W życiu wszystko wraca… Mój mąż złożył pozew o rozwód i wrócił do swojej byłej dziewczyny!
Wydawało mi się, że perfekcyjnie opanowałam sztukę gry w miłość. Jednak życie szybko pokazało mi, jak bardzo się myliłam. Każdy czyn niesie za sobą konsekwencje, a rachunki przychodzą do zapłaty wtedy, gdy najmniej się tego spodziewamy.
Wyszłam za mąż, mając 25 lat — w idealnym wieku: ani za wcześnie, ani za późno. Nie chciałam wracać na prowincję, gdzie każdy znał każdego i wszyscy plotkowali o każdym kroku. Warszawa dawała mi to, o czym marzyłam od zawsze — anonimowość.
Koleżanka i jej chłopak…
Mowa o Piotrze. Wysoki brunet o ciepłych brązowych oczach, który był wtedy chłopakiem mojej szkolnej przyjaciółki, Anny. Właśnie ta niedostępność czyniła go dla mnie jeszcze bardziej atrakcyjnym. Piotr nie stawiał oporów naszym cichym flirtom za plecami Anny.
Zaczęliśmy się spotykać, choć oficjalnie nadal byli razem. Ja nigdy nie udawałam świętej — miałam też innych adoratorów. Piotr o tym wiedział. Skoro on nie był wolny, czemu ja miałabym być?
Wszystko zmieniło się pewnego dnia, gdy Piotr zobaczył mnie wychodzącą z auta innego mężczyzny. Podszedł i bez ogródek powiedział, że chce być tylko ze mną. Że nie chce mnie dzielić z nikim innym. Oświadczył, że zostawi Annę i zaczniemy wspólne życie.
Pomyślałam wtedy, że to świetny plan. Nie tylko zapewniało mi to wygodne życie w Warszawie, ale też dawało satysfakcję odebrania Ani czegoś cennego.
Zamieszkaliśmy razem, ale szybko zaczęłam się nudzić. Tęskniłam za emocjami, przygodą, różnorodnością. Spotkanie z Michałem, jednym z moich byłych, tylko to pogłębiło. Kawa, rozmowy, a potem… wieczór w jego mieszkaniu. To było jak powiew świeżości. Po dwóch tygodniach spotkaliśmy się znów, a później — regularnie, bez zobowiązań.
Wróciłam do dawnego stylu życia, balansując między różnymi znajomościami. W końcu spakowałam rzeczy, zostawiając Piotrowi krótką notatkę: „Nie chcę już z tobą mieszkać.”
Los jednak miał dla mnie niespodziankę…
Miesiąc później odkryłam, że jestem w ciąży. Przestraszona wróciłam do Piotra. Gdy dowiedział się o dziecku, od razu zaproponował ślub. Przyjęłam oświadczyny bez wielkiego entuzjazmu — rozsądek wygrał. Ślub oznaczał stabilność, bezpieczeństwo i brak powrotu do prowincji, przed którym tak bardzo uciekałam.
Po narodzinach synka wkrótce zaszłam w kolejną ciążę — znów chłopczyk. Dom, dwójka małych dzieci, zmęczenie, obowiązki — wszystko to pochłaniało mnie bez reszty. Piotr pracował coraz więcej, a do domu wracał coraz później. Może uciekał przed domową atmosferą: zrzędzącą, przemęczoną żoną i płaczącymi dziećmi.
Nie byłam dla niego wsparciem, a tylko kolejnym ciężarem.
W końcu przyszło mi zapłacić za wszystkie swoje decyzje.
Możecie zapytać: kto naprawdę jest ojcem mojego starszego syna? Piotr? A może któryś z dawnych znajomych? Sama nie znam odpowiedzi. Mówiłam sobie: „To nie ma znaczenia. Byłam młoda, zagubiona…”.
Nie wiem, kto naprawdę jest ojcem. I pewnie już się nie dowiem. Dla wszystkich — Piotra, dziecka, rodziny — to Piotr jest ojcem. I niech tak zostanie.
Ale niewierność nie była powodem jego odejścia. Piotr po prostu przestał się nami interesować.
Pewnego dnia, kiedy chłopcy mieli cztery i dwa lata, wróciłam do pustego mieszkania i znalazłam krótki liścik: „Złożyłem pozew o rozwód. To już koniec.”
Rozwód stał się faktem. Sama wychowuję dzieci. Alimenty od Piotra ledwo wystarczają na podstawowe potrzeby. Zostawił nam mieszkanie, ale tylko do czasu, aż chłopcy osiągną pełnoletniość.
A Piotr?
Piotr poślubił… Annę.
I teraz spodziewają się swojego pierwszego dziecka.