Synowa chce mojego mieszkania – a ja nie wiem już, jak ocalić rodzinę i spokój
Zawsze byłam osobą, która stara się unikać kłótni i łagodzić napięcia. Ale to, co ostatnio dzieje się w mojej rodzinie, zaczyna mnie przerastać. Czuję się osaczona. Synowa coraz śmielej próbuje decydować o moim majątku, a mój syn – zamiast zająć stanowisko – tylko potakuje i milczy. A przecież wszystko zaczęło się od dobrej woli.
Mam dwoje dzieci z dwóch małżeństw: Marcina, trzydziestolatka, i Kasię, nastolatkę, która chodzi jeszcze do szkoły. Marcin pięć lat temu ożenił się z Natalią. Doczekali się dwójki dzieci – trzyletniej córki i nowo narodzonego syna.
Posiadam dwa mieszkania – jedno po moich rodzicach, drugie po zmarłym mężu. Gdy Marcin się ożenił, przekazałam mu w użytkowanie mniejsze, dwupokojowe mieszkanie, a z Kasią zostałam w większym – trzy pokoje, dobra okolica, blisko szkoły i pracy. Wydawało się, że wszystko funkcjonuje, jak należy. Oni mieli własny kąt, my nasz spokój.
Do czasu, aż urodziło się drugie dziecko. Wtedy Natalia zaczęła narzekać:
– „Nowi sąsiedzi, hałas, nie da się spać, nie ma gdzie iść z dziećmi.”
Z początku próbowałam rozumieć. Sama odwiedziłam tych sąsiadów. Okazało się, że to spokojni ludzie z dziećmi. Wtedy dotarło do mnie, że problem nie leży w sąsiadach, a w… wygodzie.
Coraz częściej Natalia wspominała, że to niesprawiedliwe, iż ja i Kasia mieszkamy w większym lokalu, a ich czwórka się tłoczy. W końcu powiedziała wprost:
– „Zamieńmy się mieszkaniami.”
Odmówiłam. To mój dom, z którym jestem związana od lat. Kasia chodzi tu do szkoły, mamy przyjaciół, znajomych. A przede wszystkim – to mieszkanie chcę zostawić córce. Odpowiedź synowej? Kolejna propozycja:
– „To może sprzedaż swoje mieszkanie i kupisz nam większe – na Marcina.”
Wtedy zrozumiałam, że chodzi nie tylko o większy metraż. Natalia chce, żebym przekazała im majątek – bez gwarancji, bez zapisu, bez zabezpieczenia dla siebie i córki. Nie zgodziłam się. I od tej chwili atmosfera jest coraz gorsza.
Marcin tłumaczy, że żona nie daje mu spokoju. Przekonuje mnie, że to dla dobra dzieci. A Natalia nie szczędzi emocjonalnych szantaży:
– „Urodziłam dwoje dzieci, a ty nie chcesz nam pomóc? Nawet dla wnuków nie masz serca?”
Czuję się osaczona. Mam wrażenie, że wszystko, co zrobiłam z dobrej woli, teraz obraca się przeciwko mnie. Oddałam mieszkanie, nigdy nie wtrącałam się w ich życie, nie podkreślałam, że to wszystko pochodzi ode mnie. A teraz jestem przedstawiana jako egoistka, która nie dba o własną rodzinę.
Kuzynka, która zna sytuację, ostrzegła mnie:
– „Nie oddawaj niczego bez zabezpieczenia. Jeśli chcesz im pomóc, to tylko na swoich warunkach – albo mieszkanie na twoim nazwisku, albo niech sami wezmą kredyt. Bo dziś proszą, a jutro mogą zapomnieć, że to dzięki tobie mają dach nad głową.”
Nie wiem, co dalej. Marcin jest coraz bardziej chłodny, prawie się nie odzywa. Boję się, że kontakt się urwie. Nie chcę też pogarszać relacji, odwiedzając wnuki, bo każda wizyta kończy się napięciem i oskarżeniami.
Mam wrażenie, że nieważne, co zrobię – i tak będzie źle. Ale jeśli mam wybrać między spokojem własnym i córki, a roszczeniami synowej, wiem jedno: nie oddam mieszkania, które budowałam latami. Pomagać – tak. Oddawać wszystko – nie.
Tylko jak zachować rodzinę, nie tracąc siebie?