Mieszkanie Anastazja otrzymała od dziadka. Starego, zrzędliwego, ale sprawiedliwego człowieka, który nie ufał nikomu, poza swoją jedyną wnuczką. Dom stał na trzeciej linii od metra, okna wychodziły na podwórze, gdzie hałasowały śmieciarki, a latem kwiaty w donicach kwitły tak obficie, że alergia pojawiała się nawet u kamieni. Mimo to Anastazja była szczęśliwa. Bo teraz miała swoje – prawdziwe. Bez kredytów, poręczycieli i łez w banku.
Z entuzjazmem zaczęła remont, jakby nie malowała ścian, ale malowała życie na nowo. Podłoga skrzypiała tak głośno, że sąsiedzi na dole stukali w kaloryfery, myśląc, że odbywa się u niej albo kurs ratownictwa, albo wesele. Anastazja rumieniła się, przepraszała i kontynuowała, bo wiedziała, że to tylko chwilowe. Wszystko będzie ładne, czyste, a co najważniejsze – własne.
„Nie uważasz, że robisz to wszystko trochę… zbyt entuzjastycznie?” – zapytał leniwie Ilja, jej mąż, rozciągając nogi na starym fotelu. Uwielbiał mówić „nadmierny entuzjazm”, żeby brzmieć mądrze. Zwykle udawało mu się to tylko przy kasjerkach w „Sielpo”, gdy miały dobry humor.
Anastazja stała na drabinie, próbując zamocować karnisz. Nie do zasłon, a do zwykłych żaluzji. Wiertarka nie chciała kręcić w tę stronę. Może to przez drżenie rąk.
„Tak, Ilja. Uwielbiam farbę we włosach, zdrętwiałe nogi i zapach rozpuszczalnika. To mój fetyszyzm. A ty, co osiągnąłeś?” – prychnęła, patrząc na niego z góry, dosłownie i w przenośni.
Uśmiechnął się i podniósł filiżankę kawy.
„Spokojnie. Żartowałem. Może nie warto robić wszystkiego samodzielnie? Mama mówiła, że ma znajomego fachowca, dobrego. Robił sufit sąsiadce – tanio i równo. A ty wszystko sama…”
„Mama” stała się ostatnio częściej słyszanym słowem w ich domu niż „kocham cię” czy „zjesz coś?”. Katarzyna Piotrówna weszła w ich życie jak mgła – początkowo niezauważalnie, a potem ogarnęła wszystko. Ilja słuchał jej jakby w jego głowie był radioodbiornik ustawiony na jedną falę: „Katarzyna FM”. Dzwoniła rano, wieczorem, a ostatnio zaczęła wpadać „mimowolnie” z słoikiem kiszonych ogórków i „nienachalnym” spojrzeniem, które badało wszystko wokół.
„Co tu się dzieje? Remont? Ojej, Nastasiu, ależ ty wynalazłaś. Zaufaj mężczyznom, nie biegaj z wkrętakiem. Kobieta z narzędziami to jak kot w łazience: i szkoda, i strach” – śmiała się Katarzyna Piotrówna, gdy po raz kolejny przyszła bez zapowiedzi.
„Lepiej z narzędziem niż z pilotem na kanapie” – burknęła Anastazja, wycierając plamę z gipsu na ścianie.
„A to do kogo, kochanie?” – teściowa zaciśnięła wargi, jakby połknęła ocet. „Twój mąż pracuje, a nie może cały dzień spełniać twoich zachcianek.”
Anastazja nie odpowiedziała. Miała w zwyczaju milczeć, gdy chciała krzyczeć. Bo jeśli raz krzykniesz, potem będziesz krzyczeć całe życie. A ona nie chciała żyć w krzyku.
Gdy remont dobiegał końca, Anastazja już nie uśmiechała się. Ręce ją bolały, włosy się łamały, paznokcie miała jak u górnika. Schudła, miała chroniczne bezsenność i nauczyła się rozróżniać grunt od akrylowej farby po zapachu. Zaczęła mieć alergię na słowo „tapeta”. Zwłaszcza kiedy mówił je Ilja.
On zmienił się. Stał się jakiś inny. Łagodniejszy, ale dziwnie. Zaczęły pojawiać się słowa wypowiadane wolniej, jakby uważał ją za głupią. Jego zdania były jakieś… przygotowane. Nie od serca – z dna, z piwnicy wątpliwych zamiarów.
„Nastia, porozmawiajmy. Mama proponuje… no, w skrócie, pomysł jest taki: mieszkanie można zapisać na trójkę. Na ciebie, na mnie i na nią. Dla spokoju. No bo różnie może być…” – powiedział pewnego dnia, wrzucając pierogi do wrzącej wody.
Anastazja podniosła wzrok. Nie było w nim złości. Była tylko zmęczenie.
„Zwariowałeś?”
„To dla stabilności. Żeby później nikt nie walczył o kołdrę. Mama ma swoje lata, musi gdzieś mieszkać. A tu – wygodnie: blisko, nie muszę żyć na dwóch frontach…”
„Czyli chciałeś zostawić mnie z nią?” – nie zaśmiała się. Byłoby to zabawne, gdyby nie było to smutne.
„Nie, nie do końca, żeby zostawić. Po prostu… w Peryjasławiu zimno. A tu – ciepło, przytulnie, wszystko swoje. Ty wszystko tak ładnie zrobiłaś!” – Ilja mówił, jakby nie rozumiał, co się dzieje.
Anastazja podeszła bliżej, opierała się o parapet i cicho, bez histerii, zapytała:
„Powiedz szczerze, Ilja. To był wasz plan od samego początku?”
On zacisnął wargi. Milczał. I wtedy Anastazja wszystko zrozumiała. Nie miała sensu pytać dalej.
Późnym wieczorem, kiedy Ilja „poszedł do pracy” – według Katarzyny Piotrównej, na nocną zmianę do biura – do mieszkania bez zapowiedzi weszła bohaterka. Z kluczami. Klucze „przypadkowo” skopiowała, kiedy Nastia zostawiła torbę na ich daczy.
„Cześć, skarbie. Przyniosłam zupkę, strasznie schudłaś!” – paplała Katarzyna Piotrówna, zdejmując buty. „O, a czy mogę tutaj przenocować? Wodę mi odcięli, a u ciebie ciepło. Mieszkanie świetne, jak z magazynu. Mój ulubiony styl: czysto, elegancko i drogo. Świetnie ci wyszło. Tylko jeszcze musisz dobrze rozporządzić tym majątkiem…”
„Nie rozumiem?” – Anastazja stanęła przed nią. Bez agresji. Po prostu prosto. „Co tu robicie, Katarzyno Piotrówna?”
„Wracam do domu” – westchnęła, zdejmując płaszcz. „Ty i Ilja już wszystko postanowiliście. Przeprowadzam się.”
Dziesięć minut później Anastazja stała w klatce schodowej, bosa, z czerwonymi policzkami i ciężkim sercem. Wystawiła ją. Tak. Dosłownie. Zamknęła drzwi. I zamknęła zamek.
Potem opadła na ścianę i zapłakała. Cicho. Stłumionym płaczem. Jakby wstydziła się za to, że obroniła swoje.
I wtedy ktoś zadzwonił do drzwi. Podniosła głowę.
„Co?” – głos już ją bolał.
„To Ilja. Otwórz. Musimy porozmawiać.”
Anastazja nie drgnęła.
„Masz dokładnie pięć minut. I tylko jeśli zaczniesz od słów: „Byłem idiotą”. W przeciwnym razie nawet na ciebie nie spojrzę….”
Kontynuacja w pierwszym komentarzu poniżej 👇👇👇