siebie, bo taką mieliśmy umowę. On zarabia, ja dbam o dom. Teraz czuję się jak pionek bez pola do ruchu.
Siedzę i płaczę. Nie potrafię znaleźć odwagi, by z nim porozmawiać. Boję się odpowiedzi. Boję się, że jeśli zapytam, to wszystko się rozpadnie. Że usłyszę coś, czego nie uniosę. A z drugiej strony… to milczenie mnie zżera.
Wiem, że kobiety, do których dzwoniłam, pewnie powiedzą mężom. A ci — mojemu mężowi. Może już wie, że wiem. Może teraz podejmie decyzję, której się najbardziej boję.
Nie potrafię zrozumieć, czego mu brakowało. W domu czysto, ciepło, dzieci zawsze uśmiechnięte, kolacja czeka… Czy to za mało? Czy to nie wystarcza mężczyźnie?
Żałuję. Żałuję, że zajrzałam do telefonu. Może lepiej było nie wiedzieć? Może spokojniej bym spała? Może lepiej byłoby żyć w błogiej nieświadomości?
Ale teraz już wiem. I nie da się tego cofnąć. A ja nie chcę, by moja rodzina się rozpadła… tylko nie wiem, czy jeszcze mogę ją ocalić.