– Myślisz, że niczego nie zauważyłam? – zapytałam cicho, nie spuszczając wzroku z twarzy Pawła. Kuchnię wciąż wypełniał zapach niedawno zaparzonej kawy, choć filiżanki dawno ostygły. Stał oparty o blat, z dłońmi schowanymi w kieszeniach – jakby tam szukał odpowiedzi, których nie umiał wypowiedzieć. Milczał przez chwilę, po czym wzruszył ramionami, jakby nic się nie stało.
– O czym ty mówisz, Moniko? – rzucił niby beztrosko, ale zauważyłam, jak drży mu szczęka.
Podejrzewałam to już od dawna. Coś się w nim zmieniło – wracał coraz później, milczał przy kolacji, a gdy patrzył na mnie, czułam, że jego myśli są gdzieś daleko. Nasze dzieci – Lena i Kamil – już dawno się usamodzielniły. Myślałam, że teraz będzie czas dla nas, na wspólne poranki, na rozmowy bez pośpiechu. A on coraz częściej znikał.
Pewnego dnia natknęłam się przypadkiem na wiadomość w jego telefonie: „Nie mogę się doczekać jutra. Całuję. – Magda”. Młodsza, atrakcyjna, pracowała w jego biurze. Kojarzyłam ją z firmowych spotkań – zawsze pewna siebie, elegancka. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że zburzy to, co budowaliśmy przez lata.
– Paweł, błagam cię… Nie rób ze mnie naiwnej kobiety – powiedziałam z trudem, czując ścisk w gardle. – Jeśli chcesz odejść, miej odwagę to powiedzieć.
Spojrzał na mnie z mieszaniną zmęczenia i… może żalu?
– Moniko… Ja… ja się pogubiłem. Chciałem czegoś innego. Chciałem znów poczuć, że żyję.
Nie pamiętam, co dokładnie odpowiedziałam. Chyba milczałam. Potem długo siedziałam sama w łazience, skulona na podłodze, płacząc bez końca. Następnego dnia zabrał torbę i wyszedł. Nawet się nie pożegnał.
Pierwsze tygodnie po jego odejściu były jak życie na autopilocie. Rano wstawałam, pracowałam, wracałam do pustego mieszkania. Unikałam lustra – nie chciałam patrzeć na kobietę, która stała się przezroczysta. Bez energii, bez blasku. Bez męża.
Dzieci starały się mnie wspierać. Lena odwiedzała mnie z małym Jasiem w każdą sobotę, Kamil dzwonił niemal codziennie. Ale ja byłam jak cień samej siebie. Najgorsza była cisza. Wieczorna pustka, której nie da się zagłuszyć radiem ani telewizją.
Z czasem dowiedziałam się, że Paweł zamieszkał z Magdą. Mieszkali razem w nowoczesnym apartamencie na Żoliborzu. Raz ich nawet zobaczyłam w sklepie. Ona trzymała go za rękę, głośno się śmiała. On wyglądał na starszego, jakby zmęczonego całą tą „nową młodością”.
Minęło parę miesięcy. Powoli odzyskiwałam równowagę. Zaczęłam chodzić na zajęcia z tai-chi, nawiązałam kontakt z dawnymi znajomymi. Pojechałam sama na weekend do Kazimierza – spacerowałam, oddychałam pełną piersią. Każdego dnia czułam się trochę silniejsza.
Aż pewnego poranka zadzwonił domofon.
– Monika… To ja. Mogę wejść? – usłyszałam głos, którego nie spodziewałam się już usłyszeć.
Otworzyłam drzwi. Paweł stał w korytarzu z torbą, zmęczony, przygarbiony. W jego oczach zobaczyłam coś obcego – może wstyd, może skruchę.
– Co się stało? – zapytałam chłodno.
Usiadł przy stole, spuścił wzrok.
– Magda… ona nie chciała mnie. Chciała tylko wygodnego życia. Ciągłe zakupy, wydatki, pretensje… Wszystko się rozpadło. Zostałem bez grosza, bez sensu…
Patrzyłam na niego bez emocji. Może przez chwilę coś we mnie zadrgało – wspomnienie dawnych lat – ale szybko przypomniałam sobie, jak boli samotność. Jak wyglądały moje noce i poranki po jego odejściu.
– I co teraz? Myślisz, że przychodzisz, rzucasz „przepraszam” i wszystko wróci do normy?
Milczał przez dłuższą chwilę.
– Popełniłem błąd. Ty byłaś dla mnie wszystkim… A ja to zniszczyłem.
Zacisnęłam dłonie. Poczułam w sobie siłę, której nie znałam jeszcze pół roku temu.
– Nie jestem zapasową opcją. Nie jestem miejscem, do którego wraca się wtedy, kiedy reszta zawiedzie. Byłam dla ciebie całym światem, a ty wybrałeś coś błyszczącego. Teraz musisz nauczyć się żyć bez mnie.
Wskazałam mu drzwi.
– Proszę, wyjdź. I nie wracaj.
Wyszedł bez słowa. I nie obejrzał się nawet.
Dzwonił jeszcze. Pisał. Dzieci próbowały przemówić mi do rozsądku. „Mamo, może jeszcze warto spróbować? Widać, że żałuje.”
Ale ja już nie chciałam próbować.
Po raz pierwszy w życiu zaczęłam myśleć o sobie. O tym, czego ja pragnę. Co mnie uszczęśliwia. Poznałam Marka – sąsiada z góry. Cichy, cierpliwy, ciepły człowiek, który potrafił słuchać i który nigdy nie zlekceważył moich uczuć. Z nim znów zaczęłam się śmiać.
Czasem jeszcze wracam myślami do Pawła. Do tamtego życia. Ale już bez żalu. Bo zrozumiałam, że miłość, która boli, nie jest miłością. I że samotność w duecie jest o wiele gorsza niż samotność w pojedynkę.
Czy wybaczyć zdradę? Może. Ale tylko wtedy, gdy serce jest gotowe. Moje już nie było. Bo czasem zamknięte drzwi są początkiem nowego życia.