Na progu starego mieszkania pani Janiny pojawiła się niepozorna postać – dziewczyna w znoszonych dżinsach, spranej bluzie i wysłużonych trampkach. W rękach niosła niedużą torbę, jakby cały jej świat mieścił się w jednym kawałku materiału. Włosy miała związane w niedbały kucyk, twarz czysta, bez grama makijażu, ale oczy… Oczy były jak dwa rozświetlone jeziora – niebieskie, głębokie, pełne ciszy i nadziei.
Starsza kobieta zmierzyła ją wzrokiem od stóp do głów, po czym mruknęła: – Wchodź.
I dodała tonem nieznoszącym sprzeciwu: – Światła nie palić bez potrzeby, woda droga – oszczędzać! Porządek musi być. Żadnych gości. Jasne?
Dziewczyna skinęła tylko głową. – Dobrze – szepnęła cicho.
„Spokojna” – pomyślała Janina. „Widać, że ze wsi. Taka już rzadkość w dzisiejszych czasach”.
Miała na imię Ola. Przyjechała spod Łomży. Jej rodzice prowadzili gospodarstwo, a ona studiowała weterynarię.
– To co, krowy będziesz leczyć? – prychnęła Janina z lekką pogardą.
– I krowy, i psy, i może nawet lisy – odpowiedziała dziewczyna z uśmiechem. – Każde stworzenie, które cierpi.
– Ludziom lekarzy brakuje, a wy się za zwierzęta bierzecie! – burknęła starsza kobieta.
Z czasem jednak Janina musiała przyznać – trafił jej się prawdziwy skarb. Ola była cicha, uprzejma, nie narzucała się. Sprzątała codziennie, gotowała skromnie, ale smacznie. Zwłaszcza jej serniczki – delikatne, złociste, z chrupiącą skórką – sprawiały, że Janina, choć zwykle oszczędna w pochwałach, potajemnie prosiła o dokładkę. Czasem wieczorami siadały przy herbacie, rozmawiając o drobnostkach.
Sielanka skończyła się, gdy z kontraktu na północy wrócił jej syn – Michał. Wysoki, przystojny, z burzą ciemnych loków, których nie powstydziłby się żaden aktor. Janina wzdychała z dumą, że to „cały ojciec”. Z uporem nazywała go Michałkiem, choć on już dawno był po trzydziestce i tylko krzywił się, słysząc zdrobnienie.
Wychowywała go samotnie. Był jej wszystkim. Dlatego gdy któregoś dnia zastała go w kuchni przy herbacie z Olą, patrzącego na nią tak, jak się patrzy na ukochaną – z zachwytem i czułością – coś w niej pękło.
„Nie ma gustu. Ona? Taka zwyczajna!” – zagotowało się w niej.
Od tego dnia Ola stała się dla Janiny solą w oku. Nagle wszystko robiła źle – mop zostawiał smugi, herbata była zbyt słaba, a serniczki… przesolone. Ale najbardziej bolał ją wzrok syna – ten, którym teraz patrzył na kogoś innego.
„Nigdy tak nie patrzył na mnie” – myślała Janina, nocą dusząc się łzami w poduszkę.
– Żmiję wpuściłam pod swój dach! – skarżyła się sąsiadce, pani Celinie, starej wdowie z pierwszego piętra. – Udaje niewinną, a tak naprawdę wodzi go za nos!
– Uważaj, Janeczko – szepnęła Celina. – Może i rzuciła jaki urok. Kto dziś wie, co one potrafią?
Ziarno podejrzenia trafiło na podatny grunt.
Janina postanowiła działać. Nie mogła wyrzucić Oli – Michał by się obraził. Ale mogła… zasiać wątpliwości. Pokazać, że dziewczyna nie jest tak uczciwa, jak się wydaje.
Pewnego ranka odegrała teatrzyk: – Michał, nie widziałeś moich kolczyków z ametystem? Po babci, jedyne takie…
– Nie. Skąd niby? – zdziwił się syn.
Janina spojrzała na Olę: – A ty?
Dziewczyna pobladła: – Nie brałam! Przysięgam…
– Kłamiesz! Pewnie już rodzince wysłałaś! – krzyknęła starsza kobieta.
– Moi rodzice to porządni ludzie! – powiedziała z drżącym głosem Ola.
– Wynoś się stąd! Albo zadzwonię na policję!
Michał, nie dowierzając, zaczął przeszukiwać mieszkanie. I wtedy – w mamusinej torebce – znalazł zgubę. Kolczyki owinięte w chusteczkę.
– Mamo… jak mogłaś? – zapytał, patrząc na nią z bólem.
– Zapomniałam… pomyłka… – szeptała, ale jej głos nie miał już siły.
– Pakujemy się. Z Olą się wyprowadzamy.
Minął miesiąc. Celina przyszła z wiadomością: – Janeczko, słyszałam, że Michał nie wpadnie dziś. Z tą twoją… jak jej tam… też nie przyjdzie. Ale zadzwonisz do lekarza, ciśnienie znowu szaleje!
Ale niespodziewanie pojawiła się Ola. Miała ze sobą termos z rosołem i woreczek gorących pierogów z kapustą.
– Po co przyszłaś? – burknęła Janina, odwracając się do ściany.
– Bo jest pani mamą Michała.
Po jej wyjściu sąsiadka spojrzała z podziwem: – Taka synowa to skarb!
Janina tylko westchnęła: – Dobra dziewczyna…
Po wypisie ze szpitala Janina pojechała do młodych. Zamieszkali w spokojnej wsi na Podlasiu, gdzie Ola prowadziła mały gabinet dla zwierząt, a Michał zarządzał rodzinnym gospodarstwem. W chacie panował spokój, z kuchni pachniało ziołami, a z ogrodu dochodził śmiech wnuka – małego Stefanka.
Wieczorami, przy herbacie z miodem, Janina kręciła głową: – A ja myślałam, że Bóg mi ją zesłał jako lokatorkę. A On żonę dla syna przysłał!
A Stefek wyciągał rączki do kolczyków babci, które połyskiwały w złotym świetle zachodzącego słońca.