— Lena, zwariowałaś?! Przecież właśnie urodziła się nasza własna córka! — Alexej zatrzasnął drzwi szafki z irytacją. — Jakie jeszcze adopcje?
Elena stała przy oknie, wpatrzona w szary, lutowy krajobraz. Szpital położniczy znajdował się na obrzeżach ich miasteczka. Z okna sali roztaczał się widok na smutne, betonowe bloki i nagie, zziębnięte drzewa.
— Nie widziałeś go, Liosza… Taki maleńki. Ma zaledwie trzy miesiące, a już jest nikomu niepotrzebny — objęła się ramionami, jakby próbując się ogrzać.
To wydarzyło się tydzień wcześniej. Elena była już gotowa do wypisu razem z nowo narodzoną córeczką, Dasią, kiedy usłyszała z sąsiedniej sali płacz dziecka. Był inny niż wszystkie — rozdzierający, pełen rozpaczy. Jakby to niemowlę już wiedziało, że nikt go nie usłyszy.
— Matka go zostawiła od razu po porodzie — powiedziała cicho starsza pielęgniarka, Nadieżda Pietrowna, widząc zainteresowanie Eleny. — Wania. Zdrowy chłopczyk. Tylko nikomu niepotrzebny.
Od tamtej chwili coś w duszy Eleny się złamało. Nie potrafiła już spokojnie patrzeć na śpiącą Dasię, nie myśląc o tamtym malcu z sąsiedniej sali. Bez mamy. Bez czułego słowa. Bez dotyku. Bez miłości.
— Liosza, może chociaż dowiemy się, jakie trzeba papiery? Tylko zapytamy — odwróciła się do męża. — Może to nie przypadek, że go spotkałam? Może to znak?
— Znak?! — parsknął Alexej ponuro. — Znak na to, że po porodzie kompletnie ci odbiło. Mamy kredyt, Lenka. Mieszkanie jednopokojowe. Ja jeden pracuję. Skąd jeszcze jedno dziecko?
— Poradzimy sobie — powiedziała stanowczo. — Za pół roku wracam do szkoły. Mam najwyższą kategorię nauczycielską…
— Aha — przerwał jej. — A przez ten czas będziesz sama z dwójką niemowlaków. Naraz. Wyobrażasz to sobie?