— Nie mam już siły! — krzyknęła Kasia, rzucając torbę na sofę. — Chcę jechać nad morze! Leżeć na plaży jak foka, a wieczorem tańczyć do rana. Muzyka, drinki, i zero myślenia o pracy!
Marek tylko się uśmiechnął. Znał już jej wybuchy emocji. Kasia była wyjątkową dziewczyną: odważna, pełna ironii, czasami zadziorna, ale zawsze prawdziwa. Nie udawała, nie grała ról — z nią było łatwo i zabawnie. A najważniejsze było to, że przy niej Marek nie musiał być kimś, kim nie jest.
Poznali się kilka miesięcy temu i od tamtej pory Marek czuł się, jakby w końcu oddychał pełną piersią. Żadnych niezręcznych ciszy, żadnej sztuczności — tylko wygoda i to dziwne uczucie, że jest tam, gdzie chce być. Na zawsze.
— Co się stało w pracy? — zapytał łagodnie, podchodząc do niej.
— Wszyscy mnie wkurzają! „Kasia to, Kasia tamto!” — jakby innych nie było. Dziś o mało nie posłałam szefa do diabła! Gdybym się nie powstrzymała, już bym była bezrobotna…
— No to chyba naprawdę potrzebujesz odpoczynku — zaśmiał się Marek. — Możemy gdzieś wyjechać, choćby na krótko.
— Gdzie niby? W najlepszym przypadku dostanę jeden dzień wolnego. Po co mi urlop na jeden dzień?
— A może na wieś, do babci? Tam powietrze jest tak czyste, że po jednym spacerze czujesz się jak nowo narodzona. A do tego pierogi! Prosto z pieca…
— Na wieś?! — Kasia otworzyła szeroko oczy. — Serio? Nigdy nie byłam na wsi.
— Jak to nigdy?
— Tak właśnie. Cała moja rodzina jest z miasta. Krowy widziałam tylko na opakowaniu mleka.
— To tym bardziej musisz pojechać! Nawet nie wiesz, jak tam jest fajnie. Rzeka, piec do chleba, gwiazdy w nocy, ognisko…
— Oj, Marek, gdybym miała twoją energię. Szczerze mówiąc, nie jestem gotowa na podbój serc babci.
— A szkoda. Moja babcia to skarb. Napełni cię pierogami po brzegi, zaleje herbatą z miętą i od razu ją pokochasz.
— No jeśli pierogi to argument… — Kasia uśmiechnęła się. — Dobrze, ale pod jednym warunkiem: jeśli mi się nie spodoba, kupisz mi nową garderobę. Bo w starą po babcinych specjałach się nie zmieszczę.
Śmiał się, a Kasia wciąż nie była pewna, czy powinna śmiać się razem z nim, czy może zacząć panikować.
Droga nie była łatwa. Ostatnie kilometry samochód skakał na wyboistej szutrówce. Ale Marek był spokojny. Kasia natomiast nerwowo zerkała przez okno, spodziewając się zobaczyć krzywe stodoły, sterty obornika i gęsi gotowe zaatakować każdego obcego.
Okazało się jednak, że wieś wygląda zupełnie inaczej. Była duża, zadbana, z kilkoma ulicami, sklepikami i asfaltem. Nawet krowy jeszcze się nie pojawiły. Zamiast nich — biegające boso dzieci, kobiety z eleganckimi fryzurami, mężczyźni siedzący przy furtkach i rozmawiający o niczym.
Babcia przywitała ich, jakby czekała na nich przez całe życie. Przytuliła Kasię jak swoją wnuczkę, pośpieszyła do kuchni i zaprosiła ich do stołu. A stół uginał się od jedzenia: żurek, pierogi z mięsem, smalec z ogórkiem, racuchy, kompot.
Kasia była w szoku. Gdzie ta babcia, która miała patrzeć na nią spode łba i milczeć przy kolacji? Gdzie ta wiejska surowość, która przerażała ją od dzieciństwa?
Marek promieniał. Wiedział, że tak właśnie będzie.
Po obiedzie zabrał Kasię nad rzekę. A tam — prawdziwa idylla. Woda jak kryształ, dzieci pluskające się w falach, mężczyźni grillujący kiełbaski, kobiety rozkładające koce. Nikt się nie kłóci, nikt nie spieszy. Tylko śmiech, wiatr i zapach dymu.
Wieczorem Kasia zasnęła niemal od razu, ledwo dotykając poduszki. Poranek obudził ją promieniami słońca — babcine firanki były cienkie, niemal przezroczyste. Wstała, narzuciła sweter i wyszła przed dom. I zamarła.
Przed nią różowiło się niebo, słońce dopiero wschodziło. W oddali muczały krowy, śpiewały ptaki, pachniało rosą, trawą i tymiankiem. Cała ziemia wokół oddychała spokojem. Kasia zdjęła kapcie i stanęła boso na mokrej od rosy trawie. Stała w milczeniu. Dusza się oczyszczała.
— Szukałem cię — usłyszała za sobą głos Marka.
— Obudziłam się… Wyszłam. Tutaj tak cicho, tak lekko… Nigdy nie czułam takiego spokoju.
— Podoba ci się?
— Bardzo. Przyjedziemy jeszcze?
— Oczywiście. Jeszcze nie raz.
Kasia mocno go przytuliła. W jej sercu coś ściskało się od szczęścia. Już nie chciała jechać nad morze. Wiedziała, że swój spokój, swoje natchnienie znalazła właśnie tutaj. I będzie wracać tu jeszcze nie raz — tam, gdzie zaczyna się prawdziwe oddychanie.