— Cześć, Oleńko! Mam do Ciebie bardzo ważną sprawę… wręcz prośbę! — z entuzjazmem zaczęła rozmowę w telefonie Marina, szwagierka Oly, co nie wróżyło niczego dobrego.
— Cześć, Marina. Co się dzieje? — Odpowiedziała Olya, odsuwając stary segregator z żółknącymi kartkami. Zapach starych papierów i kurzu był jej znanym środowiskiem.
— Wiesz, że wkrótce jedziesz nad morze, tak? Do swojego tego… pensjonatu? — szybko zadała pytanie Marina. — Sama jedziesz, prawda?
— Tak, sama — potwierdziła Olya, czując niepokój. Czekała na ten urlop długo, a właściwie to go wypracowała, odkładając każdą oszczędność jako bibliotekarka w archiwum. Dwa tygodnie spokoju, słonego powietrza i braku wymagań — to było jej marzenie, osobisty Everest, na który wspinała się przez cały rok.
— Oleńko, weź ze sobą moje dzieciaki! Pashkę i Lenę. Proszę! Będzie im dobrze! Lekarze m mówią, że morze wzmacnia odporność! A my z Vitykiem nie możemy w tym roku pojechać, sama wiesz… W pracy mu się posypało, a ja sama sobie nie poradzę — wymieniła Marina w jednym tchu.
Olya milczała, patrząc przez okno na szare mury sąsiedniego budynku. Wyobraziła sobie ten urlop. Zamiast szumu fal będą krzyki „Mamo, ciociu Ol, kup!”, „Pashka obrzucił mnie piaskiem!”, „Nie chcę tej zupy!”, „Kiedy pójdziemy na karuzele?”. Zamiast relaksu z książką na leżaku — czujne oko na dwóch nieokiełznanych małych żywiołach w wodzie. Zamiast cichych kolacji — walka z dwoma wybrednymi smykami.
— Nie, — powiedziała cicho, ale stanowczo.
— Co znaczy „nie”? — w głosie Mariny zabrzmiała niewiara. — Ależ Oleńko, nie proszę Cię, abyś za nie płaciła! My wszystko opłacimy, zarówno bilety, jak i wydatki. Ty jedynie masz je nadzorować. Przecież i tak jesteś sama, więc będzie Ci nudno! A z nimi będzie wesoło!
Wesoło? — pomyślała Olya. To słowo w wydaniu Mariny oznaczało chaos, zniszczenie i całkowitą utratę osobistej przestrzeni.
— Marina, jadę na wakacje. Sama. Chcę być sama. Dlatego nie zabiorę dzieci.
W słuchawce zapadła niewypowiedziana cisza. Olya niemal fizycznie czuła, jak na drugim końcu przewodu zmieniają się emocje na twarzy szwagierki: od zdumienia po obrażenie, a następnie — do oburzenia.
— Ty po prostu odmawiasz swojej rodzinie? Swoim krewnym? — głos Mariny zadrżał. — Myślałam, że jesteśmy bliskimi osobami. Przybyłam do Ciebie z sercem i proszę o pomoc, a Ty… Nie wysyłam ich na koniec świata! Olya, czy Ty w ogóle słyszysz siebie? To czysty egoizm! Ty nie masz swoich dzieci, więc nie wiesz, jak to jest!
Ostatnie zdanie było ciosem poniżej pasa, znanym i dlatego bolesnym. Tak, nie miała dzieci z Igorem, bratem Mariny. Długie lata prób, lekarzy, nadziei i rozczarowań wyżłobiły w duszy Oły wielką dziurę, którą nauczyła się przykrywać spokojem i pracą. Rodzina męża, zwłaszcza Marina i teściowa, regularnie pokazywały na to bolesne miejsce, jakby sprawdzając, czy już się zagoiło.
— Marina, moja decyzja się nie zmieni. Jedzie na wakacje nad morze sama, a dzieci mi narzucać nie trzeba. Przepraszam, mam dużo pracy. — Olya nacisnęła przycisk końca rozmowy, nie czekając na nową falę oskarżeń.
Serce jej biło szybko. Ręce delikatnie drżały. Wzięła kilka głębokich oddechów, starając się ułagodzić burzę wewnątrz. Wiedziała, że to dopiero początek. Telefon od Mariny był pierwszym strzałem w wojnie, którą właśnie jej wypowiedziano.
Wieczorem, kiedy Igor wrócił z pracy, Olya wiedziała, że jest świadomy sytuacji. wszedł do kuchni z miną, jakby niósł na swoich barkach ciężar wszechświatowego smutku. Igor był inżynierem w fabryce, człowiekiem poważnym, spokojnym, ale bardzo nie lubił konfliktów, szczególnie rodzinnych. Był gotowy pójść na wszelkie ustępstwa, byle tylko w domu była cisza i spokój.
— Mama dzwoniła, — powiedział zamiast powitania, siadając przy stole.
Olya milczała, stawiając przed nim talerz z kaszą i kotletami. Nie chciała pytać, co powiedziała mama; wiedziała to.
— Oly, może przesadziłaś? — zaczął ostrożnie, bawiąc się widelcem w talerzu. — Cóż, na co cię stać? Dzieci, w końcu… rodzeństwo. Marina mówi, że tak marzyły o morzu.
— Igor, przechodziliśmy już przez to, — zmęczonym głosem odpowiedziała Olya, siadając naprzeciwko. — Przypomnij sobie zeszły Nowy Rok. ‘Oluś, zostań z nimi na godzinkę, tylko idziemy w gości’. I gdzie byliście? Wróciliście o czwartej nad ranem. A ja całą noc musiałam rozdzielać bijącego się Pashkę z Leną, sprzątałam sok z dywanu i słuchałam ich kaprysów. A jak było podczas majowych świąt? ‘Oluś, weź je na działkę, niech pooddychają powietrzem’. I czym to się skończyło? Połamanym jabłonią, którą sadził jeszcze twój tata, i skargami sąsiadów, że wszystkie ich tulipany zdeptali.
Igor milczał, czując się winny. Wszystko to było prawdą. Jego siostrzeńcy byli pełnymi energii dziećmi, które ich rodzice, Marina i Wiktor, zupełnie nie potrafili ani nie chcieli wychować, zrzucając na każdego, kto się akurat napotkał obowiązek zajmowania się nimi. A najczęściej tym „każdym” była teta Olya, którą nigdy nie sposób było odmówić.
— Ale to przecież urlop… — wymamrotał. — Dwie tygodnie. Może będą spokojniejsi nad morzem?
— Igor, odkładałam na ten urlop przez rok. Rok! Chcę leżeć na plaży i słuchać morza, nie krzyków. Chcę spać do obiadu, a nie skakać o siódmej, aby kogoś zaprowadzić na śniadanie. Chcę jechać na wycieczkę w góry, a nie do delfinarium po raz dziesiąty. To jest mój urlop. Mój. Nie nasz z twoimi siostrzeńcami. Dlaczego nikt nie może tego zrozumieć?
— Mama mówi, że oddalasz się od rodziny, — westchnął Igor. — Że ponieważ u nas… on… — zawahał się, — że powinnaś pomagać tym, którzy je mają.
Olya poczuła, jak znowu gotuje się w niej gniew. Znowu to oskarżenie, okryte fałszywą troską.
— A twoja mama nie mówi, dlaczego Marina, mająca dwoje dzieci, nigdy mi nie zaproponowała pomocy? Kiedy miałam zapalenie płuc, kto mi przyniósł rosół? Moja koleżanka, emeryt Anna Lwowna. A gdzie była twoja współczująca siostra? Zadzwoniła i zapytała, czy mogę sprawdzić Pashki zadań domowych przez Skype’a, bo „nie ma czasu”. Kiedy zepsuł się nasz samochód i potrzebowaliśmy pieniędzy na naprawę, kto pożyczył nam? Mój tata. A twój zuch Wiktor powiedział, że mają „hipotekę i w ogóle teraz jest ciężko”. Przypominają sobie, że jesteśmy rodziną tylko wtedy, gdy czegoś ode mnie potrzebują. I jestem już tym zmęczona, Igor. Śmiertelnie zmęczona.
Mówiła cicho, prawie bez emocji, ale każde z jej słów pełne było goryczy, nagromadzonej przez lata. Igor spojrzał jej w oczy. Nie było w nim złości, lecz zagubienie. Kochał Olyę, ale jednocześnie był produktem swojej rodziny, gdzie „ustąpić”, „wziąć pod uwagę sytuację”, „nie stawiać problemów” były głównymi cnotami.
— Rozumiem, — powiedział w końcu. — Masz rację. Ale… będzie awantura.
— Niech będzie, — obróciła się Olya. — Już dłużej nie chcę żyć tak, żeby każdemu wokół było wygodnie, z wyjątkiem mnie.
Telefon na stoliku w korytarzu zadzwonił ponownie. Sądząc po nachalności, była to teściowa, Swietłana Iwanowna, przeszła do podstawowego ataku. Igor zadrżał. Olya wstała, podeszła do aparatu i po prostu wyciągnęła wtyczkę z gniazdka.
— Dzisiaj odpoczywamy od krewnych, — powiedziała wracając do stołu. — Jedz, zanim wystygnie.
Igor spojrzał na żonę, na jej wycieńczoną, zdecydowaną twarz, i po raz pierwszy od długiego czasu zobaczył w niej nie cichą, uległą Olyę, lecz nieznaną, silną kobietę. A ta kobieta, dziwnym trafem, podobała mu się znacznie bardziej.
Przyszłe dni zamieniły się w pozycyjną wojnę. Marina przestała dzwonić, ale zaczęła wysyłać w rodzinnym czacie zdjęcia swoich „nieszczęsnych, bladych dzieci”, które „pozbawione letniego zdrowienia”. Swietłana Iwanowna zdecydowała, że bezpośrednie połączenia są ignorowane, i przeszła do taktyki wizyt.
Pojawiła się w sobotę rano, niespodziewanie. W rękach miała torbę zs syropem — niezawodny atrybut jej „wizyt grzecznościowych”, które zawsze kończyły się moralną laną.
— Oleńko, przechodziłam obok, więc pomyślałam, że zajrzę, — zaczęła teściowa, wchodząc do mieszkania. — Igor w pracy? Dobrze, z tobą musimy porozmawiać po kobiecemu.
Olya milcząco poprowadziła ją do kuchni. Wiedziała, że uniknąć rozmowy się nie da.
— Przyniosłam Wam dżem, malinowy, na przeziębienie dobry, — zaczęła teściowa, stawiając słoik na stole. — A że morze Wam nie świeci, to przynajmniej witaminami się zaopatrzycie.
Uderzenie było zbyt oczywiste, aby na nie reagować. Olya po prostu nastawiła czajnik.
— Olya, nie rozumiem twojego uporu, — bez przedłużania zaczęła Swietłana Iwanowna, zmieniając ton z miodowego na surowy. — Co za pycha? Marina jest siostrą twojego męża. Jej dzieci są trochę twoją krwią, można powiedzieć. Jak można im odmówić tak niewiele?
— Swietłana Iwanowna, dla mnie to nie jest mało, — spokojnie odpowiedziała Olya, wyciągając filiżanki. — To mój jedyny urlop od kilku lat, który chcę spędzić w ciszy.
— W ciszy! — prychnęła teściowa. — O, co to za wartość. Masz ciszę i tak całkiem dużo. Przecież całe mieszkanie brzęczy od ciszy. Dzieci nie ma, zmartwień nie ma. Żyj i ciesz się. Inni w twoim wieku już wnuki niosą, a ty brzydzisz się rodzeństwa.
— To nie jest w porządku. — Osygnalizowała Olya, twardo spoglądając na teściową.
Olya zatrzymała się z czajnikiem w ręku. Powietrze w kuchni stało się gęste, lepkie. Ostatnia fraza uderzyła w nią, wytrącając grunt spod nóg. To była granicząca z okrucieństwem, potworna szorstkość, wypowiedziana z postawą kaznodziei, napominającego zagubioną duszę na jedyną prawdziwą ścieżkę.
Powoli postawiła czajnik. Odwróciła się do teściowej. Jej twarz była blada, ale oczy patrzyły prosto i zimno.
— Proszę, wyjdź, — powiedziała bardzo cicho.
— Co? — zaskoczyła Swietłana Iwanowna, nie oczekując takiej reakcji. Przyzwyczaiła się, że Olya po jej moralizatorskich gadkach zwykle płacze lub zamyka się w sobie.
— Wyjdź. Z mojego domu. Od razu.
— Jak śmiesz! — wybuchła teściowa, jej policzki zaczerwieniły się. — Ty wyrzucasz mnie, matkę swojego męża, z domu?! Tak ja…
— Przybyłaś do mojego domu i obraziłaś mnie w najniższy sposób, w jaki tylko mogłaś, — głos Oly zaczął się zsięzać. — Od lat mi rujnujecie, zasłaniając się troską o rodzinę. Cierpiałam. Ale wszystko ma swój koniec. Mój koniec właśnie nastał. Zabierz swoje dżemy i odejdź. I więcej nie nadchodź bez zaproszenia.
Swietłana Iwanowna stała bez ruchu z otwartą gębą. Patrzyła na Olyę jak na zjawę. Takiej jej jeszcze nigdy nie widziała. W jej wyobrażeniu cicha, winna synowa nie mogła tak mówić.
— Powiem Igorkowi wszystko! — w końcu zrobiła się pewna siebie, łapiąc z stołu swoją torbę. — On się dowie, jak się ze swoją matką obchodzisz! Zobaczymy, co ci powie!
— Zdecydowanie opowiedz, — skinęła głową Olya, otwierając przed nią drzwi. — Tylko nie zapomnij wspomnieć, z jakiego powodu poprosiłam cię o odejście. Życzę wszystkiego dobrego, Swietłana Iwanowna.
Gdy drzwi za teściową się zatrzasnęły, Olya zadrżała. Zsunęła się po ścianie korytarza i niemrawo zaczęła płakać. Nie były to łzy obrażenia. To były łzy uwolnienia. Rozniosła tamę, która przez lata zatrzymywała jej emocje. I niech teraz będzie potop. Było jej już obojętne.
Igor wrócił do domu, przygnębiony. Rozmowa z matką z pewnością się odbyła i była burzliwa. Olya czekała na niego w kuchni, przygotowana na gorsze. Przypominała sobie różne możliwości: zażąda przeprosin, stanie po stronie matki, powie, że burzy rodzinę.
Wszedł, rzucił klucze na stolik i przeszedł do kuchni. Usiadł naprzeciwko niej i długo milczał, wpatrując się w jedną punkt.
— Mama powiedziała, że ją wyrzuciłaś, — w końcu powiedział cicho.
— Poprosiłam ją, by odeszła, — poprawiła Olya. — Po tym, jak stwierdziła, że Bóg mi nie daje dzieci, bo nie mam serca.
Igor zadrżał i spojrzał na nią. W jego oczach była złość.
— Ona… tak powiedziała?
—Słowo w słowo, — potwierdziła Olya. — I to zostało powiedziane nie w trakcie kłótni. To zostało powiedziane chłodno, jak diagnoza. Jako wyrok. A wiesz, co jest najgorsze, Igor? Myślę, że ona naprawdę tak uważa. I Marina też tak myśli. Wszyscy sądzą, że jestem jakąś drugorzędną, wadliwą istotą. I skoro nie spełniłam swojej