— Co, mam cię twarzą w ten grill wcisnąć, żebyś przestała się sprzeczać i robiła wszystko, jak ja każe, przyszła żono?

Advertisements

Lena wpadła do samochodu z radosnym okrzykiem:

Advertisements

— Oleg, w końcu! Jakie powietrze! Czujesz, jak śpiewają ptaki? To prawdziwy raj… Już wyobrażam sobie: rozpalimy grilla, mięso w bagażniku od dawna zamarynowane — będzie pyszny szaszłyk! — Krzyknęła, wyskakując z auta jeszcze przed tym, jak silnik zdążył całkowicie zgasnąć.

Zaciągnęła się głęboko, czując świeży zapach kwitnącej bzu i niedawno skoszonej trawy. Działka, całkowicie pochłonięta przez zieleń, witała ich ciszą, którą przerywało tylko śpiew ptaków i odgłosy dalekiej kosiarki. Lena już widziała siebie leżącą w starym hamaku pod jabłonią, z książką w ręku i filiżanką lemoniady. W tym czasie Oleg doskonale przygotowywałby szaszłyki. Tę idyllę wyobrażała sobie przez całą, szaloną, pełną pracy minioną tygodniówkę.

Advertisements

Jednak zanim zdążyła zatopić się w tych myślach, z samochodu wysiadła powoli, z westchnieniem i pewną godnością, Raissa Pietrowna. Matka Olega była silną kobietą, przyzwyczajoną do pracy i nie znoszącą lenistwa. Spojrzała na działkę przenikliwym wzrokiem, jakby już zaczynała oceniać, od czego zacząć. Jej oczy zwęziły się, a usta zaciśnięte w prostą linię mówiły wszystko — to spojrzenie wojownika przed starciem z chwastami i innymi ogrodniczymi wyzwaniami.

— No, w końcu przyjechaliście — powiedziała, poprawiając chustkę, która zsunęła się jej z głowy. — Oleg, przenieś rzeczy do domu, a ty, Lena, nie stój jak posąg — bierz się za robotę.

Lena mrugnęła zdezorientowana. Jej wyobrażenia o hamaku zaczęły powoli rozpadać się w pył.

— Jaką robotę? Mieliśmy odpoczywać…

Zanim zdążyła usłyszeć odpowiedź, teściowa już zmierzała w stronę starego, rozpadającego się szopy, gdzie trzymano ogrodnicze narzędzia. Po chwili wróciła, trzymając w ręku zardzewiałą motykę i stare, brązowe rękawice.

— Proszę, trzymaj, — powiedziała, podając Lenie narzędzia. — W ogrodzie totalny bałagan — marchewka cała w chwastach, buraki całkowicie zarosły. Ja to już od rana plewiłam, plecy mnie bolą, a praca nie poczeka. Ziemia, wiesz, kocha trud, a nie lenistwo.

Lena spojrzała na motykę, zimną i niewygodną w dłoni, a potem na ogrodzone grządki, które w jej oczach były wręcz niekończące się. Perspektywa spędzenia całego dnia w pełnym słońcu, pochylając się w pół, nie napawała jej radością.

— Mamo, przecież chcieliśmy odpocząć, — wtrącił Oleg, wyciągając torbę z jedzeniem z bagażnika. — Lena jest zmęczona, niech przynajmniej usiądzie na chwilę, niech się rozejrzy.

Raissa Pietrowna rzuciła synowi takie spojrzenie, że aż poczuł się jak dziecko.

— Odpoczniemy po pracy, — odpowiedziała twardo. — A wy, miejskie księżniczki, tylko o relaksie myślicie, od razu hamaki i książki. Prawdziwy odpoczynek to ciężka praca, oto on, na wyciągnięcie ręki! Uskórz grządki, a i apetyt przyjdzie, i pożytek z tego będzie. Nie siedźcie cały czas w biurach, jak cienie!

Lena głęboko odetchnęła, starając się zachować spokój. Jej wizja idealnych wakacji rozpadała się na kawałki. Wiedziała, że teraz nie warto się kłócić, ale również nie zamierzała poddawać się bez walki.

— Raissa Pietrowna, naprawdę doceniam waszą pracę i szanuję ją, — zaczęła łagodnie, ale stanowczo. — Jednak liczyłam na to, że spędzimy ten czas inaczej — z grillem, kąpielą, spacerami. Praca w ogrodzie nie była w moich planach. Przyjechaliśmy tu odpocząć wszyscy razem.

Delikatnie odkładając motykę i rękawice na ławce przy drzwiach, Lena poczuła, jak napięcie w powietrzu staje się niemal namacalne. Raissa Pietrowna zatrzymała się, a jej twarz zaczęła się czerwienić. W jej spojrzeniu pojawił się miks oburzenia i rozczarowania.

— Popatrz tylko na nią! — wykrzyknęła, zwracając się bardziej do syna. — Lalka, a nie kobieta. Przyjechała się opalać! A kto powiedział, że działka to kurort? To praca, ziemia, która daje chleb. A wy, tylko potraficie brać owoce cudzej pracy. Przyzwyczaiłyście się w miastach na kanapach leżeć, a jak trzeba zrobić coś prawdziwego, to „zmęczona”, „nie w planach”.

Teściowa teatralnie rozłożyła ręce.

— Spójrz, Oleg, jaką żonę sobie wziąłeś! Nie to, co moja zmarła teściowa — ta pracowała od świtu do zmierzchu, ani słowa narzekania. A ta — tylko hamaki i szaszłyki. Piękna obrazek, ale nie gospodyni! Przywiozłeś porcelanową lalkę, a kto będzie pracować?

Policzki Leny płonęły. Zarzuty były niesprawiedliwe i chciała wyjaśnić, że gdyby teściowa zwróciła się do niej z szacunkiem, może by się zgodziła pomóc. Ale nie w ten sposób — z rozkazami i pogardą.

— Mamo, wystarczy już, — poprosił niepewnie Oleg, czując, że sytuacja wymyka się spod kontroli. — Mieliśmy odpoczywać. Sama prosiłaś, byśmy przywieźli szaszłyki…

— Prosiłam! — odburknęła jego matka, jej głos stał się ostry i głośniejszy. — A kto je będzie smażył, jeśli wy oboje w hamakach będziecie leżeć? Myślisz, że mięso samo na szpikulce wpadnie? Ja tu od lat haruję, żeby w zimie miałaś własne ogórki, a żadnej wdzięczności! Tylko niezadowolenie i kaprysy!

Słońce świeciło dalej, ptaki śpiewały, ale nad działką już zbierała się burza napięcia, zwiastująca rychłą awanturę rodzinną.

Lena poczuła na sobie przenikliwe spojrzenie teściowej i wewnętrznie napięła się. Myślała już o tym, jak najprędzej uciec stąd — zamówić taksówkę, zabrać rzeczy i zniknąć, zanim resztki jej idealnego wypoczynku zostaną zniszczone pod palącym słońcem. To spokojne, prawie bajkowe wyobrażenie o weekendzie, które zaczęło się w jej głowie, rozpadało się w pył.

— No co, zamknęłaś się? — rzuciła Raissa Pietrowna, podchodząc blisko. Lena poczuła zapach ziemi, trawy i rozdrażnienia, jakby powietrze wokół teściowej stało się gęstsze. — Myślisz, że milczeniem się wywiniesz? To się dopiero zacznie! Ja takich jak ty znam — wyrosłam na własnym ogrodzie, a wy, miejskie księżniczki, potraficie tylko nosa podnieść!

Lena powoli podniosła wzrok. Spotkała się z jej spojrzeniem pełnym gniewu i oskarżeń.

— Nie chcę się z panią kłócić, Raissa Pietrowna, — odpowiedziała spokojnie, choć jej głos był teraz zimny jak lód. — Przyjechałam odpocząć, a nie wykonywać jakieś obowiązki czy wysłuchiwać ataków. Jeśli moje obecność panią tak drażni, mogę po prostu wyjechać.

Delikatnie ułożyła koc, który miała rozłożyć pod drzewem, i skierowała się do samochodu, wyraźnie pokazując, że nie zamierza brać udziału w tej scenie. Ten gest — jej ignorowanie, opanowanie — całkowicie wyprowadziły Raissę Pietrowną z równowagi.

— To cię w ten grill wpakować, żebyś poznała swoje miejsce, niebrzydula?! — wrzasnęła, robiąc krok w jej stronę.

Na chwilę nastała cisza. Ptaki, jakby zamilkły, wiatr zatrzymał się, a nawet bzy już nie brzęczały. Lena odwróciła się powoli. Jej twarz stała się maską chłodnego opanowania, ale za tą maską skrywała się gniew.

Advertisements

Leave a Comment