Olga stała nieruchomo w środku salonu, trzymając w ręku drugi kolczyk, który nie zdążyła jeszcze założyć.
— A dokąd się wybierasz? Zapomnij o tym. Nigdzie nie idziesz. Ze mną — precz! — słowa Andrieja, rzucone z kpiną, zawisły w powietrzu jak cios. — Lepiej zajmij się czymś pożytecznym, na przykład umyj WC, jeśli nie masz co robić.
Czas jakby zatrzymał się. W jej umyśle coś kliknęło, jak przepalony bezpiecznik.
Siedem lat.
Siedem długich lat tłumienia ambicji, połykanych żali, wybaczania każdego kolejnego ataku wyniosłości, który stopniowo ogarniał Andrieja. Ale dzisiaj przekroczył granicę.
— Właśnie to zrobię, — odpowiedziała cicho, jej głos był mechaniczny, pozbawiony emocji, tylko zimna determinacja.
Patrzyła, jak jej mąż pośpiesznie wiąże krawat przed lustrem, przygotowując się do spotkania z szefem. Plecy do niej. Zawsze plecy.
Kiedy wyszedł, nie odwracając się, Olga wciąż stała w tym samym miejscu. Ale w jej wnętrzu już zapadła decyzja.
— Zostaniesz dłużej, Olga? — zadzwoniła Lena. — Odmawiasz mojej propozycji? Będziesz dalej…
— Nie. Jestem gotowa. Kiedy wychodzimy?
W słuchawce zapadła cisza, a potem rozległ się radosny okrzyk:
— Boże, w końcu! Jutro o dziewiątej. Wszystko gotowe.
Olga odetchnęła.
Pokój dziecięcy był pusty — Misza był na obozie. W sercu zrobiło się dziwnie lekko, jakby ogromny ciężar spadł z ramion.
Jej palce same sięgnęły po starą wizytówkę w głębi szafy. Pożółkła kartka z numerem telefonu Sergieja Piotrowicza — jej pierwszego mentora, człowieka, który wierzył w nią, zanim poznała Andrieja.
„Olga, masz niesamowity talent. Rozwiązałaś tę sprawę lepiej niż niektórzy moi starsi prawnicy.”
Tego dnia po raz pierwszy poczuła dumę ze swoich osiągnięć. Wieczorem Andriej wrócił z pierścionkiem i butelką szampana.
„Nasze życie będzie wspaniałe. Cieszę się, że będziesz dobrze zarabiać… Ale pozwól mi dbać o ciebie.”
Uwierzyła.
— Zostawiłaś zakładki w dokumentach? — Lena podała jej kawę i teczkę z materiałami dotyczącymi sprawy „Technotrade”.
Olga milcząco skinęła głową, starając się ukryć niepokój. Pracowała w firmie prawniczej swojej przyjaciółki od trzech tygodni. A Andriej nawet tego nie zauważył, uważając, że wciąż „zajmuje się domem”, podczas gdy on „podbija szczyty kariery”.
— Ich dyrektor finansowy coś ukrywa, — kontynuowała Lena. — Ale dokumenty z ostatniej transakcji nie zgadzają się z danymi z urzędów skarbowych.
Przeglądając papiery, Olga poczuła, jak chłód wstępuje w jej serce.
Wśród właścicieli konkurencyjnej firmy była wymieniona nazwa: Pietrow A. W.
Jej mąż.
Jego podpis widniał pod podejrzanymi umowami.
Pietrow Andriej Waleriewicz.
Olga spojrzała na obrączkę.
Przed nią stanął wybór: mąż czy etyka zawodowa?
— Coś nie tak? — Lena zauważyła, że coś jest nie tak.
— Wszystko w porządku, — skłamała Olga. — Muszę dokładniej przeanalizować dokumenty.
Wieczorem Andriej wrócił podekscytowany.
— Mamy problem z jednym kontraktem, — rzucił, siadając w fotelu. — Ten nudziarz z urzędów skarbowych… Będziemy musieli się dogadać.
Olga stała przy kuchni, plecami do niego, słuchając, jak mówi o łapówkach i układach — tak zwyczajnie, jakby rozmawiał o pogodzie.
— A ty co robiłaś dzisiaj? — zapytał Andriej, niezbyt zainteresowany odpowiedzią.
— Myłam WC, — odpowiedziała spokojnie.
Zaśmiał się głośno i znów wziął telefon do ręki. Ten śmiech na zawsze zapisał się w jej pamięci.
Pierwsze ostrzeżenie Andriej dostał, kiedy jego matka zadzwoniła do niego w pracy:
— Andriej, co się dzieje z Olgą? — zapytała zmartwiona Wiera Nikołajewna. — Dziś weszłam do was, jej nie ma. I wczoraj też. Czy ona cię zdradza?
— Co za bzdury! — odpowiedział zirytowany, ale w jego myślach zaczęła zagnieżdżać się wątpliwość.
Wieczorem, zamiast kłótni, spojrzał uważnie na swoją żonę. Tak, coś się zmieniło. W jej chodu. W tym lekkim uśmiechu, który pojawił się na jej ustach, kiedy myślała, że nie patrzy.
— Dziś wyglądasz szczególnie pięknie, — powiedział nagle.
Olga zdziwiona podniosła wzrok z książki:
— Pierwszy raz zauważyłeś.
W jej głosie nie było ani wdzięczności, ani ciepła.
— Jutro się spóźnię. Nie czekaj na mnie z kolacją.
— Co znaczy „spóźnię się”? Gdzie?
— Mam swoje sprawy, Andriej. Tak jak ty masz swoje.
Drugie ostrzeżenie przyszło w postaci dokumentu, który przypadkowo wypadł jej z torebki. Olga nigdy nie była bałaganiarą, ale tego dnia kartka wysunęła się z teczki, gdy wyciągała portfel. Andriej podniósł ją i zamarł.
— Akcjonariusze konkurencyjnej firmy… Opinia prawna pani Pietrowej… Co to ma znaczyć?! — jego głos zabrzmiał od gniewu.
Ona powoli podniosła wzrok:
— To moja praca, Andriej. Wróciłam do zawodu trzy miesiące temu. Zdziwiło cię, że dopiero teraz to zauważyłeś?
— Przeciwko mojej firmie?!
Był gotów podrzeć dokument, ale coś go zatrzymało.
— Nie wybierałam przeciwnika, Andriej. Tak się po prostu ułożyło.
— Podkładałaś mi nogę! To zdrada!
— A zmuszanie mnie do porzucenia kariery, zabijanie moich ambicji, traktowanie mnie jak służącej — jak to się nazywa?
Coś w nim pękło. Wyszedł z mieszkania, jakby został uderzony w twarz.
— Długo żyjemy po różnych stronach, Andriej, — kontynuowała Olga. — I nie chodzi tylko o sąd.
W sali sądowej było chłodno. Olga siedziała prosto — skoncentrowana, pewna siebie. Naprzeciwko niej, po stronie pozwanej, Andriej nerwowo przeglądał papiery. W ostatnim rzędzie siedziała Wiera Nikołajewna, jej wargi były zaciśnięte w cienką linię.
„Wstrętna intrygantka” — pomyślała Olga. To ona przez wszystkie te lata namawiała syna, że wykształcona żona to zagrożenie dla jego „męskiej dominacji”. To ona zasugerowała wykorzystanie mojej ciąży, by wycisnąć mnie z zawodu.
Nagle drzwi sali otworzyły się, a do środka wszedł siwy mężczyzna.
— Sergiej Piotrowicz? — zdziwiła się Olga.
Jej były mentor pewnie podszedł do sędziego, przedstawił się jako ekspert i usiadł obok niej.
— Nie zostawiam swoich, — szepnął, pochylając się. — Mam swoje rachunki z tą firmą.
Kiedy rozpoczęło się posiedzenie, Olga występowała jakby tych lat nie było. Jej argumenty były nie do obalenia, pewność siebie niezachwiana. Widziała, jak zmienia się twarz Andrieja: najpierw niedowierzanie, potem szok, a potem… dumę?
Dziwne, ale w jego spojrzeniu rzeczywiście pojawiło się podziwienie.
W przerwie, na pustym korytarzu, Andriej dogonił ją:
— Jesteś… niesamowita, — powiedział cicho. — Ja… nie wiedziałem…
— Nie, Andriej. Wiedziałeś. Po prostu zapomniałeś.
Do nich podszedł Sergiej Piotrowicz.
— Długo się nie widzieliśmy, Pietrow, — w jego głosie brzmiała ukryta niechęć. — Widzę, że pozostałeś wierny tradycjom rodzinnym.
— Znamy się? — zdziwiła się Olga.
— O tak, — uśmiechnął się mentor. — Jego matka, Wiera Nikołajewna, wyrzuciła mnie z izby adwokackiej. Zorganizowała skandal, twierdząc, że wziąłem łapówkę od klienta. Latami odbudowywałem swoją reputację.
Olga zamarła. Teraz wszystko stało się jasne — ciągła czujność teściowej, jej toksyczne uwagi…
— Tak więc to dlatego nalegałaś, żebym porzuciła pracę, — odwróciła się do niespodziewanie pojawiającej się w korytarzu Wery Nikołajewnej. — Bałaś się, że moja więź z Sergiejem Piotrowiczem wyjdzie na jaw?
Teściowa pobladła:
— Ja… ja broniłam mojego syna! Nie chciałam, żeby cierpiał przez stare spory!
— Nie, mamo, — niespodziewanie wtrącił się Andriej. — Ty nie broniłaś mnie. Ukrywałaś swoją przeszłość. A ja… — zacisnął pięści, — jak głupiec, powtarzałem twoje słowa o tym, że „dobra żona” to gospodyni domowa.
Odwrócił się do Olgi:
— Przepraszam cię. Jestem głupcem. Nie zauważyłem, jak sam stałem się…
Jego głos zadrżał.
— Nawet nie rozumiałem, że cię straciłem. Już dawno.
Posiedzenie zakończyło się wygraną powódki.
Nielegalne działania „Technotrade” zostały udowodnione. Andriej musiał zapłacić wysoką grzywnę, a także pożegnać się z karierą.
Kiedy wyszli z gmachu sądu, Olga milcząco podała mężowi teczkę.
— Co to? — zapytał, otwierając ją. Pozew wzajemny.
— Są tam dokumenty, które dowodzą, że nie jesteś zamieszany w główne wykroczenia. Zrobiłam własne śledztwo.
— Ale… dlaczego?
— Bo jestem prawnikiem, Andriej. Szukam sprawiedliwości, nie zemsty. Chciałam cię ukarać, ale nie zniszczyć.
Patrzył na nią, jakby widział ją po raz pierwszy.
— Co teraz? — zapytał cicho.
— Nie wiem. Szczerze mówiąc. Ale jeśli będziemy razem, to tylko na nowych zasadach: równość, szacunek, wsparcie. Już nigdy nie wrócę do roli gospodyni domowej.
— A co z Miszą?
— Damy radę. Wiele rodzin tak żyje. Trzeba tylko chcieć. Obiecałeś „troszczyć się”? Ale to nie tylko pieniądze. To — spędzanie czasu z rodziną. I dzielenie się obowiązkami domowymi.
W oddali, na ławce, siedziała Wiera Nikołajewna — nienaturalnie pochylona, mała. Andriej śledził spojrzenie żony.
— I jeszcze jedno: twoja matka już nigdy nie będzie wtrącać się w nasze życie.
Na chwilę w jego oczach pojawił się protest. Ale potem kiwnął głową:
— Zgadzam się.
Stali naprzeciwko siebie — dwoje obcych sobie ludzi, którzy musieli na nowo się poznać.
Za ich plecami słońce chyliło się ku zachodowi, długie cienie ciągnęły się po ziemi, przypominając o straconych latach. Po raz pierwszy przyszłość była nieznana. Ale w tej niepewności już tliła się nowa nadzieja.
— Wracamy do domu, Olga? — zapytał Andriej.
— Nie, — potrząsnęła głową Olga. — Muszę iść do biura. Mam niezakończoną sprawę. A ty… masz o czym myśleć.
Odwróciła się i ruszyła w stronę postoju taksówek. Po raz pierwszy od wielu lat jej postawa była idealnie wyprostowana, a krok lekki jak za młodych lat.
Andriej patrzył za nią. I rozumiał, że nigdy już nie wróci do frazy o „WC”.