Chaos in the Kitchen and Family Ties

W sąsiednim pomieszczeniu rozległ się głośny dźwięk, a Pelageja, przewracając garnek, pospieszyła tam. Wnuczek, nie wiedząc, gdzie się podziać, wpatrywał się w odłamki ulubionej babcinej wazy.

„Co ty narobiłeś?!” – krzyknęła babcia, uderzając Wowkę mokrym ręcznikiem w tyłek.

„Babciu, zaraz wszystko posprzątam!” – kręcił się, rzucając się do zamiatania odłamków.

„Ja ci zaraz posprzątam!” – wrzasnęła, a ręcznik spadł ponownie, tym razem na plecy. „Usiądź na ławce i nie ruszaj się!”

Po uporaniu się ze sprzątaniem Pelageja wróciła do kuchni. Na podłodze została kałuża rozrzuconych ziemniaków, na szczęście surowych. Zebrała je, opłukała i włożyła do pieca. Gdy tylko usiadła, ochłonęła, myślami ganiąc córkę za jej postępowanie:

Dlaczego u wszystkich wszystko jest jak u ludzi, a u mnie nie?
Nie mam męża, ani ja, ani córka.
Z kwiatami i jej nowy, nie daj Boże, strażnik więzienny!

„Babciu, mogę wyjść?” – zapytał wnuczek.

„Idź, tylko nie zapomnij czapki. I nie zbliżaj się do rzeki, lód lada moment ruszy” – odpowiedziała babcia.

Jakby ich przywieziono. Pelageja wyjrzała przez okno. Zobaczyła człowieka z oszpeconą twarzą. „Córko, jesteś głupia!” – pomyślała, przecież po co jej było ciągnąć strażnika?

Drzwi skrzypnęły i weszli.

Przyjaciółka przyprowadziła narzeczonego.

„A ja akurat do ciebie” – z uśmiechem oznajmił dzielnicowy. „Chcę sprawdzić zaświadczenie o zwolnieniu i spojrzeć na twojego wybrańca.”

„Idź stąd! Oni właśnie jedzą, i wcale nie jest moim zięciem!”

Trzeba było szukać wnuka. Chociaż, właściwie, nie trzeba było – oto on, biega z chłopakami. Ale do domu nie chciało mu się iść. Pelageja została, pogadała z sąsiadkami. Ale i tak trzeba było wracać.

Zwracając uwagę na ogromne kłody, pomyślała: „Kto je będzie rąbał?” Wchodząc do szopy, chwyciła siekierę i zaczęła odłupywać wióry od najmniejszego kłody. Zamachnęła się, ale w tym momencie czyjaś ręka przechwyciła trzonek.

„Ciociu Pelagejo, ja spróbuję!” – zaproponował zięć.

„No dobrze” – mruknęła, patrząc na niego nieufnie.

Ten przesunął palcem po ostrzu i skrzywił się.

„Jest kamień do ostrzenia?”

„Szukaj w warsztacie. Tam mój mąż zostawił jeszcze narzędzia.”

Pankrat wszedł do warsztatu, oczy mu się rozszerzyły od tego, co zobaczył. Co tu tylko nie było! Włączył mały szlifierkę i naostrzył siekierę, zabierając też obok leżący siekacz.

Wyszedł i zaczął rąbać kłody: najpierw na pół, potem na polana. Do wieczora wszystkie drewno było porąbane i przeniesione do szopy.

A teściowa obserwowała z aprobatą, na twarzy pojawił się nawet uśmiech.

„Ciociu Pelagejo” – powiedział zięć. „Przy płocie leżą kłody.”

„Nie, już nic nie ma do piłowania.”

„Chodźmy do mnie, mam taką samą piłę. Chociaż jest zepsuta, może z dwóch zrobimy jedną.”

Przyszli do dziadka Nikifora. Piła motorowa była całkowicie niesprawna, ale gwiazdka i łańcuch były całe.

„Bierz!” – chytrze uśmiechnął się starzec. „Jeśli naprawisz, wtedy moje kłody też rozepilisz.”

Sąsiad, który zdołał się wzbogacić, mówi:

„Słuchaj, przepiłuj mi je i przenieś do szopy!” i narzuca dwie pięciorurowki.

Pankrat zrobił wszystko, jak trzeba. Wrócił, położył pieniądze na stole:

„Ciociu Pelagejo, proszę!”

Babcia pokręciła głową, ale na twarzy pojawił się zadowolony uśmiech. W wiosce płaci się pieniędzmi bardzo rzadko, zwykle obowiązuje barter.

Następnego dnia Pankrat zabrał się za glebogryzarkę. Czas było orać ogródki. Siedział na podwórku, rozbierając części. W tym czasie wnuczek wpada do środka, z oczami jak u królika:

„Pływaliśmy na lodach, a Witka poniosło, nie może wyskoczyć!”

Pelageja i Frosja szybko wybiegły nad rzekę.

Lód z przestraszonym chłopcem powoli odpływał na środek rzeki. A z nurtem płynęły ogromne lodowe bryły, widać, że gdzieś wyżej zator pękł.

Frosja krzyknęła.

Ale Pankrat już zanurzył się w lodowatej wodzie i płynął. Zdążył dopłynąć do lodu i wdrapać się na niego. Ale nadciągała gigantyczna bryła, zaraz zmiażdży ich.

„Słyszysz, Witka” – pochylił się Pankrat. „Jesteś mężczyzną, kiedy podejdzie duża bryła, skaczemy na nią, inaczej po nas. Sekunda będzie. Rozumiesz? Daj rękę! Gotowy! Skaczemy!”

Pankrat rzucił chłopca na lód i sam wskoczył, ale nogą uderzył o ostry brzeg, od razu nogawka zrobiła się czerwona. Chłopiec patrzył z przerażeniem na swoją obdartą dłoń.

Lód już niesie ich na środek, gdzie prąd jest silniejszy. Ruszyli w nieznane.

Z brzegu wszyscy z przerażeniem obserwowali, jak lód odpływa.

„Zginą!” – rozległ się czyjś głos.

„Może nie” – odpowiedział powściągliwie dzielnicowy. „Rzeka za chwilę mocno skręca, a Pankrat to nie byle kto.”

I Jurka rzucił się do swojej „Nivy”, stojącej w pobliżu.

Pankrat przytulił chłopca do siebie, próbując go ogrzać:

„Słyszysz, synku! Pierwszy raz się udało, teraz będzie drugi. Ta bryła uderzy w tamten brzeg, mocno uderzy. Przechodzimy na drugą stronę.”

Brzeg bliżej, bliżej… Uderzenie! Przerzuciło ich przez całą bryłę i oto są już na żwirze.

„Żywy!” – podniósł Pankrat chłopca.

„Ręka boli… i noga też…”

„Głupstwa!” – uśmiechnął się mężczyzna. „Do ślubu się zagoi.”

„Aha, a krew leci!”

„Wytrzymaj! Trzeba wydostać się na drogę.”

„Boli…” – pocierał chłopiec łokieć.

„Nie jęcz! Jesteś mężczyzną.”

Po kilku minutach wyszli na drogę. Wtedy zza zakrętu wyleciała „Niva”. Dzielnicowy wyskoczył:

„Wygląda na to, że żywi!” – skinął Pankrat.

„O, nie podobacie mi się! Szybko do samochodu! Do szpitala!”

Córka płakała na łóżku. Pelageja stała przy oknie. Zadzwonił telefon, obie podskoczyły. Frosja chwyciła słuchawkę. Na ekranie: „Dzielnicowy”.

„No i co z nimi?!” – krzyknęła.

„Twój Witka tu siedzi, cały w bandażach. Zaraz podam mu słuchawkę.”

„Mamo…” – dobiegło z telefonu.

„Synku, synku, jesteś cały?”

„W porządku, mamo! Czyż nie jestem mężczyzną?”

„Widzisz, Frosja, wszystko w porządku!” – powiedział głos dzielnicowego.

Pelageja wyrwała telefon:

„Jurka, a Pankrat jak?”

„Szyją. Poczekaj, już idzie.”

„No i co, Pankrat?”

„Tak, w porządku.”

„Ciociu Pelagejo, wszystko w porządku!” – dodał głos dzielnicowego. „Wkrótce przywiozę i chłopca, i zięcia.”

Pelageja odetchnęła z ulgą i machnęła do córki:

„Przestań płakać. Mężczyźni już przyjadą, pewnie głodni, od rana nie mieli nic w ustach… Wczołgałam się do pieca po ziemniaki, a ten z blizną wcale nie taki zły. Najważniejsze, że wnuczek wyszedł żywy. A potem zobaczymy.”