Musiałam dorosnąć za wcześnie – w wieku dwunastu lat, sześciu miesięcy i trzech dni. To nie był dzień, w którym mama zmarła, ale dużo wcześniej, gdy trafiła do szpitala, a tata powiedział, że teraz to ja mam być odpowiedzialna za wszystko. Musiałam zaprowadzić braci do przedszkola, odebrać ich, ugotować obiad i zrobić wszystkie rzeczy, które zwykle robiła mama. Zawsze bez oporu wykonywałam polecenia rodziców, więc po prostu to zrobiłam.
Następnego dnia okazało się, że bracia nie mają czystych rajstop. I tak nauczyłam się prać. Chleb i mleko kupowałam już wcześniej, ale teraz nauczyłam się także innych rzeczy: jajek, kiełbasek, makaronów, ziemniaków – trzeba było coś jeść. Tata wracał późno, natychmiast kładł się spać, a rano wyjeżdżał, zanim ja i chłopcy wstaliśmy. Kiedy mama żyła, w weekendy spędzał czas w szpitalu, ale kiedy jej zabrakło, zaczął jeździć na ryby. Nauczyłam się także sama czyścić i smażyć ryby, chociaż początkowo pomagała mi ciocia Ola.
Ciocia Ola była najlepszą przyjaciółką mamy. Gdy mama trafiła do szpitala, zaczęła odwiedzać nas wieczorami, przynosząc kotlety w termosie, pierogi z ziemniakami i inne domowe jedzenie, które chłopcy prawie nie ruszali, ale ja jadłam je z apetytem, nie zapominając zostawić czegoś dla taty.
„Będę za nią strasznie tęsknić,” powiedziała pewnego dnia ciocia Ola, a ja zauważyłam, że miała wilgotne oczy.
„Czy płacze? – pomyślałam. – Dziwna jest.”
Kiedy mama zmarła, zrozumiałam, że ciocia Ola wiedziała o tym wcześniej, choć nam nic nie powiedziała. Ja wciąż myślałam, że mama była znowu w ciąży, bo często wyjeżdżała do szpitala, kiedy oczekiwała chłopaków.
„Pewnie jest ci bardzo smutno,” mówiła ciocia Ola, kiedy przyjechała po pogrzebie.
Nie rozumiałam jej. Nie było mi smutno, było po prostu zwyczajnie. Nic nie czułam. Ale kiwnęłam głową, żeby nie sprawiać jej przykrości.
W rzeczywistości cieszyłam się, gdy ciocia Ola przyjeżdżała – wtedy chłopcy mniej marudzili, tata znów się śmiał, a dom stawał się jaśniejszy. Ale pewnego dnia, kiedy ciocia Ola przywiozła mi prezent – lampkę w kształcie Mistrza Yody, a tata próbował ją podłączyć, wyłączyło się światło. Tata i ciocia zaczęli się kłócić. Nie zrozumiałam, o co chodziło – tata kazał wszystkim zostać na miejscu i poszedł sprawdzić licznik w korytarzu. Ciocia Ola poszła z nim. Kiedy światło znów się zapaliło, wrócili, ale już nie rozmawiali ze sobą. I przestała nas odwiedzać. Gdy zadzwoniłam do niej i zapytałam, kiedy znów przyjedzie, odpowiedziała:
„Pewnie nigdy. Przepraszam, kochanie, ale tak będzie lepiej.”
Przez te lata nauczyłam się wielu rzeczy: cerować skarpetki, kleić i lepić różne rzeczy, kupować buty, płacić za mieszkanie, a nawet naprawiać rower. Tata, jakby był, ale jakby go nie było – po pogrzebie stał się jakby pustą powłoką. Wątpiłam, czy w ogóle wie, do której klasy chodzą jego dzieci. Kiedy wspomniałam mu o moim przyjęciu na studia, zaskoczył go ten temat.
„A kiedy masz rekrutację?”
„W tym roku, tato! Naprawdę zapomniałeś?”
„Zapomniałem,” przyznał się.
Nie wiedziałam, co zrobić z tymi studiami. Jako laureatka olimpiady, przyjęli mnie na wymarzoną uczelnię – ITMO. Dowiedziałam się o niej od Wołodki Smirnowa, który rok temu dostał się tam przez konkurs. Spotykaliśmy się, dopóki nie wyjechał, ale na dzień przed wyjazdem sama mu powiedziałam, że zwalniam go z zobowiązań – tam są inne dziewczyny, petersburskie, nie takie jak ja, głupia prowincjuszka. On trochę się opierał, ale w końcu się zgodził. Choć na wakacjach wciąż zapraszał mnie na spacery i trzymał za rękę.
„Masz kogoś?” – zapytałam nieśmiało.
Wołodka wzruszył ramionami.
„Nie, chyba nie.”
To dawało mi nadzieję. Dlatego wzięłam udział w tej olimpiadzie – miałam nadzieję, że wygram. I wygrałam. Wygrałam dla niego. I teraz już nie było ważne, jak zdam EGZ, bo tak czy inaczej mnie przyjmą. Dopiero teraz zrozumiałam, że nie wiem, jak wyjadę. Na kogo zostawię chłopaków? Gdyby tata się ożenił… Ale nie widziałam żadnej kobiety w jego pobliżu, chociaż nie miałabym nic przeciwko temu – pomyślałam, że może być macochą, ale przynajmniej w domu byłaby jeszcze jedna gospodyni. Wtedy mogłabym wyjechać. Można by to zrobić, ale muszę to omówić z tatą. Jednak, ilekroć próbowałam o tym porozmawiać, nie wychodziło.
Moje urodziny przypadły na niedzielę, więc upiekłam tort – nie dla siebie, ale po to, żeby sprawić radość chłopcom. Tata patrzył zdziwiony na świeczki.
„To naprawdę osiemnaście lat?”
„Tak.”
„Całkiem dorosła.”
„Jestem dorosła od dawna, tato. Wiesz, chciałam ci coś zapytać…”
W tym momencie zadzwonił telefon. Złapałam go, licząc na to, że to Wołodka, ale numer był nieznany.
„Z okazji urodzin, moja dziewczyno!” – usłyszałam ciepły głos kobiety i przez chwilę pomyślałam, że to mama.
„Dziękuję” – powiedziałam niepewnie.
„Nie poznałaś mnie? To ja, ciocia Ola.”
Zaprosiłam ją do siebie, ale odmówiła. Wyglądało na to, że mocno pokłóciła się z tatą.
„Lepiej pójdźmy do kawiarni.”
Tacie nie powiedziałam, że to ciocia Ola. Skłamałam, że to koleżanka.
Ciocia Ola dała mi łańcuszek z zawieszką, piękny, nigdy wcześniej nie miałam takich biżuterii. Spędziliśmy godzinę rozmawiając: ciocia pytała o tatę, chłopaków i moje plany związane z studiami.
„Naprawdę, do Petersburga? Twoja mama zawsze chciała tam mieszkać.”
A ja tego nawet nie wiedziałam…
„Jeszcze nie wiem, czy pojadę, czy nie” – powiedziałam niepewnie. „A jak tam wasze sprawy?”
„Nic nowego… Tak, praca, zwyczajna.”
„A dzieci?”
„Dzieci nie mam,” zaśmiała się ciocia Ola. „Chyba już za późno.”
Ciocia Ola była naprawdę miła, słuchała mnie i wspierała. Później nawet pomogła mi wybrać sukienkę na maturę – wszystkie były podobne, ale ta była wyjątkowa!
„Nie patrz na cenę,” powiedziała ciocia. „Wybierzemy najlepszą!”
Sukienka była naprawdę cudowna. Ale gdy dowiedziałam się, ile kosztuje, przestraszyłam się.
„Ojej, ciociu, to drogo!”
„Nie drogo, tylko cennie. Noś na zdrowie.”
„Dobrze. Ale tylko jeśli przyjdziesz na maturę.”
Ciocia chwilę milczała.
„Nie wiem…”
„Bo to przez tatę, prawda? Dlaczego się pokłóciliście?”
„Nie pokłóciliśmy się, wszystko w porządku. Przyjdę.”
I przyszła. Tata tylko się z nią przywitał, a ja zaczęłam się bać, że niepotrzebnie ją zaprosiłam – będzie niezręcznie przez cały wieczór. Ale potem, kiedy dorośli wypili po kieliszku szampana, tata zarumienił się, a ciocia miała błyszczące oczy i zaczęli rozmawiać o czymś. Później poszli tańczyć, pod jakąś starą piosenkę – teraz modne stało się puszczanie muzyki z lat 90. Patrzyłam na nich i uśmiechałam się: jakby to było wspaniale, gdyby się nie kłócili!
„Gdzie postanowiłaś się dostać?” – zapytała ciocia Ola w następnym tygodniu.
„Zostanę tutaj,” odpowiedziałam, odwracając wzrok. „Będzie mi trudno tam się uczyć, widać, że EGZ poszło mi kiepsko.”
„A co z Wołodką?”
„On nie jest mój! Ma inną dziewczynę, widziałam, wrzucił zdjęcie na VK.”
Wołodka rzeczywiście wrzucił zdjęcie z ładną brunetką.
„No i co, znajdziesz sobie nowego! Janeczko, co ty robisz tu? Twoja mama by tego nigdy nie dopuściła!”
Wciąż patrzyłam w bok i milczałam.
„Myślisz, że bez ciebie nie poradzą sobie?” – zgadła ciocia Ola. „Janeczko, musisz żyć swoim życiem. Nikt ci później nie podziękuje.”
Myślałam o tych słowach przez cały wieczór. I powiedziałam tacie:
„Tato… A co, jeśli wyjadę do Petersburga na studia?”
„Do Petersburga? Skąd ci to przyszło do głowy? A… To ciocia Ola cię nakłoniła?”
Było mi przykro za ciocię Olę, więc odpowiedziałam:
„Nie chodzi o ciocię Olę! To moja decyzja. I dość! Zabrałeś mi dzieciństwo, byłam dla chłopaków mamą i tatą. Co ty na mnie patrzysz? Praca i ryby, a my? Czy myśliłeś o nas kiedyś?”
Chłopcy milczeli z przerażeniem. Tata patrzył na mnie zimnym wzrokiem. Zaczęłam się bać tego, co powiedziałam.
I w tym momencie zadzwonił dzwonek.
„Otworzę,” powiedzieli chłopcy i pobiegli.
Stałam naprzeciwko taty i milczałam. Czekałam, że zacznie krzyczeć, ale on nagle skurczył się, jakby stracił wzrost. Chłopcy radośnie hałasowali, a po chwili do pokoju weszła ciocia Ola. Tata miał zarumienione uszy, choć nie pił szampana.
„To ciocię Olę nakłoniłaś, żeby Janek pojechał do Petersburga?” – zaatakował tata ciocię Olę.
„A ty ją chciałeś całe życie trzymać przy sobie?” – wybuchła ciocia. „Katyusha by ci tego nie wybaczyła!”
„Nie mów mi o Katyushie! Ciągle tylko Katyusha, Katyusha… Musisz myśleć o żywych, a nie o martwych!”
„A ja myślę o żywych. To ty nie myślisz!”
„Tak? A kto mi wtedy powiedział, że dla jej pamięci nie warto, że to nieuczciwe i co ludzie powiedzą…”
Tata ucichł, a jego oczy spotkały się z moimi. I nie mogłam tego zrozumieć.
„Pomyślałeś o tym?” – powiedziała ciocia.
Zanim coś odpowiedziałam, chłopcy przybiegli z powrotem i powiedzieli: „Mamy lody!”