Jak nieproszona rodzina zaatakowała młode małżeństwo i jak potężny kuzyn postawił sprawy na swoim

Przylgnęli jak nieprzyjemne pijawki do dobrze prosperującego miejsca! Mimo to młode małżeństwo nie straciło zimnej krwi — w tak sprytny sposób się ich pozbyli, że ci jeszcze długo będą się z tym zmagać z urazą.

— Antosiu, co z mieszkaniem? Zatwierdzili je? — Marina zamarła, trzymając telefon, wpatrując się w twarz męża. Jego oblicze pozostawało niewzruszone, lecz oczy zdradzały emocje.

Anton trzymał ciszę przez kilka sekund, usiłując zachować powagę, jednak nie wytrzymał i szeroki uśmiech rozświetlił jego twarz.

— Tak! Mieszkanie jest nasze! — uniósł Marinę i zaczął wirować z nią po pokoju. — Wyobrażasz sobie? Własne mieszkanie, i to w takiej okolicy!

Marina zaśmiała się, obejmując męża za szyję. Po trzech latach oszczędności i sprzedaży niewielkiego dwupokojowego mieszkania w rodzinnym mieście, teraz ich marzenie się spełniło — dwupokojowe mieszkanie w dużym mieście, nie w centrum, lecz też nie na obrzeżach.

— Mamusiu, tatusiu! — trzylatek Kirill podbiegł do rodziców, plącząc się między ich nogami, domagając się uwagi. — Dlaczego krzyczycie?

— Kirillku, zamieszkamy w nowym domu! — Marina podniosła synka na ręce. — Tam jest duży plac zabaw i mnóstwo dzieci, z którymi będziesz się bawić.

Oczy chłopca zapłonęły radością:

  • Czy zabierzemy autka? Misia? Dinoszaura?

— Oczywiście, skarbie, — Anton pogładził synka po jasnych włosach. — Weźmiemy wszystkie twoje zabawki.

— Kiedy się przeprowadzamy? — Marina postawiła Kirilla na podłogę i spojrzała na męża.

— Pod koniec tygodnia odbierzemy klucze, — odpowiedział Anton. — W ciągu dwóch tygodni zrobimy drobny remont i będziemy mogli się wprowadzić.

Tak zaczęło się ich nowe życie. Anton znalazł dobrą pracę w zawodzie, Marina zatrudniła się w centrum edukacyjnym jako nauczycielka języków obcych. Kirill trafił do przedszkola niedaleko domu. Nadeszło lato, a miasto przywitało ich kwitnącymi kasztanami i jasnym słońcem.

Pod koniec maja mieszkanie było już w pełni wyposażone, a życie toczyło się spokojnym, harmonijnym rytmem. Choć ta sielanka trwała tylko kilka tygodni, gdy nagle zadzwonił telefon i zaburzył ich codzienność.

— Antosiu! Cześć, synku! To ciocia Wiera. Rozpoznajesz? — donośny głos cioci Wieri rozbrzmiał w całym pokoju mimo braku trybu głośnomówiącego.

— Tak, oczywiście, — Anton przyciszył telefon. — Dzień dobry, ciociu Wiero. Jak się miewacie?

— Starym babom to już nic nie jest, — ciocia Wiera nazywała się staruszką na przekór swojemu wiekowi, tylko po to, by inni zaprzeczyli. — Słyszałam, że się przeprowadziliście! Mieszkanie kupione, brawo wam!

— Dziękujemy, — Anton ostrożnie odpowiedział, zauważając coś niepokojącego.

— Słuchaj, synku, — weszła w temat, — mój syn, twój kuzyn Nikołaj, za parę dni do was przyjedzie w delegację. Przyjmijcie go, tak? Ma się tylko przespać na noc.

Anton westchnął w duchu. Nikołaj to potężny kuzyn, mierzący około dwóch metrów wzrostu, dobrze zbudowany, z głosem przypominającym syrenę alarmową.

— Ciociu, mamy tylko dwa pokoje: my z Mariną jeden, a Kirill ma swój, — zaczął ostrożnie Anton.

— Antosiu, co ty mówisz! Nasz chłopczyk może spać z wami w pokoju na dwa dni, — ciocia Wiera nie przyjmowała sprzeciwu. — Nikołaj wam nie będzie przeszkadzać. Odwiedzi was za dwa dni. Dałam mu adres.

Bez pozwolenia wujostwu wyłączyła telefon.

— Marininko, — Anton spojrzał na żonę ze skruszonym wyrazem twarzy, — muszę ci coś powiedzieć…

Opowiedział o rozmowie.

— To nie moja wina! Ona jest jak czołg, jak huragan! Nie da się jej powstrzymać, — tłumaczył się Anton. — Mam nadzieję, że Kółka naprawdę zostanie tylko dwa dni. On z natury jest spokojny i nikomu nie szkodzi.

— Tego się właśnie obawiałam, — westchnęła Marina, układając ubrania do szafy. — Wiedziałam, że to się zacznie wcześniej czy później. Wszyscy będą traktować nasze mieszkanie jak hotel, ale to stało się szybciej niż przypuszczałam.

— To tylko dwa dni, — przytulił żonę Anton. — Przetrwamy to.

— Dobrze, — pocałowała męża Marina. — Tylko, proszę, Kirill niech zostanie w swoim pokoju. Prześlemy miejsce do spania dla Nikołaja na kanapie w salonie.

Dwa dni później, wcześnie rano, zapukano do drzwi. W drzwiach stał Nikołaj w eleganckim garniturze z małą torbą podróżną.

— Cześć, Antosiu! — jego głęboki głos zaskoczył Marinę. — Przepraszam za wczesną wizytę, mój pociąg przyjechał o siódmej rano.

— Wejdź, — Anton uścisnął kuzyna. — To moja żona, Marina.

— Miło mi poznać, — Nikołaj ukłonił się grzecznie. — Mam nadzieję, że nie przeszkadzam wam.

Wbrew obawom, Nikołaj okazał się wzorowym gościem. Mimo swojej postury i donośnego głosu zachowywał się delikatnie i troskliwie. Zawsze wcześnie wychodził i wracał wieczorem, przynosząc owoce lub słodycze do herbaty. Kirill był zachwycony — wielki wujek podrzucał go niemal do sufitu, bawił się autkami i opowiadał zabawne historie.

— Nie chcę być dla was ciężarem, — mawiał Nikołaj, odstawiając na kuchenny stół torbę z zakupami. — I tak mnie przyjęliście, za co dziękuję.

Przebywał dokładnie dwa dni, zgodnie z obietnicą cioci Wieri. Odchodząc, serdecznie podziękował i podarował Kirillow dużą model helikoptera na pilota.

— To naprawdę dobry człowiek, — powiedziała Marina, gdy zostali sami. — Szczerze mówiąc, nie spodziewałam się, że z Nikołajem nie będzie kłopotów. Może nie każdy kuzyn to wredny i nachalny osoba.

Dlatego, gdy miesiąc później zadzwoniła daleka krewna Mariny z prośbą o nocleg, zgodziła się bez wahania.

— Kuzynka mojej babci od strony matki przyjechała z rodziną, — wyjaśniła Antonowi. — Są w przejeździe, zostaną tylko na jedną noc.

Rodzina Murashkinów zjawiła się późnym wieczorem, gdy Kirill już spał. To byli mąż, żona i dwóch wysokich, piętnastoletnich chłopców bliźniaków.

— Nie mówiliście, że przyjeżdżacie z dziećmi, — zdezorientowana Marina spoglądała na rude, szczupłe nastolatki.

— Jacy to dzieci? — machnęła ręką kobieta, Ludmiła, matka rodziny. — To już prawdziwi faceci i całkiem samodzielni.

— I w tym problem, — odpowiedziała Marina, — mamy tylko dwa pokoje. Będziecie musieli rozgościć się w salonie, a ktoś będzie spać na podłodze.

— Czy tak się wita gości? — odburknął mąż o imieniu Wiktor.

— Mamo, chcemy jeść! — zabrzmiały chórem bliźniaki.

— Marinuchno, czy masz coś do jedzenia dla chłopaków? — Ludmiła zwróciła się do gospodyni.

— Nie spodziewaliśmy się was dziś, — odpowiedziała Marina. — Ale mamy pilaw.

Obaj chłopcy skrzywili się:

  • Nie chcemy pilawu! Zamówmy pizzę!

— Za późno na zamówienie, — wtrącił się Anton. — Wcześnie chodzimy spać, mamy małe dziecko.

— Tak, wcześnie wstajemy, — poparła Marina. — Mogę usmażyć jajecznicę lub przygotować kanapki.

— No to chłopcy będą głodni? — wzburzyła się Ludmiła, lecz natychmiast zamilkła, spostrzegając zmienioną minę Mariny.

— Zaraz wszystko przygotuję — odrzekła gospodyni sucho i udała się do kuchni.

Po karmieniu wygłodniałych gości, Marina i Anton wskazali im pościel i dmuchany materac.

— Powinniście kupić rozkładane łóżka lub kanapę, — zauważył Wiktor. — Teraz mieszkacie w wielkim mieście, więc zawsze będziecie mieć gości.

Małżonkowie wymienili spojrzenia. Zupełnie nie podzielali pewności gospodarza.

Kiedy wszyscy rozgoszczali się, właściciele udali się do sypialni, ale spokojny sen był niemożliwy. Przez całą noc ktoś z Murashkinów włóczył się po mieszkaniu, trzasnął drzwiami i hałasował w kuchni. Na dokładkę bliźniaki robiły nocne zamieszanie, ich głośny śmiech obudził Kirilla.

— Moglibyście przyciszyć dzieci? — zapukał do pokoju Anton. — Mamy małe dziecko i musimy wszyscy wcześnie wstać. A propos, kiedy planujecie wyjazd?

— Chłopcy! — krzyknęła na synów Ludmiła. — A jeśli chodzi o wyjazd… Myśleliśmy, że skoro już przyjechaliśmy, warto zobaczyć miasto. Zostaniemy jeszcze dzień lub dwa, jeśli nie macie nic przeciwko.

— Mówiliście, że tylko na noc, — zdziwił się Anton.

— Co wam do tego? — rozgniewała się Ludmiła. — Chłopcy nie widzieli wielkiego miasta! Przynajmniej zapewnijcie im porządne miejsce do spania, a nie to, co nam daliście. A wy jeszcze narzekacie!

Demonstracyjnie odwróciła się do męża, dając do zrozumienia, że rozmowa zakończona. Bliźniaki cicho chichotały za jej plecami.

Anton zamknął drzwi i wrócił do żony.

— Marinko, kogo ty do domu zaprosiłaś? — wyszeptał z oburzeniem. — Lepiej byłoby, gdyby przyjechało trzech Nikołajów niż twoi… — zabrakło mu słów na nazwanie nachalnych gości.

— Nie wiedziałam, — wyznała z poczuciem winy Marina. — Dobrze, że jutro wyjeżdżają.

— Jutro? Postanowili jeszcze zwiedzić miasto na kilka dni, — parsknął Anton. Marina jęknęła, chowając twarz w poduszce.

Rano gospodarze cichutko zebrali się, zjedli śniadanie i wyszli do swoich zajęć, zostawiając gościom notatkę i zapasowe klucze.

— Mam nadzieję, że nie narobią tu bałaganu, — westchnęła Marina. — Właściwie ich nie znam. Widziałam ich tylko raz na jubileuszu u babci, i to bez dzieci.

— Trzeba mieć nadzieję, że im znudzi się spanie na podłodze i szybko wyjadą, — odparł Anton.

Po powrocie wieczorem małżonkowie odkryli, że lodówka świeci pustkami, kosz na śmieci jest przepełniony opakowaniami po fast-foodach, a w zlewie stoi góra nieumytych naczyń. Murashkinów nie było w domu, lecz ich rzeczy pozostały na swoich miejscach.

Niedługo potem wrócili sami goście z pełnymi torbami zakupów.

— Co wy robiliście w naszym pokoju? — oburzyła się Ludmiła, zauważając uchylone drzwi do salonu.

— Sprawdzaliśmy, czy jeszcze tu jesteście, — odpowiedział Anton prosto z mostu. — A to, nawiasem mówiąc, nasz pokój.

— Wyraźnie powiedzieliśmy, że zostaniemy na parę dni, — zirytowana Ludmiła odparła, a bliźniaki znów cicho się chichotały.

Wiktor zaniósł zakupy do kuchni. Tymczasem Marina zastanawiała się, co przygotować na kolację, zauważając, że wszystkie zapasy zniknęły.

Ludmiła weszła do kuchni i zdecydowanym tonem oznajmiła:

— Marino, ustąp mi kuchni. Muszę nakarmić męża i chłopców. Dziś dużo chodziliśmy, jesteśmy zmęczeni i głodni.

Odepchnęła gospodynię od pieca i zaczęła rozpakowywać zakupy. Marina bez słowa udała się do sypialni, gdzie Anton pomagał Kirillowowi się przebrać.

— Mamusiu, kiedy zjemy? — zapytał chłopiec.

— Niedługo, synku, — odpowiedziała Marina. — Ciocia zaraz coś przygotuje, a ty zjesz.

Zadowolona, że Ludmiła wzięła na siebie gotowanie, Marina zebrała synka na wieczorny spacer do podwórka. Anton został w domu, oglądając serial.

— Zadzwoń, gdy kolacja będzie gotowa, — poleciła mężowi Marina.

Godzinę później, nie usłyszawszy telefonu, wróciła do mieszkania. Gości już nie było. W kuchni panował bałagan: w zlewie brudne naczynia, na kuchence wyschnięte resztki potraw, pod śmietnikiem leżało opakowanie po torcie.

W lodówce szukali czegoś na kolację, ale znaleźli tylko ser, wędlinę i chleb. Na tych produktach spoczywała karteczka: „Nie dotykać! To na nasze śniadanie!”.

— Widziałeś, jak jedli bez nas? — oburzyła się Marina.

— Nie! Nikt mnie nie zaprosił, — Anton był wściekły. — Trzeba to skończyć! Takich niegrzecznych gości jeszcze nie spotkałem. I co za krewni!

— Co mamy zrobić? — zapytała Marina prawie płacząc.

— Zamówię jedzenie na wynos, a jutro wymyślimy plan, — objął żonę Anton i zaprowadził do pokoju, gdzie czekał głodny Kirill.

Niedaleko było dobre bistro oferujące jedzenie na wynos. Po godzinie rodzina zasiedła do stołu, jednak spokój nie trwał długo: wrócili Murashkinowie. Jak tylko wyczuli zapach jedzenia, jeden z bliźniaków zajrzał do kuchni, zobaczył gospodarzy przy stole, prychnął i zniknął. Minutę później pojawiła się Ludmiła.

— Skrywaliście przed nami jedzenie? — oburzyła się, spoglądając na talerze Antona i Mariny.

— Tak, — poważnie skinęli głowami małżonkowie, ledwie powstrzymując śmiech.

— To nieprzyzwoite! — oburzyła się Ludmiła i wyszła z kuchni z urażoną miną.

— Marinko, mam wrażenie, że nigdy się ich nie pozbędziemy, — szepnął Anton. — Przylgnęli do nas jak pijawki!

— Jutro coś wymyślę, — potrząsnęła głową Marina, wskazując na górę brudnych naczyń w zlewie. Nie zamierzała ich myć.

Następnego dnia była sobota. Wszystkich obudziło pukanie do drzwi. W progu stał Nikołaj w sportowym dresie.

— Jestem w delegacji przejazdem, postanowiłem wpaść, — wyjaśnił z uśmiechem.

Kirill pierwszy rzucił się na niego i wdrapał na ręce. Na głowę jednego z bliźniaków, która nieśmiało wyglądała z salonu, widok olbrzyma wywołał przestraszenie i natychmiast się skryła.

Anton szybko zaprowadził gościa do sypialni.

— A kto to u was? — zdziwił się Nikołaj. Marina opowiedziała mu o nachalnych kuzynach.

— I sami nie wiemy, co robić, — westchnęła.

— W sumie wpadłem tu tylko na chwilę, by podziękować za gościnę, — powiedział Nikołaj. — Wiesz, do hoteli nie wszędzie mnie wpuszczają — boją się, że zniszczę meble albo hałas zrobię.

Wyciągnął duży worek z przysmakami: czerwonym kawiorem, wędzonymi rybami i krewetkami. Dla Kirilla miał osobny pakunek z dużym modelem samochodu sterowanego pilotem.

— Jechałem na północ w sprawach służbowych. Zaopatrzyłem się tam. Przez czas waszej gościny zajmowałem się dokumentami. Zaraz mam pociąg, ale mogę wam pomóc — wskazał na salon z „okupantami”.

Marina złożyła ręce do modlitwy. Nikołaj wstał, wyszedł z sypialni i bez pukanie wszedł do gości.

— Odwiedziliście się? Teraz to ja tu będę mieszkać! Jestem bliższym kuzynem, więc zmykajcie! — Nikołaj podniósł głos i rzucił na łóżko swoją sportową torbę, która przypominała wielki worek ziemniaków. Rodzina zamarła.

— Tato — Ludmiła spojrzała na męża, oczekując reakcji, ale Wiktor nawet nie pomyślał o sprzeciwie.

— Chwilę, najpierw spakujemy rzeczy i zrobimy śniadanie na drogę, jeśli nie macie nic przeciwko, — zasapał przeciągle Wiktor, a bliźniaki przytuliły się do siebie z przerażeniem.

Nikołaj skinął głową i wyszedł. W kuchni otworzył lodówkę, zrobił kanapkę z produktów, włączył czajnik i usiadł, czekając. Do kuchni weszła Ludmiła, potem Wiktor, a za nimi bliźniaki przecisnęły się bokiem.

— Kto będzie myć naczynia, to wasza sprawa, — wskazał Nikołaj na górę brudnych talerzy, — i zróbcie to szybko. Nie lubię jeść w brudzie.

— Jesz nasze jedzenie! — zaczęła Ludmiła, lecz Nikołaj rzucił jej spojrzenie, które ją przestraszyło. — Smacznego!

Oddała się natychmiast zmywaniu naczyń, szybko i dokładnie, układając je na miejsca.

— Chcecie sprawdzić? — zmarszczył brwi Nikołaj.

— Nie, nie! Umyłam dokładnie! Idziemy? — zamknęła rozmowę Ludmiła, popychając rodzinę do wyjścia.

— Zabierzcie śmieci! — wskazał brew na przepełniony kosz.

Po pół godzinie w mieszkaniu nie pozostał nikt poza gospodarzami i Nikołajem.

— No to i ja idę! — rzucił Nikołaj, spoglądając na zegarek i spiesząc się. — Nie bójcie się mówić „nie” ludziom. Inaczej będziecie mieli tu przechowalnię. Mnie szczęście, że wpadłem do was pierwszy, — roześmiał się, a wszyscy odetchnęli z ulgą.

— Wielkie dzięki, — Anton mocno uścisnął dłonie brata. — Wpadnijcie częściej.

— Oczywiście, — pokiwał głową Nikołaj. — Teraz w razie czego dzwońcie — zawsze pomogę z nieproszonymi gośćmi.

Po tej sytuacji Anton i Marina jasno ustalili zasady przyjmowania gości: tylko po wcześniejszym uzgodnieniu, nie więcej niż dwie noce i bez niespodzianek w postaci dodatkowych osób. Jeśli ktoś próbował się narzucać, od razu mówili, że mieszka u nich wielki kuzyn Nikołaj, który nie znosi być niepokojony. Co dziwne, zawsze działało.

Z nadejściem lata życie rodziny wróciło na spokojne tory. Anton robił szybkie postępy w karierze, Marina znalazła dodatkową pracę z dogodnym harmonogramem, a Kirill szykował się do wyjazdu na działkę do babci — wszystkie dni miały być pełne szczęścia i spokoju. A od czasu do czasu odwiedzał ich ukochany kuzyn Nikołaj, który stał się prawdziwym przyjacielem rodziny.

Podsumowując, historia tej młodej rodziny to przykład, jak nieproszona, nachalna rodzina może zakłócić spokój, ale dzięki wsparciu, rozsądkowi i zdecydowanemu sprzeciwowi udało się zachować harmonię i ochronić swój nowy dom. Współpraca małżonków i obecność opiekuńczego kuzyna pozwoliły im znaleźć równowagę i utrzymać komfort życia, mimo licznych wyzwań i prób ze strony najbliższych krewnych.

Advertisements

Leave a Comment