Moja mama była mistrzynią w rozumieniu ludzi, dopóki nie odeszła. Teraz często śniła mi się, przekazując mi dziwaczne przestrogi: z tą nie bądź przyjaciółką, tej nie ufaj, tam nie chodź. Posłuchałam sąsiadki babci Iry i zaczęłam palić cienką woskową świecę, poszłam do kościoła, zapisałam się do psychologa, który usilnie szukał w mojej przeszłości dziecięcych traum.
Tylko że nie miałam żadnych traum. Mama była ciepła, śmieszna, zawsze pachniała domowymi wypiekami i owsianką z mlekiem. Pracowała jako wychowawczyni w przedszkolu, kochała dzieci, a dzieci ją kochały – na jej pogrzebie przybyło tylu ludzi, że wyglądało to jak pogrzeb jakiejś wielkiej gwiazdy. Nigdy nie krzyczała na mnie, nie obwiniała, nie wymagała od najlepszych ocen ani nie porównywała mnie do innych, bardziej zdolnych dziewczynek. Psycholog grzebał na próżno w tym wszystkim. Świece też nie pomagały. Zresztą, pogodziłam się z tym: z drugiej strony, niemal każdej nocy spotykałam się z mamą, nawet jeśli gadała jakieś bzdury.
Kiedy poznałam Aleksieja, pomyślałam: co by o nim powiedziała mama?
– Mężczyznę znajdę ci sama – obiecała mama. – Bo nie daj Boże wyjdziesz za pierwszego lepszego, jak ja, nie rozumiem, dlaczego dziewczyny to robią.
O tym wszystkim nie mówiłam psychologowi. Tata bił mamę, zabierał jej pieniądze, aż w końcu odszedł do innej. Dla psychologa powiedziałam, że rodzice się rozwiedli, kiedy miałam trzynaście lat, ale od razu zakończyłam ten temat.
Mama rzeczywiście zawsze próbowała dobrać mi odpowiednich chłopaków.
– Waleczko, czemu nie zaprosiłaś Sławy Woroncowa na urodziny? Taki porządny chłopak: zawsze czyste ubrania, schludny, uprzedzony i wiesz, jaki pomocny – ostatnio nawet torbę mi podniósł.
Albo:
– Walentino, dlaczego pozwalasz Pashce cię odprowadzać? Lepiej zaproś Sitnikowa – pamiętam, że w przedszkolu zawsze ustępował miejsca dziewczynkom i jako pierwszy nauczył się jeść widelcem.
Wala oczywiście nie słuchała mamy i przyjaźniła się z innymi chłopakami. Ale kiedy spotkała Aleksieja, nagle zapragnęła, by mama go poznała – była pewna, że jej się spodoba. Niestety, w swoich snach mama nie wspominała o Aleksieju. Dlatego Wala zapaliła starą świeczkę, patrząc na migoczący żółty płomień, i opowiedziała mamie o Aleksieju.
Aleksiej był programistą, interesował się piłką nożną i marzył o przeprowadzce nad morze. Codziennie odbierał Walę po pracy, zabierał do baru sportowego, gdzie oglądali mecze, a potem spacerowali po nadbrzeżu, snując plany, jak sprzedać swoje mieszkania i przeprowadzić się nad morze. Serce Wali biło szybciej, bo sprzedać dwa mieszkania i kupić jedno – to znaczy dzielić coś ze sobą. A jak będzie coś wspólnego, to może będzie też pierścionek na palcu.
Mamy na pewno by się spodobał, Aleksiej miał niemal same zalety. Kłócili się tylko w dwóch kwestiach: nie podobało mu się, że Wala farbuje włosy na rudo, a także, że przyjaźni się z Markiem.
Marek był o pięć lat młodszy, ale Wala uważała, że zazdrość Aleksieja była niepotrzebna. Byli tylko przyjaciółmi, poznali się, kiedy Wala pracowała latem jako kelnerka. Marek poszedł na studia, a Wala znalazła pracę w innym lokalu, ale nadal się spotykali, zaprzyjaźnili się latem. Marek nigdy jej nie uwodził, a ona nigdy nie myślała o nim jako o chłopaku, bo nie był w jej typie – miał długie, rude włosy związane w niedbały kucyk i nieco pulchną sylwetkę – Wala wolała chudszych, a Marek, mimo diety i ćwiczeń, wciąż nosił ubrania w rozmiarze XXL.
– Między kobietą a mężczyzną nie ma przyjaźni – grzmiał Aleksiej. – Jak możesz jeść obiad z nim?
– Chcesz, będę jadła z tobą – proponowała Wala, czując się winna.
– Wiesz, że pracuję! A obiad można jeść w domu, albo z koleżankami.
Wala dzwoniła do Marka, odwołując wspólny obiad. Marek był smutny, ale nie obrażony, a następnym razem nie zapraszał jej wcześniej, tylko przychodził pod jej blok w weekend i wołał, dopóki Wala nie otworzyła okna:
– Walentyna, gwiazdo moja, chinkali stygną na nas!
Ale Aleksiejowi nie mówiła o tych obiadach i czuła się okropnie winna. Chciałaby porozmawiać z mamą, ale we śnie słyszała, jak mama mówi o koleżance Tonce, która na pewno ukradnie jej pieniądze, o szefowej Katerinie, która ją podstawi, i tak dalej. Gdyby mama żyła! Na pewno wymyśliłaby, jak wyjaśnić Aleksiejowi, że nie ma się czym martwić. Wala nawet przestała farbować włosy, mimo że rudy bardziej jej odpowiadał niż własny mysi kolor – z Aleksiejem nie chciała się kłócić.
Wala dalej pracowała jako menedżer zmiany, bo to było najlepsze rozwiązanie, a pieniądze były dobre. Ale warunki pracy były trudne: nie lubili chorobowych, zmian nie przesuwali, a jeśli coś się działo, to nie ma znaczenia, umieraj, ale przychodź do pracy. Wala rzadko chorowała, ale tym razem chyba przeziębiła się, spacerując z Aleksiejem po nadmorskiej promenadzie w zimny jesienny wieczór. Cały dzień bolało ją gardło, czuła dreszcze, a nie miała leków.
Musiała napisać do Aleksieja.
„Zachorowałam, chyba angina. Przyniesiesz mi leki do pracy?”
Odpisał dopiero po pół godzinie:
„Wiesz, że pracuję. Jeśli chorujesz, nie pomożesz, kupisz wieczorem, i tyle.”
Z żalu aż zapiekło ją w oczach, ale co zrobić, skoro pracował. Musiała poprosić Marka, który akurat skończył zajęcia.
Marek przyszedł po pół godzinie. Przywiózł cytryny, malinowy dżem, jej ulubione czekoladki i chyba cały asortyment apteki.
„Nie wiedziałem, co wziąć,” mówił. „Jak się czujesz? Może na chorobowe?”
„Nie można wziąć chorobowego…”
„W takim razie trzeba zmienić pracę.”
„Masz rację,” zgodziła się. „Dobrze, idź już, bo się przeziębisz.”
„Nie przesadzaj, jestem odporny. Cieszę się, że napisałaś, przynajmniej cię zobaczyłem. Strasznie za tobą tęskniłem.”
I wtedy się zaczerwienił. Czerwienił się zabawnie – uszy i nos miał jak dwie małe latarnie, a Wala, mimo że zawsze się śmiała, tym razem nie potrafiła się roześmiać.
Wieczorem Aleksiej zaproponował, żeby się nie spotykać – nie mógł być chory. Wala poczuła się smutna, jeszcze czuła niepokój. Marek zapisał, że odwiedzi ją, ale ona odmówiła.
Po powrocie do domu Wala napisała Aleksiejowi: „Co robisz? Czuję się kiepsko.”
Pięć minut później odpowiedział: „Idę spać, wiesz, że muszę rano wstać. Weź aspirynę i kładź się spać.”
Nie, teraz nie mogła zasnąć. Wzięła świeczkę, próbowała porozmawiać z mamą, ale reszta świeczki była za mała. Włączyła film, próbując się rozproszyć. Bardzo bolało ją gardło, więc dżem i czekoladki od Marka okazały się bardzo pomocne.
Kiedy film się skończył, Wala spróbowała położyć się spać, ale sen nie przychodził. Wstała, przeszła się po pokoju, znalazła albumy ze zdjęciami. Rzadko je oglądała – zaraz zaczynała płakać na widok zdjęć mamy. Tym razem też łzy zaczęły kapać na zdjęcia.
Najwięcej było zdjęć z pracy – mama je wszystkie przechowywała, nawet te zrobione starym aparatem, z przebitymi i rozmytymi zdjęciami. Mama zawsze była otoczona dziećmi, a w oczach migały te same kokardki i krótkie grzywki. Ale mama zawsze się uśmiechała, patrząc na te dzieci.
I wtedy Wala zatrzymała wzrok na jednej fotografii, na której mama trzymała na kolanach zapłakanego chłopca z rudymi włosami. Dziecko wyglądało jak chłopak – w krótkich szortach z kotwicą i w koszuli w kratkę.
Zatrzymała się. To nie była dziewczynka. To chłopak, po prostu długie włosy. Chłopak z rudymi włosami, tak znajomy, że nie miała żadnych wątpliwości.
Marek.
Tak, to naprawdę Marek!
Wzięła telefon, nie patrząc na godzinę. Dopiero, gdy usłyszała senniwy głos Marka, zdała sobie sprawę, że jest już po północy.
„Ojej, Marek, przepraszam…”
„Coś się stało? Czujesz się gorzej?”
„Nie, przepraszam… Głupi pomysł. Słuchaj, nie pamiętasz, jak nazywała się twoja wychowawczyni w przedszkolu?”
„Ludmila Sergiejewna,” odpowiedział szybko. „To jakiś test?”
„Nie, po prostu…”
„Była świetną wychowawczynią. Dobra. A ja byłem jej ulubieńcem.”
„Naprawdę ulubieńcem?”
„Tak.”
„A co, jeśli powiem ci, że to była moja mama?”
„Co? Na serio?”
„Na serio. To ty siedzisz płaczący u niej na kolanach w niebieskich szortach z kotwicą?”
„Ja!” – odparł Marek z radością. „Co za zbieg okoliczności! Słuchaj, dlaczego nie śpisz?”
Wala wciąż była zaskoczona.
„Nie wiem. Czuję się dziwnie.”
„Może przyjadę?”
„Teraz?”
„Tak.”
„Noc już. I metro nie działa.”
„To wezmę taksówkę.”
Wala poczuła głos mamy, jak w dzieciństwie. I poczuła, że tym razem nie musi nasłuchiwać słów, żeby wiedzieć, co chce jej powiedzieć.
„Przyjedź,” powiedziała. „Włączam czajnik…”