Kuzyn mojego męża, Bartosz, miał jasny plan: po co brać kredyt na mieszkanie, skoro można spokojnie poczekać, aż babcia umrze, a wtedy odziedziczyć jej lokal? Bartosz, razem z żoną Zofią i trójką dzieci, żył w oczekiwaniu na ten moment. Nie chcieli mieć nic wspólnego z bankami ani długami — woleli marzyć o dniu, gdy mieszkanie Jadwigi Nowak, ich babci, w końcu przejdzie na nich. Tymczasem cała rodzina mieszkała w ciasnej kawalerce u matki Zofii, w Gdyni, nad Bałtykiem, co coraz bardziej ich męczyło. Szeptali między sobą, jakby znaleźć sposób na „przyspieszenie” sprawy z babcią.
Tymczasem Jadwiga była istnym diamentem. Pomimo siedemdziesięciu pięciu lat wciąż tryskała energią, żyła pełnią życia i nie narzekała na zdrowie. Jej mieszkanie w samym centrum Gdyni zawsze było otwarte dla przyjaciół. Z łatwością obsługiwała smartfona, chętnie chodziła na wystawy i do teatru, a nawet pozwalała sobie na niewinne flirtowanie na potańcówkach dla seniorów. Emblemat radości życia — tak można było ją opisać. Dla Bartosza i Zofii jednak to nie był powód do dumy, lecz źródło frustracji. Ich cierpliwość zaczęła się wyczerpywać.
W końcu postanowili działać. Uważali, że Jadwiga powinna przepisać mieszkanie na Bartosza, a sama przeprowadzić się do domu opieki. Nie ukrywali swoich zamiarów, twierdząc, że „babcia tam będzie miała lepiej”. Jadwiga jednak nie należała do osób, które łatwo się poddają. Kategorycznie odmówiła, co wywołało prawdziwą burzę. Bartosz wybuchł złością, nazywając ją „egoistką” i zarzucając, że powinna myśleć o wnukach. Zofia tylko dolewała oliwy do ognia, sugerując, że babcia „żyje już za długo”.
Kiedy mój mąż, Krzysztof, i ja dowiedzieliśmy się o całej sytuacji, byliśmy w szoku. Jadwiga od zawsze marzyła o podróży do Włoch — chciała zobaczyć Koloseum, poczuć klimat włoskich uliczek, spacerować po Rzymie. Zaproponowaliśmy, by zamieszkała z nami, wynajęła swoje mieszkanie i oszczędzała na spełnienie marzeń. Zgodziła się. Niedługo potem jej przestronne, trzypokojowe mieszkanie zaczęło przynosić dochody. Gdy Bartosz i Zofia o tym usłyszeli, znów wywołali awanturę. Uważali, że mieszkanie należy do nich i domagali się dostępu do niego. Oskarżyli Krzysztofa o „wpływanie na babcię” dla własnych korzyści. Bartosz posunął się nawet do żądania części pieniędzy z wynajmu, nazywając je „swoją uczciwą częścią”. Odpowiedzieliśmy zdecydowanie — nie ma mowy.
Zofia zaczęła wpadać do nas niemal codziennie — raz sama, raz z dziećmi, czasem z dziwnymi prezentami. Pytania o babcię były tylko pretekstem. Prawdziwym powodem była ich nadzieja, że Jadwiga w końcu „odejdzie”, a oni odziedziczą mieszkanie. Ich chciwość i bezczelność nie miały granic.
Tymczasem Jadwiga, zebrawszy odpowiednie środki, wyruszyła wreszcie w wymarzoną podróż do Włoch. Wróciła promienna, pełna wrażeń i wspomnień. Zachęciliśmy ją, by nie poprzestała na tym — sprzedała mieszkanie i kontynuowała podróże, a na starość zamieszkała u nas w spokoju. Po krótkim namyśle podjęła decyzję. Jej duże mieszkanie sprzedano za dobrą cenę, za którą kupiła niewielkie, przytulne studio na obrzeżach Gdyni. Resztę pieniędzy zainwestowała w nowe przygody.
Jadwiga odwiedziła Hiszpanię, Austrię i Węgry. Podczas wycieczki nad Balatonem poznała László — Węgra, z którym zaczęła romans. Ich historia była jak filmowa — w wieku siedemdziesięciu pięciu lat wyszła za mąż za niego! My z Krzysztofem polecieliśmy na wesele do Budapesztu. To było niesamowite — widzieć ją w białej sukni, otoczoną kwiatami i szczerymi uśmiechami. Jadwiga naprawdę zasłużyła na szczęście. Przez całe życie pracowała, wychowywała dzieci, wspierała wnuki — a teraz wreszcie żyła dla siebie.
Gdy Bartosz dowiedział się o sprzedaży mieszkania, wpadł w szał. Domagał się zwrotu małego studia, twierdząc, że „babci wystarczy”. Jak zamierzał pomieścić tam pięcioro osób, pozostaje zagadką. Ale nas to już nie obchodzi. Cieszymy się, że Jadwiga odnalazła swoje miejsce na ziemi. A historia Bartosza i Zofii to przestroga, jak bliscy potrafią pokazać prawdziwe oblicze, gdy w grę wchodzą pieniądze.