„Cisza i uśmiech!” – rozkazał dyrektor, zapraszając sprzątaczkę na ważne spotkanie. Kiedy jednak zaczęła mówić po francusku, w sali zapanowała nierealna cisza.
Maria wzdrygnęła się na ostry reprimend, ale nie przestała szorować listwy przypodłogowej – przez sześć lat pracy w „FinProgetto” nauczyła się być niewidzialna.
– Hej, ty! – huknął dyrektor, klikając palcami. – Maria? Jutro ubierz się odpowiednio i bądź na dziewiątym piętrze o 11:00.
Podniosła wzrok. Przed nią stał Artyom Viktorovič Lazarev – trzydziestoośmioletni dyrektor, który wolał amerykańską kawę bez cukru i miał jako hasło do komputera datę urodzin swojej córki, którą widywał raz w miesiącu. Sprzątaczki wiedzą o swoich szefach więcej niż ich osobiste asystentki.
– Tłumaczka jest chora. Francuzi już w drodze – powiedział zirytowany, poprawiając mankiety. – W żadnej agencji nie ma nikogo dostępnego. Kryzys. Na razie będziesz moją asystentką. Tylko bądź cicho i uśmiechaj się!
Maria kiwnęła głową, pochylając wzrok. Liczyła tylko na to, że nie zauważy błysku w jej oczach – tego, który zdradzał myśl: „Jak bardzo się mylisz”.
Niewidzialna musi pozostać niewidzialna.
Tego wieczoru wyciągnęła z szafy starą skrzynkę, której nie dotykała od lat. W ramce była fotografia: młoda, szczęśliwa, z dyplomem wykładowcy Sorbony. Obok niej Sergey – jeszcze żywy, jeszcze przy niej. Do reszty – wypadku, upadku – brakowało dwóch lat.
Jej palce powoli przesuwały się po książkach w skrzynce: Baudelaire, Proust, Camus… To było jej wcześniejsze życie. Teraz znała tylko godziny sprzątania, rozmieszczenie plam na dywanach i sekrety, które szefowie szeptali, myśląc, że nikt ich nie słucha.
Tak odkryła na przykład podwójną księgowość dla francuskich inwestorów. I że, jeśli ktoś się o tym dowie, wszystko może się zawalić następnego dnia.
Wygodnie jest wykorzystywać niewidzialnego człowieka. Ale niebezpiecznie jest go lekceważyć.
Rano Maria weszła do sali konferencyjnej w jedynej odpowiedniej sukience, jaką miała, w kolorze kremowym. Pachniała lekko naftaliną – wisiała tam od prawie sześciu lat. Artyom patrzył na nią jak na przedmiot, oceniając, czy pasuje, i skinął głową, dając jej ciche „tak”.
– Żadnych słów – ostrzegł ją, słysząc zapowiedź przybycia gości.
Jean-Pierre Durand, szef funduszu „Elysée Capital”, był niewielkim mężczyzną z siwiejącymi włosami i spojrzeniem, które zawsze obliczało ruchy z wyprzedzeniem. Towarzyszyli mu analityk, dyrektor finansowy oraz Claire Benoît – surowa prawniczka z dokumentami w ręce i przenikliwym wzrokiem.
Artyom uśmiechał się, mówił w słabym angielskim, żartował. Maria widziała jednak pot na jego skroniach, kiedy rzucał spojrzenia na teczkę, którą trzymał Francuz. Wiedziała, że znajdują się tam te same raporty z podwójnymi cyframi, które on co tydzień wrzucał do kosza.
– Ten raport finansowy zawiera oczywiste nieścisłości – powiedział Durand.
Artyom pobledł, nie zdając sobie sprawy, że Francuzi już zauważyli rozbieżności.
Claire mówiła szybko, zbyt szybko, by mógł ją zrozumieć. Kiwnął głową, próbując wyłapać sens z jej intonacji. Jego twarz była maską uwagi, ale palce, które stukały w stół, zdradzały panikę.
„Dlaczego miałabym mu pomóc?” myślała Maria, patrząc na mężczyznę, który przez sześć lat traktował ją jak tło. Ale potem przypomniała sobie, jak sama spadła z wysokości, jak straciła wszystko, i jak nie było nikogo, kto by jej pomógł.
– Panowie – wtrąciła nagle, mówiąc płynnie po francusku, z lekkim paryskim akcentem – tu chodzi tylko o nieporozumienie w metodzie obliczania amortyzacji.
Zapadła cisza.
Durand powoli odwrócił głowę. Claire uniosła brew. Artyom patrzył na Marię, jakby zobaczył ducha.
– Chodzi o to, że nasza firma stosuje przyspieszoną amortyzację dla nowych projektów. Jednak w głównym bilansie jest ona zapisywana według metody standardowej.
To była kłamstwo. Eleganckie, profesjonalne i ratujące sytuację.
– Pański francuski jest zachwycający – powiedział Durand po chwili milczenia. – A wyjaśnienie… bardzo intrygujące.
– Merci, c’est très gentil – uśmiechnęła się Maria, kontynuując pewnie tłumaczenie różnicy między systemami księgowymi, zręcznie przekształcając podwójną księgowość w skomplikowany, ale legalny schemat.
Na końcu spotkania Durand patrzył na nią z zainteresowaniem, Artyom z przerażeniem, które ledwie udało mu się ukryć. Operacja się udała, ale teraz ten sekret znali już we dwoje.
– Gdzie się pani uczyła? – zapytał Francuz, trzymając jej rękę…
Kontynuacja w pierwszym komentarzu.