Los podarował mi syna… Dałem szansę bezdomnemu chłopcu – dziś studiuje na uniwersytecie
Wszystko zaczęło się pewnego zimnego, jesiennego wieczoru, który na zawsze odmienił moje życie.
Wróciłem do domu po ciężkim dniu w pracy. Wiatr świszczał między budynkami, przejmując do szpiku kości. Ulice były prawie puste – nieliczni przechodnie szli pośpiesznie z pochylonymi głowami, otuleni po szyję w kurtki.
Skręciłem w swoją ulicę, gdy nagle z cienia jednego z domów wyszedł jakiś chłopak.
Był wychudzony, ubrany jedynie w cienką koszulę. Trzymał w ręce nóż, który drżał razem z jego dłonią. Nie wiedziałem, czy trzęsie się z zimna, czy ze strachu.
— Dawaj portfel — wymamrotał z trudem.
Zachowałem spokój. Powoli wyjąłem portfel i podałem mu. A potem… zdjąłem płaszcz i również wyciągnąłem w jego stronę.
Zrobił krok w tył, patrzył na mnie szeroko otwartymi oczami.
— Dlaczego to robisz?
Uśmiechnąłem się łagodnie.
— Bo jeśli doszło do tego, że musisz grozić nożem, to znaczy, że życie nie zostawiło ci wyboru.
Chłopak się rozpłakał.
W świetle ulicznej latarni zobaczyłem jego twarz wyraźnie. To był dzieciak. Może piętnaście, może szesnaście lat. Duży jak na swój wiek, ale w oczach miał smutek i przerażenie.
Zaproponowałem mu filiżankę herbaty. Żeby wszedł, ogrzał się, odpoczął.
Wahał się. Nie wiedział, czy może mi zaufać. Ale ostatecznie wszedł.
Mieszkałem sam. I tego wieczoru wszystko się zmieniło.
W mieszkaniu było ciepło. Zaparzyłem herbatę, postawiłem kubek przed nim.
Rozglądał się po pokoju z wyraźnym zaciekawieniem. Kiedy spojrzał na mój regał z książkami, zamilkł.
— Masz dużo książek — powiedział cicho.
— Lubię czytać — odparłem.
— Przeczytałeś je wszystkie?
— Tak. Każdą z nich.
— Ja w życiu nie przeczytałem ani jednej książki — wyznał szczerze, ale z goryczą w głosie.
Zaczął opowiadać. Pochodził z bardzo biednej rodziny. Matka zmarła, gdy był mały. Miał trafić do domu dziecka, ale uciekł. Od tamtej pory żył na ulicy. Nauczył się przetrwać. Nauczył się kraść.
Na pytanie o ojca tylko spuścił wzrok i zamilkł.
Spojrzałem na niego i zrozumiałem jedno — to dziecko. Porzucone. Zapomniane. Nikomu niepotrzebne. Jeśli nikt mu nie pomoże, po prostu zniknie. Jak wielu przed nim.
— Zostań na noc — powiedziałem cicho. — Prześpij się w cieple. Nic więcej.
Popatrzył na mnie nieufnie, ale skinął głową.
Przygarnąłem go jak własnego syna
Tej nocy nie mogłem zasnąć. Myślałem tylko o nim. Kim jest? Co dalej z nim będzie?
Rano, przy śniadaniu, zadałem mu proste pytanie:
— Chcesz zacząć od nowa?
Wzruszył ramionami.
— I tak nie mam nic do stracenia.
I został.
Pomogłem mu odzyskać dokumenty. Zapisałem go do szkoły. Początki były trudne – nie uczył się od podstawówki, wiele musiał nadrobić. Ale miał w sobie upór i ogromną wolę.
Nauczyciele początkowo wątpili, czy da sobie radę. Po kilku miesiącach zaczęli widzieć w nim nie tylko ucznia, ale i człowieka z potencjałem.
Pomagałem mu w lekcjach. Tłumaczyłem, że kradzież nie jest drogą. Że warto w siebie inwestować, bo życie może się zmienić – tylko trzeba tego chcieć.
Chłonął wiedzę jak gąbka. Czytał wszystko. Czasem siedział do późna z książką w ręku.
Byłem z niego dumny.
Dziś jest studentem
Minęły lata.
Dziś Zbyszek studiuje. Pracuje, sam opłaca czesne. Nie chce być dla mnie ciężarem.
Wiem, że poradzi sobie w życiu. Znajdzie pracę, może kiedyś założy rodzinę. Już nie jest tym zmarzniętym chłopakiem z nożem.
Dziś to mój syn.
Oficjalnie nie jestem w jego dokumentach. Ale to bez znaczenia.
Bo kiedy patrzy na mnie i mówi:
— Tato…
…to wiem, że nic cenniejszego w życiu mieć nie mogłem.