Od pięciu tygodni jestem mamą i moje życie przeszło rewolucję – zarówno w piękny, jak i trudny sposób.
Mój malutki synek, ze swoimi drobnymi paluszkami i cichymi, delikatnymi westchnieniami, szybko stał się centrum mojego wszechświata. To uczucie bezgranicznej miłości i odpowiedzialności przysłoniło wszystko inne. Jednak, pomimo tej radości, która powinna nas wypełniać jako rodzinę, nie mogę pozbyć się wrażenia, że nad naszym szczęściem unosi się cień. Tym cieniem stała się moja teściowa.
Od momentu narodzin synka często odczuwam, że moje potrzeby schodzą na dalszy plan. Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że maleństwo wymaga nieustannej uwagi i opieki. Ale są chwile, kiedy czuję się niezrozumiana, a czasem nawet pominięta. Przykład? Pewnego wieczoru, po całym dniu opieki nad dzieckiem, zmęczona i głodna zeszłam na dół z nadzieją na spokojną kolację. Niestety, jedzenie zniknęło – mój mąż nie pomyślał, żeby zostawić coś dla mnie.
Chociaż chcę wierzyć, że to była tylko chwila nieuwagi z jego strony, takie drobiazgi mają wpływ na moje samopoczucie. Zwłaszcza w tych pierwszych tygodniach macierzyństwa, kiedy emocje i zmęczenie często idą w parze.
Na dodatek, moja teściowa – osoba, która powinna być wsparciem – tylko pogłębia moje uczucie frustracji. Jej uwagi, często krytyczne i mało pomocne, sprawiają, że czuję się jeszcze bardziej samotna w tej nowej roli.
Często zastanawiam się, czy to ja oczekuję zbyt wiele. Może bycie matką oznacza, że muszę nauczyć się radzić sobie ze wszystkim sama, bez oczekiwania wsparcia? Ale w głębi serca wiem, że to nie powinno tak wyglądać. W końcu rodzicielstwo to wspólna podróż – nie tylko moja, ale i mojego męża. Chciałabym, żeby dostrzegł, jak bardzo potrzebuję, choćby drobnych gestów troski. Czasem wystarczyłoby zwykłe: „Jak się czujesz?”, „Czy mogę ci w czymś pomóc?”. Niestety, takie słowa padają rzadziej, niż bym chciała, a ja coraz częściej czuję, że nie tylko dziecko, ale i ja zostałam zepchnięta na margines.