Cień nieufności w sercu rodziny
„Nie bądź złoszczona, Weroczko” – westchnęła Lidia Michajłowna, siadając na stołku z wyrazem twarzy zdającym się mówić, że właśnie podniosła lodówkę z dziewiątego piętra. „Upiekłam dla ciebie placki z ziemniakami. Pamiętasz? Kiedyś mówiłaś, że takie jadłaś w dzieciństwie?”
Vera starannie wytrzeć dłonie ręcznikiem i spojrzała na starannie pomalowany pojemnik. Pachniał inaczej niż tradycyjne ziemniaki – przypominał raczej zapach starej cebuli i octu. Mimo to, nie wypowiedziała nawet słowa.
„Dziękuję, Lidio Michajłowno. Pamiętam” – odpowiedziała z wymuszonym uśmiechem, odkładając słoik. „Jak się czujesz?”
„Och, cóż mogę powiedzieć… Wszystko bez zmian. Ciśnienie wariuje, kolana bolą, a ściany rozpadają się…” – Lidia Michajłowna skinęła głową, spoglądając na niego uważnie. „Twój Paszka jest cały czas zajęty, nie mogę się z nim skontaktować. Hydraulik stwierdził, że trzeba wymienić rury. Cały budynek, i mój dom, jest tak zniszczony, aż trudno uwierzyć…”
Wera westchnęła cicho. To był już trzeci hydraulik tego miesiąca i kolejny raz ta sama rozmowa o naprawach. Jednak kiedy ktoś siedzi naprzeciwko z tak szczerą smutną twarzą jak postać z tureckiego serialu, trudno powiedzieć po prostu „nie”. Szczególnie jeśli to matka męża.
„Skontaktowałeś się z biurem mieszkaniowym? Może to kwestia współdzielenia mieszkania?” – zapytała ostrożnie.
„Co ty mówisz, Wieroczko? Tam już nikt nie pracuje. Tylko jakiś Tadżyk i dziewczyna przy recepcji, co ma paznokcie jak łopaty. Nawet nie odbierają telefonów. Dzwoniłam naprawdę!” – oburzyła się Lidia Michajłowna, rozkładając ręce. „Ale to moje ściany! Moje mieszkanie! Nie jestem obca…” – spojrzała błagalnie na Werę – „Jestem jak rodzina.”
Kluczowa refleksja: Słowo „rodzina” wisiało w powietrzu jak zatrzymana chmura, lecz dla Very było ono źródłem niepokoju. Przez lata często słyszała te słowa, które jednak zwykle oznaczały jedynie rachunki – finansowe lub emocjonalne.
„Pomyślę o tym” – powiedziała ostrożnie. „Pasza i ja niedawno byliśmy zmuszeni leczyć zęby i sami pożyczaliśmy pieniądze. Może uda nam się pomóc, ale tylko jeśli chodzi o naprawy. Będzie potrzebny rachunek, kosztorys, materiały…”
„Nie kradnę, Weroczko” – zaśmiała się Lidia Michajłowna, choć w jej głosie brzmiała nuta urazy. „Mam sumienie. Nie jestem twoją Tanią!” – i nagle zamilkła, zdając sobie sprawę z błędu.
„Tania jest twoją córką, Lidio Michajłowno, nie moją” – powiedziała Vera chłodno, wstając i zasłaniając twarz, by odejść do czajnika.
„Powiedziałam to pod wpływem emocji” – zawahała się. „Ty masz dobrą pamięć, a ja złe ciśnienie.”
„Dialog, który wydawał się zwykłym niezręcznym rozmów, zaczął powoli tlić się pod skórą palącym żarem.”
Lidia Michajłowna mówiła z manipulacją i poczuciem winy. Tymczasem Vera coraz częściej czuła, że wyczerpały się w niej wszelkie uczucia – ani winy, ani sympatii. Pozostało tylko zmęczenie.
Pasza wrócił późnym wieczorem, zmęczony, pachnący skórą, tkaninami, klejem i luksusowym dezodorantem.
„Czy była u ciebie mama?” zapytał, zdejmując kurtkę.
„Tak, przyszła, przyniosła trochę ciasta i powiedziała, że jej ściany się sypią, a rury pełne rdzy.”
„Znowu?”
„Znowu.”
„I co?”
„Nic. Obiecałem, że się zastanowię, choć całe moje ciało krzyczało: nie.”
Pasza westchnął, podszedł do Very i objął ją ramionami.
„Porozmawiam z nią. Nie chcę, żebyś ponownie popadła w długi z jej powodu.”
„Tylko nie mów jej tego wprost, dobrze? Jest już stara.”
„Nie jest stara, Vera. Korzysta z TikToka. Widziałeś, jak tańczy z tą – jak jej tam – Tanią w teledysku?”
„Tak, widziałam. I widziałam ten nowy sweter oraz torebkę. Powiedziała, że kupiła ją na targu za trzysta rubli, a ja znalazłam dokładnie taką samą za osiem tysięcy.”
Obie zamilkły. To nie był pierwszy raz, gdy Lidia Michajłowna przesadzała ze swoimi potrzebami. Vera zawsze starała się wierzyć w to, co najlepsze, lecz z czasem zaufanie zaczęło gdzieś powoli wysychać.
- Na głosie Lidii Michajłowny powoli odkrywały się kolejne warstwy manipulacji.
- Wera zaczęła odczuwać narastający chłód i dystans.
- Zaufanie, jak stara podłoga, pękało pod ciężarem kłamstw.
Następnego dnia, wracając przez podwórze, Vera usłyszała rozmowę Lidii Michajłowny.
„…złapała przynętę. Oczywiście!” – rozbrzmiewał radosny i czysty głos. „Opowiedziałam jej o rurach, ale już kupiłam tę samą, białą Kię dla Taneczki. Jak w reklamie.”
„A Vera nie zgadnie?” – pytała młodsza kobieta.
„Daj spokój! Jest taka miła, sama dorzuci trochę pieniędzy. Ważne, żeby Pasza nie przesadził.”
Vera zamarła. Ściany z wielkiej płyty znakomicie przewodziły dźwięki. Spojrzała w górę – balkon czwartego piętra, szare balustrady, znajomy dywan. Tam siedziała Lidia Michajłowna, uśmiechnięta i rozmawiająca zapewne z tą samą Tanią.
To był moment przełomowy – w Well coś zaiskrzyło, pierwotnie głupi odruch, lecz wyraźny w tym pokoju pełnym kłamstw.
Odwróciła się i poszła nie do kuchni, nie do domu, lecz do salonu. Usadowiła się przy stole, włączyła laptopa i zaczęła liczyć zamówienia.
Co mogłaby zaoszczędzić, gdyby zrezygnowała z urlopu? Ile dołożyłaby, przyjmując dwa większe zlecenia? A ile, gdyby wreszcie przestała być „miła jak walenok”?
Na ekranie pojawiły się nieprzeczytane wiadomości od Lidii Michajłowny: „Może powinnam wymienić też wannę, zanim zardzewieje…” i „Smakowały ci ciasta?”
Vera nie odpisała. Po raz pierwszy w życiu. I to było przerażające.
„Jeszcze bardziej przerażające było to, co ją czekało: zdecydowała się wypowiedzieć na głos myśli, które dotąd skrywała przed światem.”
„Ta kobieta nie jest moją matką. I chyba nigdy nią nie była” – pomyślała Vera z gorzkim spokojem.
Nie mogła już patrzeć na problemy z rurami i ciągłe naprawy. Za każdym razem, gdy Lidia Michajłowna zaczynała swoją pieśń o niesprawiedliwości świata, Vera czuła nieprzyjemne mrowienie pod paznokciami. Dlaczego zawsze musiała być „życzliwa”, tracić pieniądze i cierpieć nerwowo? Było to jak pętle ośmiornicy, które zaciskały się coraz mocniej, a jej dusza ulatywała z każdym kolejnym spotkaniem.
Punkt kulminacyjny nastąpił tuż po podsłuchanej rozmowie na balkonie. Vera wróciła do domu milcząca, oczy pełne chłodu, ale z zewnątrz starała się zachować spokój. Pasza nie zauważył jej od razu, pochłonięty codziennymi zadaniami, projektami i planami na przyszłość.
„Gdzie byłaś?” – zapytał, gdy stanęła przy kuchence.
„W porządku, po prostu spacerowałam.”
Odpowiedź była niewystarczająca, ale nie naciskał.
„Jakoś… nie do końca” – zaczął uważnie patrząc na jej zachowanie. „Wczoraj byłaś pełna życia, a dziś ponura.”
Vera odłożyła łyżkę, wytrzeć ręce i spojrzała mu głęboko w oczy.
„Naprawdę nic nie rozumiesz, prawda?” Jej głos był cichy, lecz pełny groźby.
„Nie widzisz, co się dzieje?” – kontynuowała – „A może myślisz, że po prostu marnuję pieniądze?”
Pasza spojrzał na nią z niepewnością, lecz potem złagodził wyraz twarzy.
Widział ją utkniętą w kącie – miejsce niebezpieczne. Była gotowa na decyzję, lecz poszukiwała wsparcia.
„O czym mówisz?” – podszedł blisko, próbując wziąć ją za rękę, ale Vera odsunęła dłoń.
„Nie widzisz jej! Jesteś ślepy?” – wyrzuciła gwałtownie. – „Lidia Michajłowna chce mnie oszukać! Po co jej remont? Nie dla ścian ani rur, ale by kupić Tani samochód!”
Pasza zatrzymał się, milczał, nie wiedząc co odpowiedzieć.
„Wiesz, że przez lata mnie oszukiwała, wyciągała pieniądze, a potem zachowywała się jak ofiara? Po co jej te ciasta? Czy to wymiana za ‘biedne życie’? Ona mnie nie lubi, Pasza. Po prostu mnie wykorzystuje.”
Pasza cofnął się nagle, podnosząc ręce w geście obronnym.
„Ver, nie możesz tak…” – zaczął niepewnie.
„Nie mogę co?” – przerwała mu z ironią. – „Nie mam czasu na głupie gierki. Nie będę dłużej przymykać oczu na manipulacje. Ile jeszcze mam to znosić? Czy jestem twoją własnością?”
Pasza krążył nerwowo po kuchni, aż oparł się o stół.
Wera widziała jego rozdarcie między lojalnością wobec matki a miłością do żony.
„Nie jesteśmy dziećmi, Vero. To jej problem, nie twój.”
„Masz rację. Nie twój problem. A ja, głupia, dalej będę to rozwiązywać, prawda?”
Pasza pokręcił głową, atmosfera robiła się coraz gęstsza.
„Czego chcesz, Wiera? Żebym poszedł i powiedział jej, że nas manipuluje? Żeby ją wyrzucił? Nie żyjemy w bajce. Wiesz, że Lidia Michajłowna zawsze miała swoje prawdy.”
„Naprawdę? – powtórzyła sarkastycznie. – A ja mam mówić Prawdę?”
Pasza chwycił ją nagle za ramiona.
„Vera, proszę! Nie teraz. Nie rozumiesz mnie, a ja ciebie. Nie potrafisz się uspokoić i uwierzyć, że wszystko się ułoży, gdy zmienisz nastawienie do matki. Jesteśmy dorośli, a ty zachowujesz się jak uczennica bez umiejętności budowania relacji.”
Jej oczy błysnęły. Szarpnęła się i cofnęła.
„Mówisz poważnie? Mówisz teraz o matce czy o mnie? Czy wiesz, że ona jest twoją matką, a ja twoją żoną? Dlaczego ona zawsze stoi na piedestale, a ja jestem tylko posłuszną dziewczyną?”
Pasza zamrugał, jego twarz stężała. Uświadomił sobie wtedy, że nie traktuje jej jak żony, ale jako coś innego – zranioną osobę, o głębokiej ranie, którą dopiero teraz dostrzegł. Było już za późno. Miłość ustępuje miejsca narastającej nieufności, która zapełnia przestrzeń między nimi.
Wera odwróciła się do drzwi, nie patrząc na niego i oznajmiła:
„Pójdę do niej. Lepiej powiem sama, że nie chcę brać udziału w tym przedstawieniu.”
Pasza próbował ją zatrzymać, lecz Vera nie słuchała.
„Nie, Vero. Proszę, nie rób tego. To nie twój sposób na rozwiązywanie problemów.”
„Jaka metoda? Zamknąć się i dalej cierpieć jej manipulacje? Ignorować kłamstwa, aż wyczerpie nas do końca?”
Została sama, a Pasza stał, nie wiedząc, co powiedzieć. Czuł, że traci kontrolę, a siła Very wypycha go w kąt.
Wobec kogo był lojalny? Lidia Michajłowna, czy żona? I po co właściwie ta lojalność?
Pół godziny później Vera stanęła na progu mieszkania Lidii Michajłowny, zaciśniętymi pięściami i wrzącym wnętrzem.
Gdy tylko otworzyła drzwi, bez powitania rzekła: „Musimy porozmawiać. Oszukałaś mnie.”
Lidia Michajłowna, stojąca w szlafroku, lekko wilgotna po prysznicu, z wyrazem obrażonej niewinności, nie mogła uwierzyć własnym uszom.
„Oszukałaś mnie” – powtórzyła Vera z zimną stanowczością. „Słyszałam waszą rozmowę na balkonie – jak ty i Tanya planowałyście, gdzie wydasz moje pieniądze.”
„Może źle mnie zrozumiałaś…” – zaczęła Lidia, ale Vera nie dała się przerwać.
„Nieładnie kłamać i narzekać na rury, by potem kupić córce samochód. Kiedy przestałaś szanować ludzi?”
„Pasza spłacił twoją pożyczkę za ciebie, bo był ‘chory’. Potem powiedział, że się zdezorientowałaś przez wiek i nerwy. Ale za każdym razem, gdy musiałaś mnie oszukać, twój umysł był czujny.”
Lidia Michajłowna gwałtownie zamknęła drzwi, opierając się o nie plecami, jakby broniła się przed atakiem.
„Czemu krzyczysz? Chcesz mnie zabić jak teściowa ojczyma?”
„Nie jestem twoim wrogiem! Chciałam tylko pomóc córce!”
„Za moim kosztem?” – zaśmiała się Vera. – „Pomoc? To nie jest ani ludzka, ani szczera. Myślałam, że jesteś jak matka, ale ty wyciągnęłaś wszystko, co mogłaś, po cichu, a potem podałaś ciasta, chcąc odwrócić moją uwagę. Myślałaś, że jestem głupia?”
„Tak, myślałam! Łagodna i naiwną, we wszystkim mnie wierzyłaś. A teraz nagle stałaś się drapieżnikiem?”
„Dorosłam dzięki tobie,” – powiedziała Vera. – „I wiesz, co? Nie dam ci ani grosza, żadnej pomocy, żadnego telefonu czy nawet zaproszenia na herbatę. Odszłam z twojego życia, gdy powiedziałeś: ‘Najważniejsze, by Vera nie zgadła.’”
Lidia Michajłowna usiadła cicho, a w jej oczach pojawiły się łzy, które jednak nie spłynęły po policzku.
„Zobaczymy, co zrobisz, gdy Pasza cię zostawi. To mój syn, a ty? Żoną przez trzy lata, a później królową? Ile ich było?”
„Nie mów, że on coś ci zawdzięcza. Nic mu nie dałeś, tylko presję. On wyszedł na prostą sam. A z twoim wychowaniem – to cud, że potrafi kochać.”
Lidia milczała, tylko zmarszczki na jej czole pogłębiły się, a palce zacisnęły na podłokietniku.
„Nic więcej nie mam do dodania. Żyj, jak chcesz. Tylko beze mnie.”
Drzwi zatrzasnęły się z hukiem, Vera odeszła bez łez czy drżenia – w jej wnętrzu zgasło wszystko. Pozostała jedynie pustka i ulga, jak po pogrzebie, kiedy zrozumiesz, że ból minął, a teraz jest cisza.
Miesiące mijały. Wiera i Pasza niemal się nie odzywali. Pasza próbował, lecz wszystko stawało się niezręczne. Vera była wycofana, jakby zbudowała szklaną ścianę między nimi.
„Naprawdę mi nie ufasz?” – zapytał w końcu. „Myślisz, że wiedziałem?”
Vera popatrzyła na niego milcząco i odrzekła: „Chyba nie chciałeś wiedzieć.”
Nie odpowiedział. Oboje mieli swoje racje. To wszystko ją zabiło.
Potem znalazła na kuchennym stole dokumenty pożyczki na samochód – zakup, którego Lidia dokonała mimo wszystko.
Pasza wyjaśnił, że to Lidia wzięła kredyt na wysoki procent dla dobra córki. Samochód kosztował tyle, co dwie naprawy budynku.
„A wiesz, co jest najzabawniejsze?” – powiedział Pasza. „Tanya oddała samochód mężowi tydzień później, bo nie czuje się wygodnie jeżdżąc na niskim siedzeniu.”
„Wspaniale,” – odparła Vera krótko. – „Niech się cieszą sobą…”
Minął rok.
Wiera stała przy kasie w sklepie, kupując codzienne produkty. W kolejce zobaczyła znajomą postać – zgarbiona, w taniej kurtce puchowej, z wózkiem pełnym towarów. To była Lidia Michajłowna, siwa, bez makijażu i dawnej siły przebicia.
Ich spojrzenia się spotkały.
„Och, Vera…” – uśmiechnęła się Lidia lekko. – „Jak się masz?”
Vera skinęła spokojnie głową.
„Cienko.”
„Nie jesteś zła?” – zapytała cicho Lidia.
„Już nie.”
„Może kiedyś się jeszcze zobaczymy…”
„Nie sądzę. Nie potrzebuję tego.”
Vera wzięła zakupy i odeszła bez żalu.
Wieczorem siedziała przy oknie z filiżanką mięty. W telefonie pojawiło się kolejne zamówienie: pilne przyjęcie sukni, ponieważ jutro ślub jej syna.
Zamyslona, uśmiechnęła się lekko.
- Śluby, dzieci, matki – to wszystko przemija.
- Najważniejsze pozostaje zachowanie siebie i własnego spokoju.
- Nie można oddawać tego, czego nie da się odzyskać: zaufania, duszy, życia.
W końcu Vera przestała się bać masek. Nie wierzyła już iluzjom. Po prostu żyła. Wolna. I to było jej wystarczające.