– Mamo, co ty zrobiłaś?! – głos Larysy drżał, a z trudem powstrzymywała się, by nie krzyknąć. – Gdzie jest moja puchowa kurtka? Ta, którą kupiłam zeszłej zimy? I walizka z zimowymi ubraniami?!
Walentyna Siergiejewna, nie odrywając wzroku od swojej porannej gazety, spojrzała znad okularów.
– Spokojnie, Laryso. Zrobiłam to z dobrego serca. Oddałam ją Irinie. Jej bardziej się przyda. Każdego ranka marznie w drodze do pracy, a ty tylko zagracasz szafę starymi rzeczami.
– Starymi?! – Larysa aż się zatrzęsła. – Mamo, to była nowa kurtka! Kupiłam ją specjalnie na zimowe wyjazdy na działkę. Naprawdę uważasz, że nie jest mi potrzebna?
Andriej, stojący obok z kubkiem kawy, zmarszczył brwi i syknął:
– Dziękujemy, że bez pytania pozbywasz się naszych rzeczy?
– Walentyno Siergiejewno, to już przesada – dodał chłodno. – Czy zapytałaś chociaż? Czy teraz to normalne – wchodzić do cudzych domów i robić porządki po swojemu?
– Oj, Andrieju, nie przesadzaj – machnęła ręką jakby odganiała muchę. – Nie ukradłam przecież niczego. Ta kurtka była śmiesznie wielka, jak dla niedźwiedzia, tylko zajmowała miejsce. Irina wygląda w niej świetnie. A walizkę? Rzeczy przydadzą się jej albo Artiomowi. U was i tak wszystko tylko się kurzy.
Larysa bezradnie usiadła na krześle, zakrywając twarz dłońmi. Łzy same napłynęły do oczu. Andriej ostrożnie odstawił kubek na stół, podszedł i położył jej rękę na ramieniu.
– Walentyno Siergiejewno, czy to był jedyny „porządek”, który zrobiła pani w naszym mieszkaniu? – zapytał spokojnie, ale jego ton był napięty jak struna.
– Nie dramatyzuj – odpowiedziała, składając gazetę. – Staram się wam pomóc. Tylko bałagan wszędzie, a wy nie wiecie, jak sobie poradzić. Powinniście mi podziękować.
Larysa wstała gwałtownie.
– Podziękować?! Za co? Za to, że bez pytania oddajesz moje rzeczy?! Myślisz, że wiesz lepiej ode mnie, co mi potrzebne, a co nie?! – jej głos drżał od emocji.
Walentyna wstała, a jej spojrzenie zrobiło się lodowate.
– Larysa, nie zapominaj, że jestem twoją matką. Robię wszystko z troski o ciebie. Naucz się cenić porządek. I nie jęcz tak.
Andriej stanął pomiędzy żoną a teściową, jakby chciał ją osłonić.
– Przekroczyła pani wszelkie granice. To nasz dom. Nie życzymy sobie więcej takiej „pomocy”. Proszę to uszanować.
Walentyna uśmiechnęła się chłodno i chwyciwszy torebkę, ruszyła do drzwi.
– Ach, Andrieju… taki z ciebie uparty technolog. Larysa, naprawdę jesteś z nim szczęśliwa? On nie rozumie, czym jest rodzina. Ale dobra, idę – muszę jeszcze podciągnąć Irinie spodnie. Pa!
Trzasnęły drzwi. Cisza spadła jak ciężka zasłona.
Larysa osunęła się z powrotem na krzesło. Andriej objął ją.
– Musimy wyznaczyć granice. Raz na zawsze.
– Ale jak? Ona mnie wciąż traktuje jak dziecko.
– Jedźmy na weekend na działkę. Potrzebujemy oddechu – zaproponował.
Larysa skinęła głową. – Byleby tylko nie zrobiła czegoś jeszcze…
Walentyna zawsze wierzyła, że „porządek” to najwyższa forma miłości. Odkąd pamiętała, powtarzała: „Nieużywane? Wyrzucić.” Nigdy nie rozumiała, że dla córki jej „pomoc” to wtargnięcie w życie.
– Nie pojmuję, Andriej – westchnęła Larysa, pakując rzeczy. – Czemu ona po prostu nie zapytała? Oddałabym tę kurtkę. Ale z własnej woli.
– Bo twoja mama zawsze ma rację. Nawet gdy się myli – odparł spokojnie.
– Wciąż muszę jej udowadniać, że jestem dorosła – powiedziała Larysa. – Ale dla niej to nic nie znaczy.
– Odetchnijmy – powiedział Andriej. – Zasłużyliśmy na to.
Na działce było cicho, spokojnie. Pachniało lasem. Larysa nagle podniosła głowę znad książki.
– Może nie wyłączyłam żelazka?
– Poproś mamę, żeby sprawdziła – zaproponował mąż.
Larysa zadzwoniła.
– Mamo, sprawdź, proszę, czy wyłączyłam żelazko. Ale niczego nie ruszaj, dobrze?
– Jasne, Laryso, tylko zerknę – powiedziała nie do końca szczerze.
Chwilę później zaprosiła do mieszkania Galinę i Irinę.
– Rozpakujemy trochę szaf, skoro już tam jestem – stwierdziła zadowolona.
W mieszkaniu rozpoczął się istny chaos. Mały Artiom oblał wodą klawiaturę Andrieja, Irina „przymierzyła” kilka bluzek i spakowała je do torby.
Gdy Larysa i Andriej wrócili do domu, zamarli.
– Co to ma być…?
Wszędzie bałagan. Sprzęt zalany. Szafy przetrzebione.
Larysa zbladła. – Moje rzeczy… gdzie są?
Telefon do matki tylko dolał oliwy do ognia.
– Laryso, nie dramatyzuj – odpowiedziała Walentyna. – Wszystko, co zrobiłam, było dla waszego dobra.
Andriej odebrał telefon.
– Pani więcej nie ma wstępu do naszego domu – powiedział lodowato. – Jutro zmieniamy zamki.
I tak zrobili. A gdy Irina nie chciała oddać reszty rzeczy, Larysa postraszyła ją policją. Ubrania odzyskała częściowo. Resztę – z trudem.
Gdy Walentyna dowiedziała się o zamkach, zrobiła awanturę pod drzwiami. Ale nikt nie otworzył. Larysa patrzyła przez okno. Po raz pierwszy czuła ulgę.
– To koniec – powiedziała, zasuwając zasłony.
Tydzień później zadzwoniła do matki.
– Mamo, chcemy tylko jednego – by nasz dom był naszym domem. Bez wtrącania się.
Walentyna westchnęła:
– Może rzeczywiście przesadzam. Może czas przestać się wtrącać…
To nie były przeprosiny. Ale może – pierwszy krok.
Z każdym tygodniem dzwoniła rzadziej. Ale ton był cieplejszy. A Larysa i Andriej czuli się u siebie – bez strachu, że ktoś znów im to odbierze.
– Twój dom to twoja twierdza – powiedział kiedyś Andriej, tuląc żonę.
– Nasza – poprawiła go Larysa.
I już wiedzieli: zaczęli wszystko od nowa.