— Jeśli twoja rodzina jeszcze raz wyczyści moją lodówkę do zera, to przysięgam, że spakuję ci walizki i odeślę cię prosto do nich! — wykrzyczała żona z wściekłością.

Advertisements

Marina spojrzała na pustą półkę w lodówce, gdzie jeszcze wczoraj leżał pieczołowicie przygotowany rostbef, i poczuła, jak w jej wnętrzu zaczyna kipieć złość. Choć tak naprawdę to nie była nawet złość – raczej zmęczenie, zmieszane z narastającą irytacją, która tygodniami w niej buzowała i właśnie groziła wybuchem.

Advertisements

— Andrzej! — zawołała męża, starając się, by jej głos brzmiał spokojnie.

Słyszała, jak powoli schodził po schodach. Przez pięć lat małżeństwa przywykła do jego niespiesznego tempa — kiedyś uważała to za przejaw rozwagi, dziś coraz częściej odbierała to jako unikanie problemów.

Advertisements

— Tak, kochanie? — zapytał z lekkim uśmiechem, który momentalnie zgasł, gdy zobaczył wyraz jej twarzy.

— Wiesz może, co się stało z rostbefem? Tym, który wczoraj przygotowywałam przez cztery godziny na dzisiejszą kolację z Wiernikowymi?

Andrzej zmarszczył brwi i wpatrywał się w pustą lodówkę, jakby miał nadzieję, że odpowiedź pojawi się na półkach.

— Nie mam pojęcia. Może go przełożyłaś gdzieś indziej?

Marina zamknęła oczy i wzięła głęboki oddech. To był już piąty raz w tym tygodniu, gdy jedzenie z lodówki znikało w tajemniczych okolicznościach. I za każdym razem Andrzej udawał, że nie ma pojęcia, co się dzieje — choć odpowiedź była oczywista.

— Twoja siostra i jej rodzina — powiedziała chłodno. — Znowu oni. Tak samo jak wczoraj z lasagne. I przedwczoraj z tiramisu. I tydzień temu z pstrągiem, który specjalnie zamówiłam.

Twarz Andrzeja przybrała ten znajomy wyraz, który Marina widywała coraz częściej: mieszanina poczucia winy i defensywy.

— No wiesz, Marinko, oni są naszymi gośćmi. Mają remont. Wiesz, jak ciężko gotować, gdy wszystko w mieszkaniu jest w rozsypce…

— Gośćmi?! — prychnęła Marina. — Andrzeju, twoja siostra, jej mąż i dzieci mieszkają u nas już od trzech tygodni. To już nie są goście, to są lokatorzy. Tyle że nie płacą. Korzystają z naszej lodówki, z naszych rzeczy, nawet nie pytając o zgodę.

Na schodach rozległy się kroki, po czym do kuchni weszła Wera — siostra Andrzeja, uśmiechnięta, z tym samym spokojem w ruchach co brat. Za nią wlokła się jej córka Alicja, wpatrzona w telefon.

— O czym mowa? — zapytała beztrosko Wera, podchodząc do lodówki.

— O znikniętym rostbefie — rzuciła sucho Marina.

— A, to my go zjedliśmy — powiedziała Wera obojętnym tonem, sięgając po świeżo wyciskany sok pomarańczowy, który Marina przygotowała rano. — Dzieci były głodne w nocy, a to było najbardziej widoczne w lodówce. A propos, był pyszny. Zawsze tak dobrze gotujesz?

Coś w Marinie pękło. Trzy tygodnie znosiła sytuację, starając się być gościnną gospodynią, rozumiejąc trudności rodziny męża. Ale teraz jej cierpliwość się wyczerpała.

— Wera, ten rostbef był na dzisiejszą kolację z naszymi przyjaciółmi — powiedziała wyraźnie, podkreślając każde słowo. — Spędziłam nad nim pół dnia.

Wera wzruszyła ramionami i napiła się soku prosto z butelki.

— Trudno, trzeba będzie coś zamówić. Przecież macie pieniądze na dowóz — rzuciła, odwracając się do brata. — Andrzej, widziałeś mój szary kaszmirowy sweter?

— Chyba zostawiłaś go w naszej sypialni — odpowiedział niepewnie Andrzej.

— W naszej sypialni?! — dopytała Marina, czując, jak ciśnienie w niej rośnie.

— Tak, przymierzałam twoje kolczyki do niego — odpowiedziała Wera jak gdyby nigdy nic. — Te z szafirami. Idealnie pasują do swetra! Mogę je dziś założyć? Idziemy z Igorem do teatru.

Kolczyki z szafirami były prezentem od Andrzeja na ich pierwszą rocznicę. Marina zakładała je tylko przy szczególnych okazjach.

— Nie, nie możesz — powiedziała cicho, ale stanowczo.

Wera uniosła brwi w zdziwieniu.

— Co to znaczy „nie możesz”? To tylko kolczyki, nie korona królowej.

Marina spojrzała na męża, oczekując, że wreszcie zabierze głos, postawi granice. Ale Andrzej milczał. Przenosił wzrok z żony na siostrę i z powrotem, wyraźnie nie chcąc się mieszać.

— To moje osobiste rzeczy, Wera — powiedziała Marina. — I oczekuję, że zanim je weźmiesz, zapytasz o zgodę.

— Boże, jaka ty jesteś drobiazgowa — parsknęła Wera. — Przecież jesteśmy rodziną. U nas w domu nigdy nie było takich problemów. Pamiętasz, Andrzej, jak dzieliliśmy się wszystkim, gdy byliśmy dziećmi?

Andrzej skinął niepewnie głową, unikając wzroku żony…

👉 Czytaj dalszy ciąg w komentarzach.

Advertisements

Leave a Comment