Ignat stał przy oknie, stukając palcami o parapet. Na zewnątrz delikatnie padał deszcz, zamieniając marcowy wieczór w szarą, przytłaczającą mgłę. W mieszkaniu panowała głucha cisza, przerywana jedynie cichym szlochem Mariny i szelestem toreb, w które z pośpiechem pakowała swoje rzeczy.
— Chcę, żebyś za godzinę już tu nie było — wyrzucił bez odwracania się. — I zabierz ze sobą dziecko.
— Ignat, opamiętaj się! — głos Mariny drżał. — Dokąd mamy pójść? Nie mam nawet pieniędzy na wynajem mieszkania!
— To twój problem — odpowiedział z ostrym tonem. — Powinnaś była o tym pomyśleć, zanim za moimi plecami biegałaś z koleżankami.
Pięcioletni Sasza, nie do końca rozumiejąc sytuację, kurczowo trzymał się nogi matki i spoglądał na ojca szeroko otwartymi, pełnymi strachu oczami.
— Tato, nie wyrzucaj nas — wymamrotał cicho.
W końcu Ignat odwrócił się, a jego spojrzenie było lodowate:
— Powiedziałem już wszystko. Wynoście się stąd.
Marina, tuląc syna do siebie, spojrzała na męża jeszcze raz:
— Pożałujesz tego, Ignat. Przysięgam, pożałujesz.
Drzwi zatrzasnęły się z hukiem. Ignat nalał sobie kieliszek koniaku i uśmiechnął się szyderczo. Żałować? Wątpię. Ta kobieta nigdy nic nie osiągnie bez niego. Przez miesiąc będzie skakać od jednego wynajmu do drugiego, a potem wróci, błagając o schronienie. Ale on pozostanie nieustępliwy.
Nie miał pojęcia, jak bardzo się mylił.
Pięć lat później…
Ignat siedział przy stoliku w restauracji „Metropol”, bezmyślnie przeglądając kartę win. Naprzeciwko niego siedział partner biznesowy, Viktor, z którym omawiał kolejną umowę.
— Spójrz na tę kobietę! — Viktor nagle zagwizdał, wskazując na wejście.
Ignat obrócił głowę i zamarł. Do środka wchodziła Marina. Ale jaka przemiana! Stylowa czarna sukienka podkreślała jej perfekcyjną sylwetkę, a drogie klejnoty błyszczały w blasku kryształowych żyrandoli. Emanaowała pewnością siebie i godnością. Obok niej szedł chłopiec w wieku około dziesięciu lat, ubrany w nienaganny garnitur — ich syn, Sasza.
— Dobry wieczór, panowie — rozległ się melodyjny głos maître d’. — Pani Marina Aleksandrowna, państwa stolik jest gotowy.
— Pani? — wyszeptał Ignat zaskoczony. — Znasz ją?
— Oczywiście! — odparł Viktor. — Marina Aleksandrowna jest właścicielką ekskluzywnej sieci spa „Zhemchuzhina”. Zaczynała od zera, a teraz jej biznes wart jest miliony. Najbystrzejsza kobieta, jaką kiedykolwiek poznasz!
Ignat poczuł, jak ziemia usuwa mu się spod nóg. Ta sama Marina, którą wyrzucił z domu z torbą rzeczy? Ta, którą według niego czekała bieda?
— Przepraszam — wymamrotał do Viktora i jak zahipnotyzowany ruszył do stolika.
— Marina… — zaczął.
Spojrzała na niego. W jej oczach nie było ani zaskoczenia, ani strachu — jedynie chłodny spokój.
— Cześć, Ignat. Dawno się nie widzieliśmy.
— Mamo, kto to? — zapytał Sasza, z zaciekawieniem przyglądając się nieznajomej.
Te słowa uderzyły Ignata jak policzek. Jego własny syn go nie rozpoznał. I jak miałby? Pięć lat to dla dziecka całe życie.
— To… — zawahała się Marina — tylko znajomy, kochanie. Złóżmy zamówienie.
— Znajomy? — Ignat poczuł, jak w nim wzbiera gniew. — Ja jestem jego ojcem!
Sasza oderwał wzrok od menu i zapytał:
— Więc to ty nas wyrzuciłeś? — jego ton nie zdradzał ani urazy, ani złości — jedynie uprzejmą obojętność. — Mama mówiła, że zrobiłeś to, bo nie byłeś gotowy na prawdziwą rodzinę.
— Sasza — delikatnie uciszyła go Marina — nie rozmawiajmy o tym teraz.
— Mogę usiąść? — Ignat bez pytania odsunął krzesło i zajął miejsce.
— Właściwie to czekamy na wujka Andrieja — zauważył Sasza. — Obiecał mi pokazać swój nowy program do modelowania 3D. Chcę być architektem jak on.
— Wujek Andriej? — Ignat zwrócił się do Mariny. Ta spokojnie poprawiła serwetkę:
— Tak, to mój mąż. Jesteśmy razem od trzech lat.
Ignat poczuł gulę w gardle. Trzy lata… W czasie gdy on poświęcał się własnemu ego, jego syn zyskał nowego ojca.
— Marino, czy możemy porozmawiać na osobności? — w jego głosie dało się wyczuć nutę wrażliwości.
— Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł — odmówiła. — Wszystko, co trzeba było powiedzieć, zostało powiedziane pięć lat temu. Ty podjąłeś swoją decyzję, my podjęliśmy swoją.
W tym momencie podszedł do nich wysoki mężczyzna około czterdziestki, o życzliwych oczach i ciepłym uśmiechu:
— Przepraszam za spóźnienie, kochani. Korek był okropny.
— Andriej! — Sasza podskoczył z radością. — Przyniosłeś program?
— Oczywiście, champ! — Andriej pokręcił chłopcu włosami i zauważył Ignata. — Dobry wieczór.
— Ignat już wychodzi — oznajmiła stanowczo Marina.
Ignat powoli wstał, czując, że grunt usuwa mu się spod nóg. Widząc to, Andriej zaproponował:
— Może do nas dołączysz? Myślę, że macie wiele do omówienia.
— Dziękuję — odparł Ignat chrapliwie i usiadł z powrotem.
Przy stole zapanowała niezręczna cisza. Kelner przyniósł menu, a wszyscy udawali, że są zajęci ich studiowaniem. W końcu Andriej przerwał milczenie:
— Sasza, pokaż mi swoje ostatnie szkice. Mówiłeś, że masz coś ciekawego na szkolny projekt.
Chłopiec z zapałem wyjął tablet z plecaka i przesunął się bliżej Andrieja. Zaczęli rozmawiać, pozostawiając Ignata i Marinę samych.
— Nie wiedziałem… — zaczął Ignat.
— Czego dokładnie? — zapytała cicho Marina. — Że możemy żyć bez ciebie? Że potrafię prowadzić biznes? Albo że Sasza wyrośnie na wspaniałego chłopca mimo twojej nieobecności?
— Wszystkiego — szczerze przyznał. — Byłem ślepy. Myślałem tylko o sobie i swojej karierze.
— Wiesz co, właściwie powinnam ci podziękować — powiedziała Marina zamyślona.
— Dziękować? — zdziwił się Ignat.
— Tak. Tamta noc całkowicie odmieniła moje życie. Zrozumiałam wtedy, że nigdy nie pozwolę, by ktoś inny decydował za mnie!
Zaczęła od małego salonu kosmetycznego. Pracowała szesnaście godzin na dobę. Sasza często zasypiał na małej kanapie w kącie.
— Potem zaczęli przychodzić stali klienci, wzięłam kredyt i otworzyłam drugi salon. Ciągle się rozwijałam, podnosiłam swoje umiejętności. I każdego wieczoru, gdy kładłam Saszę spać, obiecywałam mu, że wszystko będzie dobrze. I wiesz co? Dotrzymałam słowa.
Ignat słuchał w milczeniu, każde słowo uderzało go mocno, zmuszając do konfrontacji z własnym błędem.
— A potem poznałam Andrieja — uśmiechnęła się Marina. — Przyszedł do salonu jako klient — czy wierzysz? To znakomity architekt, który dba o siebie. Rozmawialiśmy i odkryliśmy wiele wspólnego. On też zaczynał od zera i ciężko pracował. I co najważniejsze — od razu zaakceptował Saszę.
— To dobry człowiek — musiał przyznać Ignat.
— Najlepszy — podkreśliła Marina. — Wiesz, co zrobił, gdy dowiedział się, że Sasza interesuje się architekturą? Zaczął zabierać go do swojego biura, uczyć podstaw projektowania. Razem tworzą modele 3D i rozmawiają o najnowszych trendach. Andriej nie widzi w nim tylko dziecka żony, lecz osobę z pasjami i marzeniami.
W gardle Ignata zacisnęła się gulka. Przypomniał sobie, jak kiedyś odganiał małego Saszę, gdy ten chciał się bawić, jak irytowały go pytania i hałas dziecka.
— Czy wszystko zepsułem? — zapytał cicho.
— Pokazałeś nam tylko, że zasługujemy na coś lepszego — odpowiedziała spokojnie Marina. — I znaleźliśmy to lepsze.
W tym momencie Sasza i Andriej kontynuowali rozmowę. Chłopiec z dumą powiedział:
— Mamo, wiesz co? Wujek Andriej powiedział, że mój projekt może zostać pokazany na prawdziwej wystawie architektonicznej! Muszę tylko dopracować kilka szczegółów\…
— To wspaniale, kochanie! — uśmiechnęła się Marina.
— Sasza — nagle odezwał się Ignat, zaskakując samego siebie — czy mogę zobaczyć twój projekt?
Na moment chłopiec zawahał się, spojrzał pytająco na Andrieja, który kiwnął dyskretnie głową.
— Dobrze — zgodził się Sasza i podał tablet. — To projekt ekologicznego osiedla mieszkaniowego. Zobacz, tu są panele słoneczne na dachu, a tutaj system zbierania deszczówki…
Ignat słuchał uważnie, zdumiony wiedzą i starannością syna. Każdy element miał swoje miejsce, każda decyzja była przemyślana. Mimo że Sasza miał tylko jedenaście lat, myślał jak prawdziwy profesjonalista.
— To naprawdę imponujące — powiedział szczerze Ignat. — Świetna robota.
— Dziękuję — odpowiedział chłopiec i po raz pierwszy tego wieczoru uśmiechnął się do ojca. — Wujek Andriej mówił mi, że kluczem w architekturze jest dbałość o szczegóły i troska o ludzi, którzy będą mieszkać w zaprojektowanych przeze mnie miejscach.
— Twój wujek Andriej ma absolutną rację — przyznał Ignat, choć trudno mu było to zaakceptować.
Wieczór dobiegał końca. Kelner przyniósł rachunek, który Andriej natychmiast opłacił, odrzucając propozycje Ignata, by zapłacić za wszystkich.
— Wiesz — powiedział Andriej, gdy wychodzili z restauracji — jeśli Sasza nie ma nic przeciwko, może moglibyście się czasem spotykać? Oczywiście w towarzystwie jednego z nas.
Marina milczała, nie sprzeciwiając się. Sasza przez chwilę się zastanowił, po czym skinął głową:
— W porządku. Ale bez zobowiązań, dobrze? Zobaczymy, jak to pójdzie.
— Bez zobowiązań — zgodził się Ignat, wiedząc, że to wszystko, na co może liczyć.
Pożegnali się. Ignat patrzył, jak rodzina odchodzi — Andriej trzymający Marinę za rękę, a Sasza gestykulujący z rozmowy. Byli szczęśliwi i pełni życia — bez niego.
Wyciągnął telefon i wybrał numer swojego terapeuty:
— Dzień dobry, doktorze. Pamięta pan, jak mówił, że muszę nauczyć się brać odpowiedzialność za swoje decyzje? Myślę, że jestem gotowy, by zacząć nad tym pracować. Naprawdę gotowy.
Deszcz ustał, a gwieździste niebo odbijało się w kałużach. W oddali migotały światła wieżowców — może kiedyś wśród nich stanie budynek zaprojektowany przez jego syna. I to będzie piękne, nawet jeśli Ignat będzie mógł to tylko obserwować z daleka.