Kiedy przyjechałem do szpitala, by odebrać żonę i nasze nowonarodzone bliźniaki, nie spodziewałem się, że ten dzień zmieni moje życie na zawsze. W drodze uśmiechałem się, spoglądając na balony huśtające się na siedzeniu pasażera. Wyobrażałem sobie Suzie i naszą radość w domu, który przygotowałem na przyjęcie naszych córek. Pokój dziecięcy był dopracowany w każdym szczególe, czekał na nie ciepły posiłek, a zdjęcia na kominku miały uświetnić nasz nowy początek jako rodziny.
Kiedy dotarłem na miejsce i wszedłem do sali, coś jednak było nie tak. Suzie nie było. Moje dziewczynki leżały w swoich kołyskach, a na stoliku zauważyłem kartkę. Drżącymi rękoma chwyciłem ją i zacząłem czytać. Treść była krótka, lecz bolesna: „Żegnaj. Zajmij się nimi. Dowiedz się, dlaczego twoja matka mi to zrobiła.” Czytałem te słowa w kółko, mając nadzieję, że znikną, że zmienią swoje znaczenie. Nic takiego się nie stało. Moje serce ścisnął lodowaty chłód. Co mogła mieć na myśli? Dlaczego odeszła?
Do sali weszła pielęgniarka, by przekazać mi dokumenty wypisowe. Zapytałem ją o Suzie, a ona odparła, że opuściła szpital wcześnie rano. Pokazałem jej list, desperacko szukając odpowiedzi. Pielęgniarka, choć wyglądała na zaskoczoną, nie miała wiele do powiedzenia. Z dziećmi w ramionach i ciężarem niepewności opuściłem szpital.
Gdy dotarłem do domu, moja matka czekała na ganku z ciepłą zapiekanką i uśmiechem na twarzy. „Pokaż mi moje wnuki!” zawołała, podchodząc bliżej. Odsunąłem się od niej, ochronnie przytrzymując nosidełko. „Nie teraz, mamo,” odparłem chłodno. Jej uśmiech zgasł, a wyraz twarzy zmienił się na zaniepokojony. Wtedy wręczyłem jej list. „Co ty jej zrobiłaś?” zapytałem, nie kryjąc gniewu.
Matka, czytając list, zbladła. Zaprzeczyła, próbowała tłumaczyć, że chciała tylko pomóc. Jednak wiedziałem swoje. Przez całe nasze wspólne życie nie akceptowała Suzie. Teraz wszystko zaczęło się układać w całość – złośliwe uwagi, subtelne przytyki, ciągłe krytyki. Nie mogłem jej tego wybaczyć.
Tej nocy, po położeniu Callie i Jessiki do łóżek, usiadłem przy stole w kuchni, trzymając list od Suzie i szklankę whisky. Zacząłem przeszukiwać jej rzeczy, chcąc zrozumieć, co naprawdę się stało. W jednej ze szkatułek znalazłem list napisany przez moją matkę do Suzie. Każde zdanie wbijało się w moje serce jak nóż: „Nigdy nie będziesz wystarczająco dobra dla mojego syna.” „Znikniesz, jeśli naprawdę ci zależy.”
Nie czekałem. Pukałem do drzwi pokoju mojej matki, aż otworzyła. „Jak mogłaś?” krzyknąłem, pokazując jej list. Zaprzeczała, płakała, próbowała się bronić. „Chciałam tylko cię chronić,” powiedziała, ale jej słowa nic już nie znaczyły. Wyprosiłem ją z domu tej samej nocy.
Kolejne tygodnie były koszmarem. Zmagałem się z opieką nad bliźniakami, jednocześnie walcząc z bólem i tęsknotą za Suzie. Rozmawiałem z jej znajomymi, rodziną, szukałem jakiejkolwiek wskazówki. Nikt nie wiedział, gdzie jest, aż do dnia, gdy zadzwoniłem do jej koleżanki Sary. Powiedziała, że Suzie czuła się uwięziona – przez wszystko, co ją otaczało, ale nie przeze mnie. „Twoja matka ją złamała,” dodała Sara.
Mijały miesiące. Pewnego dnia dostałem SMS-a z nieznanego numeru. Było to zdjęcie Suzie z bliźniakami w szpitalu. Pod spodem napis: „Chciałabym być taką matką, na jaką zasługują.” Próbowałem oddzwonić, ale numer był nieaktywny. To zdjęcie było jednak iskrą, która na nowo rozbudziła we mnie determinację.
Minął rok. To były smutne pierwsze urodziny bliźniaków, gdy usłyszałem pukanie do drzwi. Otworzyłem i zobaczyłem Suzie. Stała tam, zdrowsza, ale z wyrazem żalu w oczach. Trzymała małą torbę z prezentem i cicho powiedziała: „Przepraszam.” Przytuliłem ją mocno, a łzy spływały nam po policzkach. Po raz pierwszy od dawna poczułem, że znów jesteśmy całością.