— To twoja wina, Aniu! — wrzasnęła teściowa, wchodząc do mojego mieszkania. Miała na sobie ten sam szary płaszcz, który miała na naszym ślubie dziewięć lat temu. — Gdybyś była lepszą żoną, Paweł by cię nie zostawił!
Stałam w kuchni, trzymając kubek z zimną herbatą. W głowie miałam pustkę, a w sercu tylko jedno pytanie: „Dlaczego?”. Jeszcze wczoraj wieczorem Paweł przytulił mnie na dobranoc, a dzisiaj rano nie było go w domu, a nasze oszczędności zniknęły. Z konta zniknęło wszystko – nawet pieniądze na wakacje dla dzieci.
— Mamo, proszę cię… — próbowałam się bronić, ale głos mi się załamał.
— Nie mów do mnie „mamo”! — przerwała mi ostro. — Od teraz nie jesteś już częścią tej rodziny!
Zamknęłam oczy. Czułam, jak łzy cisną mi się do oczu. W jednej chwili straciłam wszystko: męża, poczucie bezpieczeństwa, a nawet resztki godności. Chciałam po prostu wybiec z domu i nigdy nie wrócić.
Ale nie mogłam. W pokoju obok spały nasze dzieci — Michałek, który miał sześć lat, i ośmioletnia Zosia. Musiałam być silna dla nich.
Teściowa jeszcze chwilę stała w przedpokoju, patrząc na mnie z pogardą. W końcu obróciła się na pięcie i wyszła, trzaskając drzwiami tak mocno, że aż zadrżały szyby.
Usiadłam na podłodze i zaczęłam płakać. Płakałam długo, aż zabrakło mi łez. Potem wstałam i zaczęłam działać — mechanicznie, jak robot. Najpierw zadzwoniłam do banku. Potwierdzili: wszystkie pieniądze zostały wypłacone przez Pawła. Potem zadzwoniłam do pracy, prosząc o wolne, bo nie byłam w stanie myśleć o niczym innym.
Wieczorem przyszła moja mama. Przyniosła rosół i ciepły koc.
— Aniu, musisz być silna — powiedziała cicho, głaszcząc mnie po głowie. — Dla dzieci. Dla siebie.
— Ale jak? — zapytałam rozpaczliwie. — On zabrał wszystko! Nawet pieniądze na czynsz!
Mama przytuliła mnie mocniej.
— Poradzimy sobie. Najważniejsze, że masz dzieci i mnie. Resztę odbudujesz.
Przez kolejne dni żyłam jak we śnie. Musiałam tłumaczyć dzieciom, dlaczego tata nie wraca do domu. Michałek płakał każdej nocy, Zosia zamknęła się w sobie i przestała rozmawiać ze mną o szkole.
Próbowałam znaleźć Pawła. Pisałam do niego setki wiadomości, dzwoniłam bez końca. Bez odpowiedzi. Jego telefon milczał, a znajomi rozkładali ręce.
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie koleżanka z pracy:
— Anka, widziałam Pawła na dworcu. Był z jakąś kobietą… Wyglądali na szczęśliwych.
Serce mi pękło po raz kolejny. Jak mógł tak po prostu wymazać nas z życia? Jak mógł zostawić własne dzieci?
Wkrótce zaczęły przychodzić listy z banku: raty kredytu hipotecznego, zaległe rachunki za prąd i gaz. Okazało się, że Paweł od miesięcy nie płacił żadnych zobowiązań. Wszystko było na moje nazwisko.
Nie spałam nocami, licząc pieniądze i zastanawiając się, co sprzedać najpierw: telewizor czy komputer dzieci? Bałam się każdego dzwonka do drzwi — czy to już komornik?
Pewnego wieczoru Zosia przyszła do mnie do kuchni.
— Mamusiu… Tata już nas nie kocha?
Zamarłam. Co odpowiedzieć ośmiolatce?
— Kochanie… Tata teraz ma trudny czas. Ale ja zawsze będę przy tobie.
Zosia przytuliła się do mnie mocno i zaczęła płakać.
Wtedy postanowiłam: nie dam się złamać. Dla nich muszę być silna.
Zaczęłam szukać pomocy: poszłam do prawnika, zgłosiłam sprawę na policję. Okazało się, że Paweł wyjechał za granicę — podobno do Niemiec. Policja rozłożyła ręce: „Nie możemy nic zrobić”.
W pracy szefowa zaproponowała mi dodatkowe godziny sprzątania biura po godzinach. Przyjęłam wszystko bez słowa skargi.
Wieczorami pisałam do znajomych na Facebooku: „Czy ktoś zna dobrego prawnika? Czy ktoś przechodził przez coś podobnego?”. Odpowiedzi były różne: jedni współczuli, inni radzili „zacznij od nowa”, jeszcze inni milczeli.
Najgorsze były spotkania z teściową. Przychodziła co kilka dni pod pretekstem zobaczenia wnuków, ale za każdym razem wypominała mi błędy:
— Gdybyś była lepszą gospodynią… Gdybyś nie pracowała tyle…
Czułam się coraz gorzej. Zaczęłam wierzyć, że to naprawdę moja wina.
Pewnego dnia spotkałam sąsiadkę na klatce schodowej.
— Aniu, trzymaj się! Mój mąż też kiedyś mnie zostawił… Ale zobacz — żyję! Nawet lepiej niż wcześniej!
Uśmiechnęła się do mnie ciepło i pierwszy raz od dawna poczułam nadzieję.
Minęły miesiące. Powoli zaczęłam stawać na nogi. Dzieci przyzwyczaiły się do nowej rzeczywistości. Ja nauczyłam się prosić o pomoc i nie wstydzić się swojej sytuacji.
Czasem jeszcze budzę się w nocy z lękiem: co będzie dalej? Czy dam radę spłacić długi? Czy kiedyś jeszcze komuś zaufam?
Ale patrząc na śpiące dzieci, wiem jedno: dla nich warto walczyć o każdy nowy dzień.
Czy można odbudować życie po takim upadku? Czy kiedyś przestanę czuć się winna za coś, czego nie zrobiłam? Co wy byście zrobili na moim miejscu?