Dziewięć lat temu mój ukochany odszedł z tego świata, a wczoraj niespodziewanie powrócił i opowiedział mi o tym, co zobaczył.
– Jak bardzo mi Ciebie brakuje – wyszeptała Maria, drżąc na dźwięk własnego głosu w ciszy pokoju.
Jej palce zawisły nad starym albumem ze zdjęciami. Na wyblakłym zdjęciu Aleksander uśmiechał się, unosząc na ramionach małego Artema.
Maria delikatnie przesunęła palcem po jego wizerunku. Minęło dziewięć lat, a ból nadal był równie ostry.
Za oknem szalała śnieżyca, rzucając płatki śniegu na szyby. Maria podeszła do okna, gdzie stała podstawka z płonącą świecą. Rocznica. W takie noce jego nieobecność była szczególnie dotkliwa.
– Radzę sobie, wiesz? – mówiła do pustki. – Artem już prawie dorównał Ci wzrostem. A Lewa… jest tak bardzo do Ciebie podobny.
W kącie trzaskał piec. Maria otuliła się starym kocem i usiadła w fotelu. Drewniany dom skrzypiał pod naporem wiatru.
Nie zauważyła, kiedy zasnęła. Minęły minuty lub godziny, gdy nagle trzy mocne uderzenia w drzwi przerwały ciszę.
Maria zadrżała, natychmiast się ocknęła. Serce waliło jej jak oszalałe. Kto mógł przyjść w taką zawieruchę? Do najbliższych sąsiadów było ponad kilometr.
Stukanie powtórzyło się — trzy zdecydowane uderzenia, jakby ktoś nalegał.
Maria ruszyła korytarzem, wyczuwając w ciemności ściany. Jej wzrok zatrzymał się na nożu leżącym na stoliku. Chwyciła go i mocno ścisnęła rękojeść.
– Kto tam? – zapytała drżącym głosem.
Zapanowała cisza. Po chwili znów — trzy uderzenia, tym razem jeszcze bardziej natarczywe.
Maria przyłożyła nóż do uda i przekręciła klucz w zamku. Zimne powietrze wtargnęło do środka wraz z wirującym śniegiem, a w progu…
– Mariś, to ja. Wróciłem.
Aleksander. Jej Aleksander. Ten, który zniknął dziewięć lat temu. Zarost na twarzy, zmęczone oczy, znajomy uśmiech.
Nóż wypadł z zdrętwiałych palców. Maria zachwiała się, ledwo trzymając się framugi drzwi.
– To nie… – ledwo łapała oddech – Ty już nie żyjesz.
– Jestem tutaj – zrobił krok do przodu i objął ją.
Ciepły. Prawdziwy. Pachnący mrozem i ziemią. Maria wpięła się w jego kurtkę, ukryła twarz w jego ramieniu i rozpłakała się. Nogi ugięły się pod nią i oboje usiedli na podłodze przedpokoju.
– Jak to możliwe? – wyszeptała.
– Wiem, że nie rozumiesz – głaskał ją po włosach – ale wszystko ci wyjaśnię. Najpierw zamknijmy drzwi, bo zimno.
Pomógł jej wstać. Maria nie odstępowała go ani na krok, jakby bała się, że zniknie.
– Chłopcy? – zapytał, rozglądając się.
– Śpią – nie spuszczała z niego wzroku – są już duzi.
– Wiem – uśmiechnął się smutno.
– Jak to możliwe? – dotknęła jego policzka drżącymi palcami – Przecież… Ciebie już nie ma. Byłam tam.
– Chodź – chwycił ją za rękę – musimy porozmawiać. Nie mamy dużo czasu.
Przeszli do pokoju. Maria zapaliła kolejną lampę naftową. Aleksander usiadł na krawędzi stołu, uważnie przyglądając się pomieszczeniu, jakby chciał zapamiętać każdy szczegół.
– Dbacie o ten dom z miłością – powiedział ciepłym głosem.
– O czym mówisz? – błagała – Gdzie byłeś? Dlaczego wróciłeś właśnie teraz?
Aleksander wziął głęboki oddech i spojrzał jej prosto w oczy.
– Wszystko ci opowiem. Proszę, usiądź…
Maria dorzuciła kilka polan do pieca.
Płomienie rozbłysły jaśniej, wypełniając pokój miękkim, pomarańczowym światłem i tańczącymi cieniami.
Wahała się, jakby odwlekając moment, potem sięgnęła do starej komody i wzięła jego kubek — ciemnoniebieski, z ułamanym brzegiem. Dziewięć lat stał nietknięty, jakby czekał na swojego właściciela.
– Nie spodziewałem się, że go zachowałaś – zaskoczenie w głosie Aleksandra, gdy przyjmował kubek z gorącą herbatą.
Maria wpatrywała się w niego intensywnie, obawiając się przeoczyć choćby najmniejszy szczegół. Jej wzrok błądził po znajomych rysach: zmarszczka między brwiami, blizna na brodzie, którą miał od dzieciństwa. Jej ręka mimowolnie sięgnęła do niego — palce delikatnie dotykały nadgarstka, ramienia, zarostu na policzku, jakby chciała się upewnić, że to naprawdę on.
– Jesteś prawdziwy – wyszeptała suchymi ustami. A potem ledwo słyszalnie zapytała: – Powiedz… gdzie byłeś przez ten czas?
Aleksander długo milczał, patrząc w ogień w piecu, zanim zaczął mówić.
– Kiedy odszedłem… nie trafiłem tam, gdzie trafiają wszyscy — powiedział. — Zgubiłem się. Nie dotarłem do celu.
Wziął łyk herbaty i kontynuował:
– Najpierw znalazłem się w czymś jak gęsta, ciemna mgła. Jak zamglenie, ale namacalne. Wędrowałem tam długo, nie wiedząc, czy żyję, czy już nie.
Maria słuchała w napięciu, ściskając mocno jego dłoń, aż palce zaczęły drętwieć.
– Potem trafiłem do miejsca… nazywają je Limbo. To jak… — zawahał się — jak nieskończona stacja, gdzie nikt nie wie, dokąd jadą pociągi. Tam nie ma ciał — są tylko uczucia.
Aleksander odstawił kubek i spojrzał jej głęboko w oczy.
– Nie masz pojęcia, ilu takich jak ja tam jest. Zagubionych. Zatopionych. Tych, którzy nie potrafią iść dalej.
– Kim oni są? – zapytała Maria.
– Różni ludzie. Stary mężczyzna, który nie mógł wybaczyć bratu i odszedł, nie godząc się z nim.
Młoda matka, która zostawiła dziecko w szpitalu — płakała bez końca. Chłopak, który zginął w bójce i nie może uwierzyć, że już go nie ma.
Aleksander westchnął, przeczesując palcami włosy — ten gest ścisnął Marię za serce.
– Wszyscy czegoś chcą. Próbują coś naprawić lub odzyskać. Ale nikt nie wie, jak.
– A ty? – spojrzała mu w oczy Maria. – Czego chciałeś?
– Spotkać was jeszcze raz — odpowiedział po prostu. — Przez te wszystkie lata tylko o tym myślałem.
Twój śmiech na moje niezgrabne żarty. Zapach włosów Lewy, gdy siadał mi na szyi. Ręce Artema, gdy pierwszy raz chwycił młotek — dokładnie takie jak moje, delikatne i ostrożne.
Zamilkł. Za oknem wciąż trwała śnieżyca, ale dla Marii świat skurczył się do rozmiarów tego pokoju.
– Widziałam, jak drzewo spadło na ciebie — nagle powiedziała. — Zadzwonili do mnie z pracy. Porzuciłam wszystko i pobiegłam. Przez całe miasteczko, w szkolnym fartuchu.
Jej twarz wykrzywiła się z bólu wspomnień.
– Nie masz pojęcia, jak bardzo cierpiałam potem. Pytałam siebie, dlaczego to akurat ty, dlaczego zostawili nas wtedy, gdy było najtrudniej.
Wstała i podeszła do komody. Otworzyła górną szufladę i wyjęła zużytą kartkę.
– Widzisz? To kwit z lombardu. Oddałam swój srebrny medalion, by kupić chłopcom jedzenie. Artem wtedy zachorował, a pieniędzy nie było nawet na lekarstwa.
Aleksander wstał i objął ją od tyłu. Poczuli ciepło i oboje zadrżeli.
– Mariś, wybacz mi wszystko.
– Za co? – odwróciła się do niego. — Za to, że cię nie ma? Za to, że nas zostawiłeś?
– Za to, że zostałaś sama — przytulił ją mocno. — Za to, że musiałaś być silna za nas oboje. Za to, że codziennie udawałaś, że wszystko jest w porządku, choć w środku była pustka.
Maria zaczęła płakać cicho, bez szlochu. Łzy po prostu spływały po jej twarzy.
– Na każdą rocznicę piekłam placek — wyszeptała. — Tak jak nauczyła mnie babcia. Potem całe noce czekałam na coś. Sama nie wiem na co.
Stali długo w milczeniu. W końcu Maria podniosła głowę i zapytała:
– Zostaniesz teraz z nami?
Nie odpowiedział, tylko mocniej ją przytulił.
– Sasz?
– Nie wiem — w końcu powiedział — nie znam zasad. Po prostu… tu jestem.
Maria nagle poczuła zmęczenie. Nogi się pod nią ugięły, a Aleksander podniósł ją i zaniósł do fotela. Przytuliła się do jego ramienia, wdychając zapomniany, ukochany zapach.
– Nie odchodź, dopóki nie zaśnę — poprosiła, zamykając oczy.
– Nie odejdę — obiecał, głaszcząc ją po włosach.
W półśnie usłyszała jego szept:
– Też nie wiedziałem, jak żyć bez ciebie…
Maria ocknęła się o poranku, gdy pierwsze promienie słońca przeciskały się przez zasłony. Wciąż siedziała w fotelu, otulona kocem. Aleksander siedział naprzeciwko, patrząc na nią z tym samym czułym spojrzeniem, co kiedyś.
– Dzień dobry — powiedział miękko, uśmiechając się — Spałaś tylko kilka godzin.
Maria wyprostowała się, otrząsając resztki snu. To nie był sen. On naprawdę wrócił.
– Chłopcy niedługo się obudzą — mówiła nerwowo, ściskając gardło — Nie uwierzą własnym oczom. Zwłaszcza Artem.
Przez prawie rok po twoim odejściu nie mówił „tato”.
Aleksander ujął jej dłoń.
– Mariś — zaczął cicho — muszę ci coś powiedzieć.
Coś w jego głosie sprawiło, że zamarła.
– Nie mogę zostać.
– Co? — gwałtownie odciągnęła rękę — Przecież tu jesteś! Czuję cię, widzę, dotykam!
Chwyciła go za ramiona, jakby chciała go zatrzymać.
– To było… pozwolenie — powoli wyznał. — Jeden raz. Jedna noc. Sam nie wiem, jak to działa.
Ze wschodem słońca zaczął powoli zanikać. Poranek wzywał go z powrotem tam, skąd się nie wraca.
– Nie, nie, nie! — krzyknęła Maria, lecz przerwała, gdy spojrzała przerażonym wzrokiem w stronę dziecięcych pokoi. — Nie teraz. Nie, kiedy znowu Cię znalazłam. Nie teraz!
Aleksander objął ją mocno.
– Posłuchaj mnie. Przyszedłem, żebyś wiedziała — jestem tuż obok. Zawsze byłem. Każdą chwilę.
Gdy nocami płakałaś w poduszkę, by dzieci nie słyszały. Gdy Lewa chorował na zapalenie płuc i nie spałaś trzy noce z rzędu. Gdy Artem bił się w szkole, broniąc honoru waszej rodziny.
Maria uderzyła go w klatkę piersiową.
– Jeśli byłeś blisko, to dlaczego nie pomogłeś? Dlaczego po prostu patrzyłeś?
– Nie mogłem — jego głos załamał się — byłem jak… cień. Obserwator.
Nagle z korytarza dobiegł senny głos:
– Mamo? Z kim rozmawiasz?
W drzwiach stanął Lewa — włosy potargane ze snu, za duża piżama zsunięta z ramienia, podwinięte rękawy.
Potarł jedno, potem drugie oko, jakby nie dowierzał własnym oczom. Spojrzał na męską postać obok matki, a jego źrenice rozszerzyły się ze zdumienia.
– Tata? – wyszeptał.
Maria odwróciła się do syna, a łzy płynęły po jej policzkach.
– Tak, kochanie! Tata wrócił! On… – przerwała, dostrzegając zdziwienie na twarzy chłopca.
– Mamo, z kim rozmawiasz? – Lewa zrobił krok naprzód, a jego wzrok przechodził przez Aleksandra, jakby był niewidzialny. – Znowu nie spałaś całą noc?
Maria obróciła się przerażona do męża. Jego postać zaczęła się rozmywać, stając się przejrzystą i rozmytą.
– On cię nie widzi – szepnęła.
– Nie powinien – cicho odpowiedział Aleksander. – To był mój dar dla ciebie.
– Lewa, pobiegnij obudzić Artema – starała się mówić spokojnie. – Szybko, proszę!
Chłopiec niepewnie cofnął się, ale potem odwrócił i pobiegł do pokoju brata.
– Szasza, zostań – błagała. – Chociaż na jeden dzień. Choć na chwilę. Niech zobaczą cię.
Aleksander pokręcił głową. Jego ciało stawało się coraz bardziej przezroczyste, jak poranna mgła w świetle słońca.
– Przepraszam, kochanie. Muszę iść.
– Dokąd? – złapała go za rękę. – Z powrotem?
– Nie wiem – smutno się uśmiechnął – ale wiem, że widziałem, jaka jesteś silna, jak piękna. To wszystko, o czym marzyłem tam, w ciemności.
Z korytarza dobiegły szybkie kroki. Artem i Lewa biegli do nich.
– Kocham cię – powiedział Aleksander. – Zawsze jestem blisko. Zawsze będę.
Jego sylwetka rozmyła się do półprzezroczystej postaci.
– Mamo! – pierwszy wszedł Artem. Wysoki, z rysami ojca.
– Co się stało? – zapytał, zauważając łzy na jej policzkach.
Maria objęła chłopców.
– Nic się nie stało, wszystko dobrze – odpowiedziała i po raz pierwszy od wielu lat jej słowa brzmiały prawdziwie. – Miałam sen. Dobry sen. Twój tata do nas przyszedł.
– Co powiedział? – cicho spytał Lewa.
– Że jest z was dumny – uśmiechnęła się przez łzy. – Bardzo, bardzo dumny.
Lewa przytulił się do niej.
– Upieczesz naleśniki? Dziś rocznica.
– Oczywiście – delikatnie pogłaskała go po głowie. – A wiesz co? Dziś cały dzień będziemy wspominać tatę. Wszystko, co pamiętamy.
Chłopcy poszli się umyć, a Maria spojrzała przez okno. Słońce już roztopiło śnieg,
a pokój wypełniło miękkie światło.
Na parapecie wciąż stała podstawka ze świecą, ale ciasto zniknęło. Zamarła, nie dowierzając własnym oczom.
Jeśli to był sen… to gdzie podziało się ciasto?
Delikatnie dotknęła podstawki. Była ciepła, jakby ktoś właśnie ją zdjął.
– Dziękuję – wyszeptała w pustkę. – Za tę noc. Za wszystko.
I wydawało jej się, że wiatr za oknem odpowiedział miękkim szeptem: „Kocham was”.