Babcia w objęciach nieznanych osób

Advertisements

W kuchni unosił się zapach kotletów, kiedy drzwi wejściowe nagle się otworzyły — wróciły córki Julii, które spędziły dzień u babci. Miały być szczęśliwe, ale zamiast radości, ich twarze wyrażały zawód.

Advertisements

— Mamo, babcia nas nie kocha! — powiedziały zgodnym chórem Ola i Zosia.

Julia wyszła do przedpokoju, wycierając ręce w ściereczkę.

Advertisements

— Dlaczego tak uważacie?

Dziewczynki spojrzały na siebie, a potem jedna z nich zaczęła opowiadać, z trudem powstrzymując łzy. Babcia pozwalała Tomkowi i Asi — dzieciom cioci — robić, co tylko chcieli: biegać, skakać, jeść słodycze bez żadnych zakazów. Nam natomiast zabraniała wszystkiego — hałasu, cukierków, czekoladek. Tamtych zawsze odprowadzała do przystanku, a nas po prostu odprawiła, zatrzaskując drzwi.

Julia zamarła. Wiedziała, że jej teściowa, Barbara, nie była osobą pełną ciepła, ale nie spodziewała się, że posunie się do takich rzeczy.

Ich relacje nigdy nie były szczególnie bliskie. Były neutralne — ani przyjazne, ani wrogie. Wszystko zmieniło się, gdy siostra męża, Danuta, urodziła dzieci. Barbara niemal oszalała ze szczęścia, zachwycając się tymi dziećmi, porównując je do swoich.

Gdy Julia i Tomek zostali rodzicami bliźniaczek, Barbara tylko wzruszyła ramionami:

— Dwie od razu? No, no… Z dwiema sobie nie poradzę.

— Nie prosimy — odpowiedział jej Tomek.

— Lepiej byś pomógł Danucie, ona ma teraz dzieci jeden po drugim…

— A nasze dzieci to nie dzieci? — Julia nie wytrzymała.

— Brat ma obowiązek pomóc siostrze — rzuciła teściowa chłodnym tonem.

I tak Julia zrozumiała, że nie ma co liczyć na pomoc. Na szczęście jej własna mama była blisko, jeździła przez całe miasto, by pomagać, jak mogła.

Barbara natomiast wciąż wielbiła Tomka i Asię, zawsze podkreślając: „Oto wnuki, które dała mi moja córka!”

O dzieciach syna nie mówiła wiele. Jeśli już o nich pytała, machała ręką: „Jakoś tam…”

Z czasem nawet znajomi zaczęli zauważać, co się dzieje. Pewnego dnia Barbara w gniewie rzuciła: „Kto wie, czy to w ogóle moje wnuczki, chociaż są zapisane na syna…” Te słowa dotarły do Tomka. Wpadł w furię. Od razu pojechał do matki, żądając wyjaśnień. Barbara się tłumaczyła, ale jej skrucha była krótkotrwała.

Za każdym razem, gdy odwiedzali teściową, wracali z ciężkim sercem. Ciągłe pretensje: dziewczynki hałasują, jedzą słodycze bez pozwolenia, babcię boli głowa. I zaraz porównanie do „idealnych” wnuków.

Kiedy Tomek i Asia wyjeżdżali, Barbara zawsze ich osobiście odprowadzała, wręczając im prezenty. A Olę i Zosię wysyłała przez pustkowie, gdzie wałęsały się bezpańskie psy. Sześciolatki. Same. Bez ostrzeżenia. To była kropla, która przepełniła kielich.

Tomek zadzwonił do matki.

— Mamo, czy ty dobrze się czujesz?

— Skąd taki pomysł?

— Po co wysłałaś dzieci same? Tam jest pustkowie, psy!

— Trzeba uczyć samodzielności od małego.

— Mają po sześć lat! Dzieci Danuty nigdy same nie puszczasz!

— A ty co, mnie oskarżasz?! To wszystko twoja żona…

I rzuciła słuchawkę.

Minęły lata. Dziewczynki dorosły, były już w szóstej klasie. Barbara zachorowała. Nagle przypomniała sobie o „zapasowych” wnuczkach. Zadzwoniła do syna:

— Niech Ola i Zosia przyjdą, posprzątają. Co to za dzieci, które nie pomagają babci?

— A ty przypomnij sobie, dlaczego one do ciebie nie jeżdżą — odpowiedział spokojnie Tomek. — Masz swoich ukochanych wnuków, do nich się zwróć.

Zła Barbara wykręciła numer do Julii:

— Masz obowiązek! Jestem ich babcią!

— A ty dawno tak ich nie nazywałaś. Masz córkę i „właściwych” wnuków. Na nich licz.

Asia odmówiła: „Dużo lekcji, babciu”. Tomek powiedział: „Nie jestem sprzątaczką”. Barbara została sama, w ciszy. Dopiero teraz zrozumiała, że miłość nie dzieli się na części. Ale było już za późno.

Advertisements