— Jestem żoną twojego syna, a nie pracownikiem fizycznym do zadań specjalnych — powiedziała Olga lodowatym tonem, gotowa zrobić wszystko, by chronić swoją rodzinę.

Advertisements

Każdy sam wybiera swoją drogę – ale czasem koszt tej decyzji okazuje się zbyt wysoki.

Advertisements

— Mówię ci to po raz ostatni — w tym roku jadę do swoich rodziców! — Olga postawiła filiżankę na stół z takim impetem, że porcelana aż zadźwięczała, jakby się przestraszyła własnego dźwięku. W jej głosie było napięcie. Takie, które zwiastuje burzę.

Aleksiej usiadł ciężko na skraju kanapy, jakby właśnie miał usłyszeć wyrok. Podrapał się po skroni i wymamrotał bez przekonania:

Advertisements

— Oczywiście… Tylko mama mówiła, że na działce pękła rura. Wszystko zalane, piwnica w ruinie, pomidory nie do odratowania. I że sama sobie nie poradzi…

— Naprawdę? — prychnęła Olga, oczy błyszczały, ale nie od radości. — Ciekawe, że ta biedna kobieta nagle odzyskuje młodość, kiedy trzeba wnieść dwa worki ziemniaków albo przestawić regał. Ale jak tylko ja się pojawiam — ledwo oddycha.

Krążyła po kuchni jak para z czajnika: szybko, intensywnie, bez wytchnienia. Na lodówce wisiała lista zakupów zatytułowana „DZIAŁKA”. Zerwała ją i zmięła w dłoni.

— Powiedz mi szczerze, Liosza. Pojedziemy gdzieś razem? Czy znowu „może później”?

— Jasne, że pojedziemy… Tylko najpierw ogarniemy działkę. I mamę…

Olga usiadła naprzeciwko niego, spojrzała z dystansem. Zimno. Obco. — Najpierw „my”, potem mama. Czy odwrotnie?

Aleksiej zamilkł. Potarł kark, jakby próbując wytrzeć z siebie to, czego nie chciał czuć: wstyd.

— Wiesz, co w tym wszystkim najgorsze? — powiedziała ciszej. — Że ja nawet nie byłam zdziwiona. Bo ja już od dawna niczego nie oczekuję. Bo wiem, że jak tylko planujemy coś dla siebie, twoja mama pojawia się jak grzyb po deszczu. Tylko trujący.

— Olgo, przesadzasz. Jest starsza. Potrzebuje pomocy.

— Starsza? Ze złotymi zębami, nowym telefonem i wieczną pretensją w głosie?

I wtedy trzasnęły drzwi. Głośno. Z impetem. Nie przeciąg – to była ona. Jelena Pietrowna. Osobiście.

— O czym tu tak gorąco rozmawiacie? — jej głos był miękki, niemal czuły, ale oczy… miały chłód urzędniczej kontroli.

Aleksiej się zerwał. Niezręcznie.

— Mamo… Jak pani weszła? Przecież nie daliśmy pani klucza…

— Dałeś mi, skarbie. Pamiętasz? W Sylwestra, jak niosłam wiadra na klatce. Jeśli nie chcesz, żebym przychodziła — powiedz. Tylko nie róbmy z tego teatru.

Olga podniosła się powoli. Kto ją znał, wiedział — nadchodziła detonacja. Bez krzyków, bez zapowiedzi.

— Czego pani chce, pani Jeleno? — spytała sucho, jakby sprawdzała dane klienta w banku.

— Chciałam tylko uprzedzić: ta rura na działce to nie przelewki. Woda po kolana, wszystko gnije, a pająk wielkości psa. Trzeba jechać. Jutro rano.

— A my jutro jedziemy na urlop. Mówiłam pani trzy miesiące temu. Walizki spakowane. Rodzice czekają.

— Urlop? A kto się zajmie działką?

— Może właściciele?

— A kim ty niby jesteś?

— Żoną pani syna. Nie ogrodnikiem. Nie terapeutką. Nie pogotowiem domowym. I na pewno nie kobietą na zawołanie, która przybiega, gdy tylko pomidory w tarapatach.

Zapadła cisza. Gęsta. Niewygodna. Jak sznurek z praniem, na którym wisiała cała brudna prawda.

Pierwsza odezwała się Jelena Pietrowna:

— No proszę. Ale z ciebie dama. A na ślubie prosiłaś mnie na kolanach o „drugą szansę”. Pamiętasz?

Olga podeszła do drzwi i szeroko je otworzyła.

— Proszę wyjść. Nikt tu pani nie zapraszał. Ani dziś, ani wczoraj, ani nigdy.

Aleksiej zbladł.

— Mamo… Może… wrócisz do siebie?

— Czyli mnie wyrzucasz? — jej ton był jak z taniej opery mydlanej. — A ja taka biedna, z sercem i ciśnieniem…

— Nie wyrzucamy. Tylko kończymy to przedstawienie.

— To ona cię odciąga ode mnie! — krzyknęła matka. — Przecież ja cię wychowałam! A teraz ona… ona cię zabiera!

— Wystarczy! — Olga podeszła bliżej. — Albo pani wychodzi, albo dzwonię po policję. I proszę mi wierzyć — znam odpowiednie osoby. Kapitan z naszego komisariatu po rozstaniu z teściową żyje jak nowo narodzony.

— Ty mnie straszysz?!

— Nie. Uprzedzam.

Patrzyły sobie w oczy. Dwie kobiety. Dwa pokolenia. Ale jedno zmęczenie.

— Nigdy ci nie wybaczę, — syknęła Jelena. — Zniszczyłaś mi syna.

— Nie zniszczyłam. Taki był, kiedy mi go pani „oddała”. Tyle że wcześniej nie wiedziałam, że trzyma go pani na smyczy.

Drzwi trzasnęły. Prawdziwie. Matka odeszła.

Aleksiej siedział bez słowa. Olga wyjąła walizkę, ustawiła ją przy drzwiach i powiedziała spokojnie:

— Jutro jadę. Masz drugi bilet. Możesz jechać ze mną. Albo do mamy. Ale najpierw napraw tę rurę.

Nie odpowiedział.

Rano, jak zawsze, budzik zadzwonił. „WSZYSTKO. WYJAZD” — głosił podpis. Olga wstała, jakby gonił ją komornik. Aleksiej leżał twarzą do ściany.

— Wstawaj. Masz pół godziny. Taksówka już jedzie.

— Naprawdę chcesz jechać?

— Nie, tylko tak sobie spakowałam walizkę, żeby pasowała do kolorów w holu rodziców.

Wstał. Pomięty. Zły.

— Po wczorajszym mama jest załamana. Serio.

— Załamanie to złamany paznokieć. Wtargnięcie do czyjegoś mieszkania to co innego. Ale jeśli chcesz, mogę sprawdzić, jak się to kwalifikuje prawnie.

— Przesadzasz. To moja matka. Jest chora, starsza, potrzebuje…

— A ja? Ja siedem lat znoszę jej obelgi, ciosy w plecy i wieczne „ona cię niszczy”. A ty? Zawsze pośrodku. Między. Nigdy przy mnie.

Cisza.

Taksówka czekała pod blokiem. Olga chwyciła paszport, walizkę, plecak. Stanęła w drzwiach.

— Jedziesz?

Nie odpowiedział. Patrzył jak na nieznajomą. I wtedy zadzwonił dzwonek.

Na progu — oczywiście — Jelena Pietrowna. Dres, torba i mina: „Wiem wszystko”.

— Ooo, już gotowi? Wpadłam oddać klucz. Skoro już jestem zbędna…

— W końcu pani to zrozumiała. — Olga sięgnęła po klamkę.

— Nigdzie nie pójdę! Mam ciśnienie! A na działkę sama nie mogę. Może umrę!

— To niech pani wezwie karetkę i Ubera. Będzie pewniej.

— Ty nie masz serca! — wrzasnęła. — Ja go urodziłam!

Aleksiej milczał.

— Synu, powiedz coś! — krzyczała dalej. — Ona cię odciąga ode mnie!

— Dość — powiedział cicho, ale wyraźnie. — Mamo… Idź. Proszę.

— Co?

— Kocham cię. Ale nie będziesz decydować. Nie między nami. Nie tak.

— Czyli wybierasz ją?

— Wybieram siebie. I mam dość bycia pomiędzy. Jadę z Olgą. Koniec.

Jelena wyszła. Cicho. Ale na odchodne rzuciła:

— Zobaczysz. To wróci. Karma.

W pociągu do Pskowa oboje milczeli. Olga patrzyła przez okno. Aleksiej w dłonie.

— Dziękuję — szepnęła ona.

— Nie jestem bohaterem. Po prostu mam dość życia w dwóch rodzinach, nie mając jednej prawdziwej.

Nie wzięła go za rękę. Ale spojrzała.

A w jej oczach było i „dziękuję”, i „zobaczymy, na jak długo starczy ci odwagi”.

 

Advertisements

Leave a Comment