Budząc się w szpitalnym pokoju, Wika przypadkowo podsłuchała rozmowę męża i odkryła zdumiewającą prawdę.

Advertisements

Budząc się w szpitalnym pokoju, Wika z trudem otwierała oczy, białe kafelki ścian przesuwały się przed nią niczym mgła. Powoli odzyskiwała świadomość – czuła pikające monitory, ostry zapach dezynfekcji i chłód wyprasowanej pościeli. Wiedziała, że jest w szpitalu, ale powieki ciążyły jej jak nigdy wcześniej, więc postanowiła ich jeszcze nie otwierać, dając sobie czas na oswojenie się z sytuacją.

Advertisements

W oddziale słychać było głosy. Jeden należał do jej męża, Olega, drugi do nieznanej kobiety, która mówiła spokojnym, profesjonalnym tonem.

— Pacjentka powinna odzyskać przytomność w ciągu kilku godzin — mówiła lekarka. — Jej funkcje życiowe są stabilne, ale ciało potrzebuje czasu. Trzy dni w śpiączce to poważna próba.

Advertisements

Śpiączka? Trzy dni? Ostatnią rzeczą, jaką pamiętała Wika, było spieszenie się przez wieczorne miasto, pełna radości, by zaskoczyć Olega wiadomościami… a potem pustka.

— Doktorze, dlaczego nadal nie odzyskała przytomności? — głos Olega brzmiał napięcie. — Mówiła pani, że operacja powiodła się…

— Każde ciało regeneruje się we własnym tempie. Proszę o cierpliwość.

Kroki zbliżały się do jej łóżka. Wika czuła dziwny dyskomfort — leżeć tam, z zamkniętymi oczami, podczas gdy inni decydowali o jej losie.

— Wciąż uważam, że nie powinna znać wszystkich szczegółów — obniżył głos Oleg. — Wystarczy jej powiedzieć o wypadku. Reszta byłaby dla niej zbyt ciężka.

— Pacjent ma prawo znać prawdę — sprzeciwiła się lekarka. — Ukrywanie informacji często szkodzi bardziej niż pomaga.

— Ale ta prawda ją zniszczy.

Co mogło być aż tak straszne? Wika chciała usiąść i krzyknąć, że wszystko słyszy, ale głos w jej wnętrzu szepnął: „Poczekaj”.

— Oleg Jurjewicz, rozumiem pana obawy, ale nie da się tego ukrywać wiecznie.

— O wypadku — tak. Ale nie o tym, co stało się z Maksimem… — głos męża zadrżał. — Jak mam jej powiedzieć o Maksimie?

Maksim? Ich wspólny przyjaciel? Co się stało?

— Nie uda się utrzymać prawdy w tajemnicy na zawsze — nalegała lekarka. — To, co wydarzyło się w samochodzie…

— Doktorze Sołowjowa, proszę. Zajmijmy się najpierw tym, by się obudziła.

Kroki lekarza oddalały się ku drzwiom.

— Wracam za godzinę na kontrolę. Przycisk wezwania ma pani przy łóżku.

Drzwi się zamknęły. Wika usłyszała ciężkie opadnięcie Olega na krzesło. Czuła niemal jego wzrok wbity w siebie. Potem usłyszała jego rozmowę telefoniczną — najwyraźniej z siostrą.

— Tak, Ania, bez zmian… Lekarz mówił, że powinna się dziś obudzić. Nie przyjeżdżaj jeszcze, poradzę sobie…

Chwila ciszy.

— Też o tym myślę cały czas, ale teraz nie czas na rozmyślania. Gdybym tylko nie poprosił Maksima, żeby ją zawiózł… Jak miałem wiedzieć?

Coraz trudniej było Wikie zachować spokój. Wypadek? Była w aucie z Maksimem?

— Tak, pogrzeb jest pojutrze. Ale jak jej powiedzieć, że Maksim zginął, ratując ją? Że kierowca tira zasnął za kierownicą i wjechał na skrzyżowaniu prosto w nich… Że osłonił ją własnym ciałem…

Wika czuła, jak łzy płyną po policzkach, ale udawała, że śpi, by powstrzymać szloch.

— Nie wiem, Ania… Lekarze mówią, że dziecko jest zdrowe, cudem nic mu się nie stało. Ale jak mam powiedzieć, że matka Maksima chce się spotkać? Że jego narzeczona dzwoni do mnie codziennie?

Łza spłynęła po jej policzku. Narzeczona? Maksim miał narzeczoną?

— Nie wiem, czy powinnam jej mówić, że Maksim wiedział o dziecku… Że wyznała mu to w samochodzie…

Na oddziale zapanowała cisza, przerywana tylko monotonnie pikającymi monitorami. Potem Oleg znów zaczął mówić, jeszcze ciszej:

— Żałuję, że kiedykolwiek usłyszałem nagranie z kamery samochodowej… Jego ostatnie słowa przed wypadkiem: „Nie mów Olegowi, że dziecko jest jego…”

Wika poczuła, jak ściany sali zdają się ją przytłaczać. Wspomnienia uderzyły jak fala — ta noc sprzed pół roku, gdy Oleg był poza miastem, szczera rozmowa z Maksimem, wino, namiętność… i miesiące męczących wątpliwości, gdy dowiedziała się, że jest w ciąży. Gdzieś głęboko zawsze znała prawdę.

— Przepraszam, Ania… Nie powinnam o tym mówić — głos Olega był przytłumiony. — Kocham ją bez względu na wszystko. I zostanę przy niej, bez względu na to, co się stanie. Muszę już iść, lekarz wraca.

Kroki w korytarzu. Wika wiedziała, że nadszedł moment wyboru: udawać dalej czy zmierzyć się z prawdą. Prawdą, że Maksim zginął, ratując ją i ich dziecko. Że mąż zna jej zdradę, ale pozostał przy niej. Że czekają ją spotkania z matką zmarłego i jego narzeczoną.

Nagle Oleg chwycił jej dłoń, a ten gest był jak ostateczna decyzja. Był przy niej mimo wszystko. W przeciwieństwie do Maksima — on nie oddał za nią życia.

Wika powoli otworzyła oczy.

— Oleg… — wyszeptała ochrypłym głosem.

— Wika! — w jego oczach mieszała się ulga z niepokojem. — Jesteś z nami! Zaraz zadzwonię po lekarza…

— Poczekaj…

Jej palce zacisnęły się mocniej na jego dłoni. Jego twarz zastygnęła jak wyrzeźbiona w kamieniu.

— Co dokładnie usłyszałaś? — zapytał cicho, niemal bezgłośnie.

— Wszystko. — Wika przełknęła gulę w gardle. — O wypadku. O Maksimie. O… dziecku.

Oleg opadł na krzesło, nie puszczając jej dłoni. Ich spojrzenia się spotkały i w jego nie było nienawiści — tylko głęboki, zdobyty z trudem ból.

— Nie chciałem, żebyś dowiedziała się w ten sposób…

— Wiem.

Między nimi zapadła gęsta, nieprzenikniona cisza.

— Masz prawo mnie nienawidzić — wyszeptała Wika.

— Próbowałem — spojrzał na splecione dłonie. — Całe te trzy dni. Nie potrafiłem.

Łzy zalały jego oczy — Wika nigdy wcześniej go nie widziała płaczącego.

— A teraz? — Jej głos drżał.

— Teraz przejdziemy przez to razem — podniósł wzrok. — Dzień po dniu. Innej drogi nie ma.

Delikatnie ją objął, uważając, by nie zerwać kroplówki. Ten uścisk mówił więcej niż tysiąc słów przebaczenia.

— Boję się spotkania z jego matką… — Wika oparła czoło na jego ramieniu.

— Pójdziemy razem. Kiedy będziesz gotowa. — Pogładził ją po plecach. — I do Ksenii też.

— Jego narzeczona?

— Tak. Jest dobrą osobą. Zrozumie.

Wika zamknęła oczy, pozwalając łzom spłynąć po policzkach. Rzeczywistość była gorsza niż najgorszy koszmar, ale żyła. Jej dziecko — żyło. A Oleg… Oleg został przy niej.

— Przepraszam… — zdołała powiedzieć.

— Wiem — odpowiedział po prostu.

Za oknem świtał nowy dzień. Dzień, w którym będą żyć z tym bólem, z tą prawdą.

Wika mocniej zacisnęła jego dłoń.

— Damy radę.

Drzwi się otworzyły, a w nich pojawiła się doktor Sołowjowa.

— O, pacjentka w końcu z nami! — powiedziała pogodnie, ale od razu dostrzegła napięcie. — Przeszkadzam?

— Nie — Wika ocierała łzy. — Jesteśmy gotowi, krok po kroku.

Oleg milcząco skinął głową, trzymając ją za rękę.

Tydzień później Wika stała przy oknie szpitala, obserwując, jak jesienny wiatr goni żółte liście po dziedzińcu. Jutro wyjście do domu. Powrót do świata bez sterylnych ścian i nieustannej kontroli.

Nagle ktoś zapukał do drzwi.

— Mogę wejść? — Oleg zamarł w progu, trzymając bukiet chryzantem i małą torbę. — Przyniosłem twoje rzeczy.

— Wejdź — uśmiechnęła się słabo. — Była tu doktor. Mówiła, że wszystko jest w porządku.

Oleg włożył kwiaty do wazonu (przynosił je codziennie, a pielęgniarki zawsze uzupełniały wodę).

— Dzwoniła do mnie — powiedział, wyciągając z torby ubrania do domu. — Przypomniała, że musisz odpoczywać, unikać stresu i…

— I nie rozmawiać o Maksimie? — dokończyła za niego Wika.

Oleg zawahał się, po czym usiadł na brzegu łóżka.

— Nie zabrania, ale zaleca ostrożność. Ze względu na ciebie. I dziecko.

— Dziecko. — Słowo wciąż wisiało między nimi niewypowiedziane.

— Jutro przyjdzie Alla Pietrowna — oznajmił niespodziewanie Oleg.

Wika pobladła.

— Jego… matka? Zaprosiłeś ją?

— Poprosiła, żebym ją zaprosił. Nie mogłem odmówić.

Zapanowała ciężka cisza.

— Będę przy tobie — dodał Oleg. — Cały czas.

— A Ksenia? Wie?

— Tak. Alla Pietrowna o tym powiedziała.

— A co ona…?

— Przestała dzwonić.

Wika zakryła twarz dłońmi.

— Zniszczyłam wszystko…

Oleg przytulił ją mocno.

— Życie toczy się dalej, Wika. Dla nas wszystkich.

W domu powitała ich cisza. Wszystko na swoim miejscu — te same zdjęcia, te same drobiazgi. A jednak świat się zmienił.

— Zaparzę herbatę — powiedział Oleg, posadził Wikę na kanapie. — Masz ochotę na coś do jedzenia?

— Nie, dziękuję. — Rozejrzała się wokół. — To dziwne… jakbym wróciła do innego życia.

Nagle rozległo się pukanie do drzwi.

— To ona — wyszeptała Wika, a palce zbladły.

Oleg skinął głową i poszedł otworzyć.

Alla Pietrowna była niską kobietą o siwych włosach i prostej postawie. Najbardziej jednak uderzały Wikę jej oczy — dokładnie takie same jak Maksima, brązowe ze złotymi refleksami.

— Dzień dobry, Wiktorio — powiedziała, zatrzymując się w drzwiach salonu. — Możesz mi mówić po imieniu — Alla.

— Dzień dobry… Alla. — Wika próbowała wstać, ale kobieta gestem ją powstrzymała.

— Proszę się nie dźwigać, nie powinna pani się forsować. Będę krótka.

Oleg przyniósł herbatę, ale nikt nie dotknął filiżanek. W powietrzu wisiała ciężka cisza.

— Nie przyszłam tu, by się tłumaczyć — w końcu powiedziała Alla Pietrowna. — Ani by pani oskarżać.

— To po co? — Wika zapytała cicho.

Kobieta wyjęła z torby małe pudełko i położyła je na stole.

— To krzyżyk jego syna. Nigdy go nie zdejmował. Chcę, żeby… przekazał go dziecku.

Wika przeniosła wzrok z pudełka na Allę Pietrowną.

— Jest pani… pewna?

— Maksim tego chciał — odpowiedziała spokojnie. — Zadzwonił do mnie godzinę przed… Powiedział, że życie zaskoczyło go niespodzianką i musi podjąć decyzję.

Wika zamknęła oczy, czując, jak ściska ją w gardle.

— Wybacz mi…

— Za co? — zapytała Alla Pietrowna łagodnie. — Za to, że mój syn cię kochał? Albo za to, że wybrał, by ratować ciebie i dziecko? To była jego decyzja, Wika.

Oleg, który do tej pory milczał, niespodziewanie przemówił:

— Maksim był lepszy od nas obu.

— Tak — przytaknęła kobieta. — I część niego będzie żyła w tym dziecku. Chcę być jego częścią, jeśli mi na to pozwolisz.

Wika spojrzała na Olega — w jego oczach dostrzegła zrozumienie. Odwróciła się do Alli Pietrownej.

— Oczywiście. Będziesz jego babcią.

Na twarzy kobiety pojawił się słaby, smutny, lecz ciepły uśmiech.

— Dziękuję. To dla mnie więcej, niż możesz sobie wyobrazić.

Gdy gość wyszedł, obiecując, że odwiedzi ich ponownie za tydzień, Wika osunęła się na kanapę, całkowicie wyczerpana.

— Jak się czujesz? — zapytał cicho Oleg, siadając obok niej.

— Nie wiem — przyznała. — Ulga, wyrzuty, wdzięczność — wszystko naraz.

— Niezwykła kobieta.

— A ty — niezwykły człowiek — uścisnęła jego dłoń Wika. — Niewielu by…

— Nie jestem świętym, Wika — przerwał jej. — Po prostu życie jest zbyt krótkie, by spędzać je na nienawiści. Maksim zrozumiał to w ostatnich chwilach. Mnie zajęło to trzy dni na tym szpitalnym korytarzu, by dojść do tego samego wniosku.

Miesiąc później Wika siedziała w gabinecie psychologa — Oleg nalegał na terapię dla nich obojga, za co teraz była wdzięczna.

— Jak minął tydzień? — zapytała Marina Sergiejewna, kobieta o przenikliwym spojrzeniu.

— Lepiej — odpowiedziała Wika. — Alla Pietrowna i ja poszłyśmy na badanie USG. Będziemy mieli chłopca.

— Jak się czujesz?

Wika zastanowiła się przez chwilę.

— Mieszane uczucia. Kiedy lekarz powiedział płeć, Alla Pietrowna płakała. Potem mówiła, że Maksim był bardzo spokojnym dzieckiem.

— A Oleg?

— On… wciąż mnie zaskakuje — na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech. — Wczoraj przyniósł katalogi mebli dziecięcych. Powiedział, że czas przygotować pokój dla malucha.

— To dobry znak — przytaknęła psycholog. — Czy widziałaś…?

— Ksenia? — Wika pokręciła głową. — Odeszła. Alla Pietrowna mówi, że potrzebuje czasu. Dużo czasu.

— A ty? Czego potrzebujesz, Wiko?

Pytanie zawisło w powietrzu. Wika spojrzała na ponure, listopadowe niebo.

— Nauczyć się z

tym żyć. Pamiętać, kto dał nam tę szansę.

Po sesji wyszła na zewnątrz i zobaczyła Olega czekającego w samochodzie.

— Jak poszło? — zapytał, gdy zapinała pasy. Teraz robiła to już automatycznie.

— Dobrze — odpowiedziała. — Jedziemy do domu?

— Masz jeszcze jakieś plany? — uśmiechnął się.

Wika spojrzała na męża — zmęczonego, szczupłego, ale z tym samym ciepłym spojrzeniem.

— Zatrzymajmy się przy cmentarzu — powiedziała cicho. — Chciałam tam pójść, ale bałam się zaproponować.

Oleg kiwnął głową i włączył silnik.

Na cmentarzu panowała cisza. Na grobie Maksima leżały świeże kwiaty — Alla Pietrowna często go odwiedzała.

Wika położyła przyniesione chryzantemy i stanęła cicho, z dłonią na brzuchu. Spojrzała na Olega.

— Chcę nazwać go Maksim — powiedziała, patrząc w oczy męża. — Ale tylko jeśli się zgadzasz.

Oleg spojrzał na nagrobek, potem na jej brzuch i wreszcie w oczy.

— Maksim Olegowicz — powiedział. — To dobre imię.

Wika przytuliła się do męża i razem stali pod pierwszymi padającymi płatkami śniegu — początkiem ich nowego życia, w którym przeszłość została wybaczona, a przyszłość, mimo wszystko, tchnęła nadzieją.

— Dziękuję — wyszeptała, a w tym jednym słowie zawarta była wdzięczność zarówno dla tego, który został przy niej, jak i dla tego, który na zawsze pozostał w jej sercu.

Advertisements