Byłam wyczerpana, kiedy kładłam się do łóżka, ale nagle Kirill sięgnął po moje ramię. „Anya, prawie skończyliśmy budowę,” powiedział cicho, starając się nie zakłócać mojego stanu zmęczenia. „Myślę, że za miesiąc zaczniemy wykończenie, a potem, jak to mówią, zaczniemy nowy rozdział.”
Ledwie otworzyłam oczy. W środku nadal czułam niepokój, który towarzyszył mi przez ostatnie tygodnie. „Jesteś pewny, że to ‘wkrótce’? Mieliśmy skończyć do końca jesieni, a teraz mamy połowę października…” wymamrotałam, starając się powstrzymać ziewanie. „Wszystko pod kontrolą,” Kirill uśmiechnął się delikatnie. „Jutro wstaniemy wcześnie, jeszcze muszę dokończyć kilka projektów, a potem zobaczymy – czas na wykończenie.”
Sięgnął po włącznik lampki nocnej, a ciepłe, miękkie światło powoli zgasło. W półmroku poczułam dziwne uczucie: jakby coś miało się wydarzyć. Ale co? Trzy lata temu z Kirillem wzięliśmy ślub. I przez te trzy lata ciężko pracowaliśmy nad ukończeniem i doprowadzeniem do porządku domu, który Kirill odziedziczył po swoim ojcu. Zainwestowałam w ten dom nie tylko swoją duszę, ale również dużą część swojego dochodu, nie zadając zbędnych pytań. W końcu uważałam, że „nasze” oznacza wspólne.
Jednak z drugiej strony nie mogłam pozbyć się poczucia niepewności. Z logicznego punktu widzenia powinnam czuć się szczęśliwa, że wkrótce przeprowadzimy się z ciasnego wynajmowanego mieszkania do dużego, przestronnego domu. Mimo to, głęboko wewnątrz czułam niepokój: co jeśli coś pójdzie nie tak?
W mojej rodzinie zawsze panowało zrozumienie i zaufanie. Moja mama, Galina, była najserdeczniejszą osobą, która uwielbiała piec pierogi z kapustą i zawsze częstowała wszystkich — mnie, przyjaciół, dzieci z sąsiedztwa — gorącymi wypiekami prosto z pieca. A mój tata, Eugeniusz, mimo że dość surowy z natury, zawsze traktował mnie ciepło. Jako dziecko nie znałam kłamstw i dwulicowości: jak ktoś mógłby cię oszukać, jeśli twój świat jest światem dobroci i przyjaźni?
Pamiętam, jak w wieku siedmiu lat mama zapisała mnie do szkoły muzycznej, mimo że nikt w rodzinie nie miał szczególnych zdolności muzycznych. Mama była przekonana, że mam „cudowny słuch” i że na pewno zostanę wirtuozem pianistyki. A tata dodawał swoje ulubione: „Dopóki dziewczynka rośnie zdrowa, reszta to drobiazgi.” Chodziłam tam przez kilka lat, aż w końcu zrozumiałam, że muzyka mnie nie pociąga. I wyobraź sobie, moi rodzice to zrozumieli i wspierali mnie. Tata sam poszedł porozmawiać z dyrektorem szkoły muzycznej o mojej rezygnacji. Powiedział: „Nie można zmuszać do miłości.”
Ten styl wychowania dał mi prostą pewność: jeśli masz wokół siebie kochających ludzi, zawsze cię wesprą. A jeśli kogoś kochasz — musisz w niego wierzyć. Z tym przekonaniem podchodziłam do życia dorosłego, oczywiście nie dostrzegałam żadnych sztuczek w małżeństwie. Dlaczego? Kirill to mój mąż, w końcu jesteśmy rodziną.
Poznaliśmy się cztery lata temu w tej samej firmie budowlanej, w której dostałam pracę jako księgowa, a Kirill jako inżynier ds. kontroli jakości. Kirill miał charyzmę od pierwszej minuty: niebieskie oczy, psotny uśmiech, umiejętność żartowania krótko i celnie. Zdecydowanie wyróżniał się spośród innych inżynierów, którzy zwykle albo byli milczący, albo gadali bez końca. A tu był pogodny, łatwy w obejściu facet, który podejmował się wszystkiego, co mu powierzono.
Na początku pracowaliśmy nad wspólnym projektem. Kirill często mówił o swoim niedokończonym domu na wsi. Opowiadał: „To był sen mojego ojca, kiedyś chciał mieszkać bliżej natury, ale nigdy nie udało mu się dokończyć.” Wtedy wydawało mi się, że głos Kirilla brzmiał szczerze i ciepło.
Potem zaczęliśmy się spotykać. Był dżentelmenem, przynosił kwiaty, zapraszał do różnych kawiarni. Wynajmowałam kawalerkę, a Kirill zaczął coraz częściej mnie odwiedzać, aż pewnego dnia przeprowadził się na stałe. Myślałam: to to, prawdziwe szczęście rodzinne.
Jego mama, Tamara Pietrowna, początkowo wydawała się przyjazną, miłą kobietą. Na pierwszym spotkaniu upiekła vatruszki. Pamiętam ten zapach — świeże bułeczki drożdżowe z obfitą porcją twarogowego nadzienia… Była tak gościnna i ciągle powtarzała, że „najważniejsze w rodzinie to wzajemne zrozumienie, reszta przyjdzie sama.”
Teraz, patrząc wstecz, zdaję sobie sprawę, że niektóre jej słowa brzmiały dwuznacznie: „Ania, naprawdę jesteś jedynaczką swoich rodziców? Muszą cię bardzo kochać, prawda?” zapytała teściowa, smutno wzdychając. „Tak, jedynaczka. Mama i tata zawsze mnie rozpieszczali, pewnie jestem jeszcze trochę naiwna…” Na co odpowiedziała tajemniczo: „Cóż, naiwność bywa szkodliwa, sama to zrozumiesz.”
Wtedy uznałam to za dobrą życiową mądrość. Kto by pomyślał, że w tych słowach krył się cynizm, a może nawet szyderstwo…
Po ślubie postanowiliśmy, że nie będziemy od razu mieć dzieci: trzeba było zainwestować w dom, żeby potem wychować dziecko w przestronnym miejscu, blisko natury. Pomysł wydawał się wspaniały. Kirill również był entuzjastycznie nastawiony: „Zobaczysz, będziemy mieli świetny dom! Sam zajmę się wykończeniem, żeby zaoszczędzić na stolarzach i robotnikach.”
Zarabiałam wtedy dobrze, bo księgowe są cenione w branży budowlanej, zwłaszcza te, które znają się na kosztorysach i obliczeniach. Połączyliśmy nasze pieniądze. Kirill dorzucił część oszczędności, które odziedziczył po ojcu (oprócz domu), ale potrzebowaliśmy znacznie więcej. Zaczęłam pokrywać wszystkie główne wydatki. Wydawanie na siebie, na ubrania czy wakacje, przestało być możliwe, ani też tego nie chciałam. Wszystko było dla przyszłości, dla naszego wspólnego domu.
Czasami Kirill przypominał mi, że dom prawnie należy do niego — w końcu to spadek. Ale byłam całkowicie przekonana, że wśród małżonków, którzy się kochają, takie rzeczy nie mają znaczenia. Kto liczy, ile wydali mąż i żona, jeśli są razem?
Od dnia, w którym Kirill ogłosił, że wkrótce zaczniemy wykończenie, niepokój zaczął rosnąć w mojej duszy. A potem pewnego dnia…