Mała bezdomna dziewczynka podeszła do bogatego mężczyzny w restauracji i powiedziała:
„Nie jedz tego. Widziałam, jak twoja żona coś dodała.”
Nie uwierzył jej, ale wkrótce cała sala zamarła…
Myślała tylko o jednej rzeczy: o odrobinie ciepła, o jedzeniu. Może znajdzie kawałek chleba. Może tym razem los się do niej uśmiechnie. Jej kroki zaprowadziły ją w znajome miejsce – za zaplecze restauracji, gdzie często wyrzucano resztki jedzenia. Miejsce to zawsze pachniało smażonym mięsem i świeżym chlebem. Ten zapach dawał jej nadzieję, że życie może być odrobinę łatwiejsze.
Zdecydowała, że zrobi wszystko, by tam dotrzeć. Emily powlokła się na zaplecze restauracji. Znała to miejsce dobrze – kosze na śmieci zawsze były pełne, a ich zapach był kuszący.
To miejsce wydawało się być jej małą wyspą nadziei. Mimo zmęczenia, poczuła drobną radość – może dzisiaj będzie miała szczęście. Rozejrzała się, upewniając się, że nikt jej nie widzi.
Personel restauracji często wypędzał dzieci takie jak ona, krzycząc i grożąc im, czasami nawet popychając. Emily przykucnęła przy jednym z koszy, zasłaniając twarz zniszczoną kapturem, by pozostać niezauważoną. Zaczęła grzebać w śmieciach.
Jej palce dotykały wilgotnego papieru, plastikowych opakowań i resztek jedzenia. Po kilku minutach trafiła na coś twardego. Emily ostrożnie wyciągnęła mały kawałek chleba.
Był jeszcze w plastikowej folii, niemal nietknięty. Jej serce zabiło szybciej, a ona wypuściła oddech ulgi. To była jej szansa na zaspokojenie głodu, który ją dręczył.
Szybko schowała chleb do kieszeni, bojąc się, że ktoś jej go zabierze. Wiedziała, że inne dzieci bez wahania mogłyby jej go ukraść, gdyby go zobaczyły. Spojrzała jeszcze raz na kosz, zastanawiając się, czy nie poszukać dalej – może znajdzie coś jeszcze.
Ale nagle jej radość zniknęła. Poczuła, że ktoś ją obserwuje. Jej oczy nerwowo skierowały się w stronę okna restauracji.
Z ciepłego, żółtego światła, które wpadało przez szybę, tańczyły cienie, podążające za ruchem kucharzy. Emily zamarła, słuchając dźwięku talerzy i szybkich kroków kelnerów. Nikt nie patrzył na zewnątrz, ale coś w powietrzu wypełniało ją niepokojem.
Jej czujność wzrosła, gdy zauważyła, że okno kuchni było uchylone. Cicho podeszła i zajrzała do środka. Wnętrze było schludne, oświetlone jaskrawym światłem.
Kucharze w białych fartuchach krzątali się wokół garnków. Na pierwszy rzut oka wszystko wyglądało normalnie, ale Emily poczuła, jak jej radość miesza się z dziwnym niepokojem. Przycisnęła ciało do zimnej ściany z cegieł, patrząc przez szparę.
W kuchni panował zgiełk: kucharze pochylali się nad piecami, nakładając dania na długie stoły robocze, kelnerzy biegali z tacami. Dźwięki garnków i noży mieszały się z rozmowami. Wtedy dostrzegła postać.
Do kuchni weszła kobieta, którą Emily natychmiast rozpoznała. Jej czerwona sukienka wyróżniała się na tle szarych uniformów personelu. Jej obcasy stukały po kafelkach, a jej postawa emanowała pewnością siebie. To była Victoria Adams, żona znanego biznesmena Roberta Adamsa. Emily widziała ją wcześniej w czasopismach, które znajdowała w śmieciach.
Emily zastygła. Nie mogła zrozumieć, co taka kobieta robi w tej hałaśliwej i dusznej kuchni. Ludzie z jej kręgu nie odwiedzali takich miejsc, tym bardziej nie interesowali się pracą kucharzy.
Jednak Victoria wyglądała, jakby dokładnie wiedziała, co robi. Pewnym krokiem podeszła do stołu, przy którym kucharz kończył przygotowywać eleganckie danie. Emily zauważyła, jak rzucała okiem dookoła, upewniając się, że nie jest obserwowana.
Kiedy kucharz odszedł, by porozmawiać z kelnerem, Victoria szybko wyjęła z torebki małą fiolkę. Świeciła w jej rękach, odbijając światło. Emily nachyliła się, by dokładniej zobaczyć, co robi.
Victoria odkręciła fiolkę i upuściła kilka kropli ciemnego płynu na mięso. Jej ręce były pewne, bez wahania. Następnie zamknęła fiolkę, schowała ją do torebki i odeszła, jakby nic się nie stało.
Jej twarz pozostała niezmienna — prawie zadowolona. Serce Emily ścisnęło się. Zrozumiała, że była świadkiem czegoś strasznego.
To nie był przypadek. Widziałam truciznę. Wiedziała, że Victoria zatruła to danie – i to nie była żadna pomyłka.
Danie – pięknie podane mięso i starannie przygotowana przystawka – wyglądało apetycznie, ale Emily teraz wiedziała, że to była śmiertelna pułapka.
„To trucizna”, wyszeptała, zamarznięta w żyłach.
Robert Adams spojrzał na małą dziewczynkę w łachmanach, która stała przy jego stole. Miała mniej niż dziesięć lat, splątane włosy, brudne policzki – ale jej wielkie zielone oczy wyrażały powagę, której nie mógł zignorować.
„Co mówisz, dziecko?” zapytał cicho. Wokół nich eleganccy goście kontynuowali rozmowy, stukając kieliszkami do szampana i sztućcami.
„Twoja żona dodała truciznę do tego dania,” powtórzyła Emily, wskazując na talerz, na którym leżał ten pięknie podany stek. „Widziałam ją przez okno w kuchni. Wlała płyn z małej czarnej fiolki.”
Robert spojrzał na Victorię, która właśnie wróciła z toalety, wkradając się z gracją między stolikami. Wyglądała perfekcyjnie, jak zawsze – jej czerwona sukienka idealnie przylegała do sylwetki, makijaż bez zarzutu, a uśmiech promienny, witający znajomych.
„Myślę, że się mylisz,” powiedział, delikatnie odsuwając dziewczynkę. „Lepiej stąd idź, bo wezwę ochronę.”
Ale Emily pozostała stanowcza, zaciskając pięści.
„Proszę,” błagała. „Nie jedz tego. Widziałam, co zrobiła.”