Bogata kobieta zbankrutowała i postanowiła kupić zrujnowany dom na odludziu. Zagubiona wśród leśnych ostępów, natrafiła na coś zupełnie niezwykłego…

Advertisements

— Masza, posłuchaj mnie. Proszę, wytrzymaj, nie płacz. Miejsce, do którego jadę, naprawdę dobrze płaci. Tak się ułożyło, ale nie możemy się poddać. Zarobię pieniądze i zaczniemy wszystko od nowa — próbował ją uspokoić Iwan.

Advertisements

Masza zrozpaczona pokręciła głową.

— Nie, Iwanie, nie. Żadne pieniądze nie są warte życia.

Advertisements

— O jakim życiu mówisz? Co ty w ogóle opowiadasz? Czasy się zmieniły, nikt już nie walczy na pięści. Nie martw się tak bardzo. Naprawdę myślisz, że pójdę na pewną śmierć i zostawię cię samą? Nie, musisz tylko wytrzymać, aż zacznę zarabiać. Mamy gdzie mieszkać — przynajmniej jeszcze mamy to mieszkanie.

Masza westchnęła ciężko.

— Iwanie, ten biznes już nam nie jest potrzebny. Niech zniknie na zawsze. Znowu stracić wszystko w ciągu tygodnia? A my przecież musieliśmy sprzedać wszystko…

— Masza, nie widzę innej drogi, by udowodnić sobie, że coś znaczę — powiedział znowu, wiedząc, że dobrze go rozumie, ale stanowczo się nie zgadza.

Masza wiedziała, że jej mąż się nie uspokoi. Cała sytuacja była niezwykle przygnębiająca. Przez niemal dziesięć lat budowali swój biznes, wszystko układało się dobrze. A potem, jak dzieci, dali się oszukać zagranicznym oszustom. Teraz nie było śladu po oszustach.

Dwa dni później Iwan wyjechał na kontrakt.

Masza czuła, jakby wyrwano jej połowę serca. Drżała na każdy dźwięk telefonu, a jeśli ktoś pukał do drzwi, ogarniały ją panika i strach.

Mijał miesiąc, a lęk nie mijał — wręcz przeciwnie, narastał. Masza była pewna, że coś złego się wydarzy, że to tylko kwestia czasu.

Pewnego ranka ktoś zadzwonił do drzwi. Spojrzała na zegar, a nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Ledwo doszła do drzwi i otworzyła je. Gdy zobaczyła mężczyznę w mundurze, wszystko stało się jasne.

Nie zdążył nic powiedzieć, gdy Masza osunęła się po ścianie. Obudziła się w szpitalu, najpierw nie wiedząc, gdzie jest. Potem przypomniała sobie i wybuchnęła głośnym krzykiem.

Okazało się, że przez tydzień była zawieszona między życiem a śmiercią.

Wypisano ją dopiero po siedmiu dniach. Natychmiast udała się na cmentarz. Krzyż, brak zdjęć, nic więcej. Nie otrzymała żadnego odszkodowania — powiedziano jej, że śledztwo trwa. Wszystko było niezwykle niejasne…

Masza wróciła do domu. Przez cały dzień chodziła niespokojnie z kąta w kąt. W końcu zdecydowała, że tak dłużej być nie może.

Za pilną sprzedaż małego mieszkania dostała niewiele. Natychmiast poprosiła agencję, aby znalazła dla niej mały domek daleko od ludzi i cywilizacji. Znaleźli jeden, około 300 kilometrów od jej dotychczasowego miejsca zamieszkania.

Gdy taksówka zatrzymała się przed starym, zniszczonym domkiem, który kupiła bez oglądania, Masza spojrzała na niego przerażona.

— Tu chcesz mieszkać? — zapytał kierowca z niedowierzaniem.

— Dokładnie tutaj. Ile jestem ci winna? — zebrała siły i spojrzała na mężczyznę.

Kierowca przyjął pieniądze i patrzył, jak odchodzi.

— Oni zupełnie stracili głowę, żyjąc na wysokim poziomie, nie wiedzą już, jak się zabawić — mruknął pod nosem.

Masza nie usłyszała tych słów i nie miały dla niej znaczenia. Stanęła przed starym domem, myśląc, że nie musi tu mieszkać, ale musi przeżyć…

Rozpaliła duże ognisko, wyniosła ze środka stare graty. Niewiele ich było. Gdy ogień dymił, chwyciła szmatę.

— Dobry wieczór. A ja się zastanawiałem, co to za ogień — odezwał się głos.

Masza gwałtownie się odwróciła. Na progu stała starsza kobieta, jak z bajki, prawdziwy anioł stróż.

— Przestraszyłam cię? Nie bój się, mieszkam obok. No, a właściwie to spędzam tu swoje ostatnie dni — powiedziała staruszka, pojawiając się zza rogu. — Co cię sprowadza w nasze odludne rejony?

Masza w końcu otrząsnęła się z oszołomienia.

— Postanowiłam być bliżej natury. Już nic nie trzyma mnie w mieście. Mój mąż zmarł…

— Przyszłaś, by uleczyć rany, prawda? — skinęła ze zrozumieniem.

— Można tak powiedzieć. Proszę, wejdź, dlaczego stoisz w drzwiach? — zaprosiła ją do środka.

Staruszka weszła i usiadła.

— Świetnie, dom już wygląda jak prawdziwy dom. Nazywam się Klawdia Nikolaewna.

— A ja jestem Masza.

— A dlaczego jesteś sama, Maszo? Nie zadzwoniłaś po nikogo na pomoc? Może nie jesteśmy już młode, ale możemy pomóc — zaproponowała Klawdia Nikolaewna. — Zadzwonię do moich koleżanek. Szybko tu uporządkujemy sprawy. — Staruszka szybko wyszła z domu.

Masza tylko pokręciła głową. Wyobraź sobie miejsce, gdzie trzyma się tylko dusza, a one i tak działają błyskawicznie. Po dwudziestu minutach Klawdia Nikolaewna wróciła z trzema innymi starszymi paniami w podobnym wieku.

Słuchając ich żartów i wspomnień z młodości, Masza poczuła się bardzo głodna. Po zmroku usiadły razem do herbaty. Babcie przyniosły różne potrawy.

— Nie martw się, Maszo. Nasze miejsca są naprawdę odludne. Ale od dawna panuje tu spokój, wszyscy o nas zapomnieli. Władze, nasze dzieci. Nikt nas nie potrzebuje. Sklep na kółkach przyjeżdża raz w tygodniu. Kupujemy tam tylko chleb — wyjaśniła jedna z babć.

— A jak sobie radzicie?

— Tak sobie radzimy. Niektóre mają kury, inne króliki. Uprawiamy ogródki i dzielimy się plonami.

— A gdzie najbliższy sklep albo punkt medyczny? — zapytała Masza.

— Dziesięć kilometrów stąd. Czasem odwiedzają nas wnuki i dzieci. Wiesz, wnuk Klawdii wielokrotnie próbował ją zabrać stąd, ale ona nie chce odejść. Mówi, że nie zostawi nas tu samych — odpowiedziała inna babcia.

Klawdia uśmiechnęła się.

— Wnuk jest dobrym chłopcem, tylko że pechowcem. Był dwa razy żonaty i nigdy mu się nie udało.

Masza od razu wyobraziła sobie egoistycznego młodzieńca.

— Wiem, co myślisz. Ale zobaczysz sama. Zapowiedział, że za dwa tygodnie przyjedzie i przyniesie ci drewno na opał, babciu — dodała Klawdia.

Babcie pomogły Maszy przy ogrodzie. Nie zrobiły wiele, ale zrobiły coś.

Kto by pomyślał, że będzie kopać grządki? Nawet w najgorszych snach nie wyobrażała sobie czegoś takiego. A teraz siedziała tam, sadząc nasiona w ziemi.

Każdego wieczoru cała kobieca część wioski — cztery babcie i Masza — zbierała się u kogoś na herbatę. Masza z zainteresowaniem słuchała opowieści.

— Pamiętacie, jak kiedyś złapaliśmy bandytów? — machała rękami Klawdia.

— O, jak mogłabym zapomnieć! Ci łotry ukryli się na moim poddaszu. A ja nawet nie miałam pojęcia.

Oczy Maszy się powiększyły.

— Opowiedz, proszę.

— To było jakieś piętnaście lat temu. Wielu już wyjechało, ale wciąż było sporo domów. Rano zjawiła się policja. Wyszłyśmy wszyscy z domów, nie wiedząc, co się dzieje. Okazało się, że bandyci obrabowali kogoś, zabrali dużo pieniędzy i złota. Podróżowali autem, ale gdzieś się zgubili. Policjanci ich szukali.

— Jaką policję? Przecież to była już policja — ktoś zauważył.

— Co za różnica? Przeszli przez podwórka i okazało się, że bandyci ukryli się na poddaszu u Nikolaewnej. Przeżyłyśmy wtedy wielki strach! Strzelali, a Klawdia była sama w domu i nie mogła wyjść.

— I złapali ich?

— Złapali. Ale pieniędzy i auta nie odnaleźli. Po tym wydarzeniu ostatni mieszkańcy opuścili wieś. Mówią, że to miejsce zapomniane przez Boga — powiedziała jedna z babć.

— A przecież kiedyś ludzie tu tłumnie przyjeżdżali. Mamy tu bardzo czyste i lecznicze źródło. Wiele legend o nim przekazały nam nasze prababcie.

— Tak, dokładnie. Kobiety, które nie mogły zajść w ciążę, przyjeżdżały, mieszkały kilka dni przy źródle i wszystko się udawało — dodała inna babcia.

Całą noc Masza śniła o bandytach i ciężarnych kobietach. Rano, budząc się, przypomniała sobie opowieści babć o truskawkowej polanie i postanowiła tam pójść.

Zawsze myślała, że dobrze radzi sobie w lesie. Ale było tyle jagód, las był tak piękny, że straciła poczucie czasu i nagle uświadomiła sobie, że nie wie, jak wrócić.

Początkowo nie bała się, ale gdy zaczęło się ściemniać, strach ją ogarnął.

— No świetnie, dokładnie tego mi brakowało — mruknęła pod nosem, zdając sobie sprawę, że po raz pierwszy od śmierci Wani naprawdę chce żyć.

Może to cudowne źródło działało tak jak trzeba. Gdy usłyszała pohukiwanie sowy, zaczęła biec. Czuła, jak wilki otaczają ją ze wszystkich stron. Biegła, nie wiedząc jak długo, aż nagle zatrzymała się na polanie. W blasku księżyca stał samochód, zupełnie nie wiadomo, jak tam trafił, otoczony krzakami. Przypomniała sobie opowieść babć — czy to ten sam samochód, który zostawili tam bandyci?

Gałąź trzasnęła za nią, a Masza z krzykiem wskoczyła do auta. Nie obchodziło jej, co jest w środku, najważniejsze było, by nie dopadły ją leśne zwierzęta. Do rana drzemała, budząc się ze słońcem prosto w twarz. Rozejrzała się: kurz, popękane siedzenia i torba pełna banknotów na tylnym siedzeniu…

Pochyliła się nad siedzeniem i zobaczyła, że babcie zebrały się wokół niej.

— Moi drodzy, jak się cieszę, że was widzę! — zawołała radośnie.

Klawdia Nikolaewna powiedziała:

— Już zadzwoniłam do wnuka, właśnie jedzie.

Wszyscy zgromadzili się w domu Maszy, a ona opowiedziała o swoich przygodach.

— Odmienimy to miejsce razem! Ale nie mówmy nikomu, skąd są pieniądze.

— Uporządkujemy drogę, upiększymy ją, a ludzie zaczną przyjeżdżać do naszego źródła — dyskutowali.

— Taki jest plan! Kto naprawdę docenia to miejsce?

Wszyscy odwrócili się i zobaczyli młodego mężczyznę u drzwi, który uśmiechał się do zgromadzonych.

Klawdia Nikolaewna podskoczyła:

— Wanechka, wnuk już jest!

Oczywiście „wnuk” to mało trafne określenie na tego dwumetrowego mężczyznę. Masza drgnęła, gdy babcia zwróciła się do niego per Wania. Iwan okazał się zupełnie inny, niż się spodziewała — pogodny, bezpośredni i bardzo bystry. W ciągu dwóch dni skosił podwórka babć i Maszy, porządkował drewno.

Tymczasem Masza zastanawiała się, od czego zacząć upiększanie, co kupić. Iwan przyłapał ją na tym.

— Może pomogę? Pracuję z planami biznesowymi — zaoferował.

Trzy lata później.

— Mario Anatoljewno, mamy dwumiesięczną kolejkę, ludzie ciągle dzwonią i dzwonią — poinformował Iwan.

Masza westchnęła:

— Rozumiem, ale miejsca nie mamy aż tyle.

Iwan wstał od stołu:

— Maszo, może czas pomyśleć o rozbudowie?

Uśmiechnęła się do niego:

— Kochanie, możemy pomyśleć, ale sam sobie z tym poradzisz.

Iwan spojrzał na nią zdziwiony:

— Dlaczego sam? Bez ciebie?

— Bez mnie, bo będę zajęta zupełnie innymi sprawami — odpowiedziała.

Klawdia Nikolaewna spojrzała na Maszę i nagle powiedziała:

— Zawsze powtarzam wszystkim: to nie legenda, wszystko jest prawdą.

Iwan spojrzał na babcię zdezorientowany:

— O czym ty mówisz? Nie rozumiem.

— Waniu, dlaczego ludzie do nas przyjeżdżają? Bo źródło leczy. I my tutaj żyjemy — wyjaśniła.

— No i co z tego? — Iwan spojrzał na nią z tą samą zagadką.

— Maszo, nie trzymaj nas w niepewności — dodała Klawdia, puszczając oczko.

— Co chcesz powiedzieć… — zapytał Iwan, patrząc na Maszę.

Masza skinęła głową. Iwan powoli wstał, spojrzał na nią zdziwiony, po czym podniósł ją na ręce i zawołał!

Wieczorem stali na ganku nowego domu i patrzyli na wieś. Pojawiły się nowe domy, więcej mieszkańców. Wieś była nie do poznania: oświetlenie, nowe budynki, ścieżki. W pobliżu widoczny był sanatorium, to samo, które miało tak długą kolejkę.

— No, Maszo, nie jesteśmy świetni? — cieszyła się Klawdia.

— Jesteśmy świetni, a ci bandyci, co zostawili torbę w lesie.

— Nie wspominajmy o tym, po prostu żyjmy tu i teraz.

— Ale coś musimy pamiętać — wtrącił się Iwan. — Maszo, od trzech lat składam wnioski… Twój mąż — to bohater. Wiem, jak to dla ciebie ważne. Musimy pojechać do miasta, zebrać dokumenty, a tam czeka na niego medal przyznany pośmiertnie.

Masza milczała chwilę, po czym przytuliła męża.

— Dziękuję. To naprawdę dużo dla mnie znaczyło.

Iwan pogłaskał ją po głowie.

— Jak myślisz, kto do nas dołączy?

— Nie obchodzi mnie to, byle wszyscy byli zdrowi.

Iwan westchnął.

— Musimy pomyśleć o budowie szkoły.

Masza się zaśmiała.

— Co, nie najpierw o uniwersytecie?

Objęli się i spojrzeli na wieś. Zrobili wszystko, by to miejsce rozkwitło i by ludzie byli tu szczęśliwsi.

Advertisements

Leave a Comment