Kiedy teściowa zajmuje twoją sypialnię, a dom zamienia się w chaos

Kupić własny dom po latach mieszkania w wynajmowanych mieszkaniach, wiecznych remontach sąsiadów i przeciekającym suficie – to był dla nas prawdziwy cud. Nie był może dużym pałacem, ani luksusową rezydencją, ale wreszcie mieliśmy swoje miejsce na ziemi.

Pierwszymi gośćmi, którzy dotarli do naszego nowego domu, byli teść i teściowa.

“O, jaka przytulna jest ta sala!” – zaczęła teściowa. Jednak już po chwili jej zadowolenie prysło: “Choć tapety są zbyt ciemne, a podłogi skrzypią. Trzeba będzie to zmienić.”

Przechadzając się po domu, krytykowała kolejno: “Kuchnia jest mała, sprzęty przestarzałe, a co to za płytki w łazience? Zupełnie niemodne!”

Mąż próbował coś powiedzieć: “Kochanie, właśnie się wprowadziliśmy…”

Ona mu przerwała: “No i co z tego? Lepiej od razu wszystko przerobić!”

Gdy weszła do naszego niewielkiego pokoju gościnnego, krzywiła się jeszcze bardziej: “Co to za klitka? Szafa się nie zmieści, łóżko stare, a okno zbyt małe…”

“Myśleliśmy, że będzie ci tam wygodnie,” odpowiedziałam ciszej.

“Wygodnie? Nie ma tam nawet porządnego materaca!” – odparła stanowczo.

Kiedy zajrzała do naszej sypialni, natychmiast położyła się na łóżku.

“Ojej, jakie to łóżko wygodne! Tu będę spać.”

Mąż delikatnie przypomniał: “To nasz pokój, mamo.”

“A co z tego? Mam problemy z ciśnieniem i sercem, potrzebuję porządnego odpoczynku! Na kanapie w salonie nie wyśpię się – jest zbyt twarda, a telewizor słychać z sąsiedniego pokoju.”

Stałam w miejscu, zaciskając pięści.

“A gdzie my mamy spać?” – wyrwało mi się przez zęby.

“Przecież w salonie jest miejsce! – machnęła ręką teściowa. – Jesteście młodzi, na podłodze też można.”

Wtedy do rozmowy wtrącił się teść:

“A jeść kiedy będziemy? Mam cukrzycę i muszę pilnować diety! A i kieliszek czegoś by się przydał – dla naczyń krwionośnych.”

Spoglądałam na zegar – była 16:00.

“Nie zdążyliśmy jeszcze zrobić zakupów…” zaczęłam nieśmiało.

Teściowa oburzyła się natychmiast: “Jak to nie zdążyliście?! Przecież wiedziałaś, że przyjeżdżamy! Mój mąż potrzebuje specjalnej diety – kasze, warzywa, dietetyczne mięso!”

“I kompot bez cukru,” dodał teść, “choć na wszelki wypadek z cukrem też się nada – tabletka pomoże.”

Spoglądałam na naszą lodówkę, którą zapchałam na cały tydzień. Po dwóch godzinach nie było już praktycznie nic. Mimo cukrzycy teść objadał się smażonymi ziemniakami ze słoniną, mlaskając z zadowoleniem:

“Na szczęście zdążyliśmy przyjechać, bo byście wszystko sami zjedli.”

Następnie znalazł w kuchni butelkę koniaku – prezent od sąsiadów na nowy dom.

“To szczęście! – ucieszył się. – Lekarz mówił, że koniak w małych dawkach działa korzystnie na naczynia.”

“Ale ty bierzesz leki!” – sprzeciwiała się teściowa.

“Nie całą butelkę!” – oburzył się teść.

Nie wypił całej butelki. Wypił prawie całą. Resztę wypiła teściowa, “żeby się nie zmarnowało.”

Następnego dnia po ich przyjeździe, gdy już na dobre zadomowili się w naszej sypialni, opróżnili lodówkę i wypili koniak, do drzwi zapukał brat męża z żoną, dwójką bardzo ruchliwych dzieci i ogromnym labradorem.

“Cześć! Przyjechaliśmy na tydzień!” – zawołał z radością, wprowadzając do przedpokoju trzy wielkie walizki, dziecięcy rower i torbę z suchą karmą dla psa.

“Gdzie będziemy spać?” – od razu zapytała bratowa, oceniając dom wzrokiem.

“Co na obiad? Jesteśmy głodni po drodze!” – dodał brat.

„Hau! Hau!” – wsparł ich pies, wskakując od razu na naszą nową kanapę.

Bez słowa spojrzałam na męża. Drapał się nerwowo po potylicy:

“No cóż… nie mogliśmy odmówić…”

Usłyszawszy hałas, teściowa wyszła z naszej (już serdecznie jej) sypialni:

“Och, i z psem przyjechali! Jak uroczo! Tylko niech nie wchodzi do mojej sypialni – mam alergię.”

Bratowa zapewniła natychmiast:

“On jest bardzo grzeczny! Prawie nie linieje i załatwia się tylko, gdy jest zdenerwowany.”

W tym czasie dzieci biegały po salonie, a pies radośnie gryzął nogę naszego stolika kawowego.

“Mam nadzieję, że nie macie nic przeciwko, że pies będzie mieszkał w domu? Nie zamierzamy trzymać go na dworze!” – ogłosił brat, wyładowując ostatnią walizkę, w której jak się potem dowiedziałam, była kolekcja gier wideo i kilka koszulek.

Rozejrzałam się na pustą lodówkę, na sypialnię okupowaną przez teściową, na kanapę, gdzie teraz ściskaliśmy się z mężem, i na nowego lokatora, który właśnie stawiał łapę na mojej nowej bluzce…

“Co mamy dziś do jedzenia?” – zapytali goście.

“Drodzy rodzice wczoraj opróżnili lodówkę, a ja jeszcze nie zrobiłam zakupów.”

“Przecież kupiłaś produkty dla wszystkich?” – oburzyła się teściowa, mieszając widelcem w prawie pustym słoiku ogórków konserwowych.

Ścisnęłam torbę z zakupami, w której było moje jedyne ciastko na herbatę.

“Nie wiedziałam, że zostaniecie na tak długo.”

“Jak to nie wiedziałaś?!” – prychnęła teściowa. – “Czy rodzina nie może przyjechać na chwilę?”

Wieczorem zamknęłam się w łazience, odkręciłam wodę i po raz pierwszy od dłuższego czasu pozwoliłam sobie cicho zapłakać.

Na kuchni trwała głośna kłótnia o kolację. Teść z kacem domagał się soku z ogórków kiszonych. Teściowa krzyczała, że nie może, ale zaraz nalała „trochę” – „żeby mu było łatwiej”. Mąż szeptał: “Wytrzymaj, wkrótce wyjadą.”

Lecz ja zdawałam sobie sprawę – oni nie odejdą.

Tak zaczął się nasz koszmar. My z mężem staliśmy się ich darmową pomocą:

  1. Rano – przygotowanie śniadania dla ośmiu osób (wliczając psa).
  2. W ciągu dnia – ciągłe wyprawy do sklepu (minimum trzy razy dziennie, bo „a nuż goście zgłodnieją”).
  3. Wieczorem – sprzątanie po „skromnej” kolacji, przy której teść domagał się dokładki, a dzieci rozmazywały ziemniaki na nowych tapetach.

Po tygodniu sprawdziłam stan konta –

  • Wydaliśmy całą moją pensję,
  • Pojechaliśmy na urlop, o którym marzyliśmy od dawna,
  • Zużyliśmy naszą rezerwę na „czarną godzinę”.

Gdy delikatnie zasugerowałam podział kosztów z gośćmi, teściowa się oburzyła: “Przecież jesteśmy rodziną! Czy my mieszkamy w hotelu?”

Szczególnie „wzruszające” było słuchać, jak:

  • Teściowa z bratową dyskutują, jakie zasłony powiesić w moim salonie.
  • Dzieci malują ściany mazakiem, a mama wyjaśnia: “To przecież kreatywne dzieci!”
  • Pies śpi na mojej poduszce, podczas gdy my z mężem gnieździmy się na rozkładanym łóżku w schowku.

Kiedy pewnego “cudownego” dnia myłam naczynia po kolejnych ośmiu gościach i trzech turach potraw, a mąż po raz trzeci biegł do sklepu po „nagle skończony” chleb, zrozumiałam – tak dalej być nie może.

Obudziłam się o piątej rano, bo labrador gryzł mój ostatni skarpetkę. W schowku, gdzie spaliśmy z mężem od dwóch tygodni, unosił się zapach wilgoci i rozpaczy.

W kuchni teściowa już hałasowała garnkami:

“Zróbcie mi kawę! Ciśnienie mam od rana.”

Spojrzałam na męża. Ukrywał wzrok.

Nie mogło tak dalej być.

Wyszłam do salonu, gdzie dzieci bratowej malowały po ścianach, a pies gryzł moją ulubioną książkę. Chwyciłam miotłę i – BAM! – uderzyłam nią w stół.

Cisza.

“Dość! Koniec.”

Teściowa przewróciła oczami:

“O, co znowu nie tak?”

“Wszyscy mają wyjść. Dziś. Teraz.”

Zaczęły się protesty:

  • “Nie mamy biletów!”
  • “A co z psem?”
  • “Mam cukrzycę, nie mogę się stresować!”

Wyjęłam telefon:

“Taxi podjedzie za 20 minut. Wy na dworzec. Psa do schroniska.”

Teść pobladł:

“Jesteś szalona?! Przecież to rodzina!”

“Nie. Rodzina nie zachowuje się jak chmara szarańczy.”

Mąż próbował interweniować:

“Może nie aż tak drastycznie…”

Obróciłam się do niego:

“Wybieraj. My albo oni.”

Wybrał mnie.

Po trzech godzinach w domu zapanowała cisza. Na podłodze zostały ślady po walizkach i plama po rozlanym koniaku.

Usiadłam na kanapie (mojej kanapie!) i zamknęłam oczy.

Wreszcie byliśmy znowu u siebie.

Tydzień po wyprowadzce zadzwonił telefon. Na ekranie pojawiło się „Teściowa”. Wzięłam głęboki oddech i odebrałam.

“No, gratulacje!” – usłyszałam jadowity głos. – “Cała rodzina jest obrażona. Już nigdy do was nie przyjedziemy!”

Niechcący się uśmiechnęłam, patrząc na czyste ściany i moją kanapę, na której wreszcie mogłam się swobodnie rozłożyć.

“Dziękuję za informację,” odparłam spokojnie. “Właśnie zastanawiałam się nad wymianą zamków.”

Teściowa zakaszlała ze złości: “Jak śmiesz! Przecież to rodzina!”

“Prawdziwa rodzina nie zachowuje się jak okrutna armia okupacyjna,” odparłam. “I nie pustoszy lodówki jak szarańcza.”

Po drugiej stronie telefonu zapanowała cisza, potem pojawiło się ciche prychanie:

“No to żyjcie sobie w waszym kurniku! Już ani okruszka wam nie przyniesiemy, ani pomocy nie oczekujcie!”

“Obiecujecie?” – nie mogłam powstrzymać uśmiechu.

Telefon się rozłączył. Spojrzałam na męża stojącego w drzwiach kuchni z dwoma filiżankami herbaty.

“Mama?” – zapytał, stawiając przede mną filiżankę.

“Obiecuje, że już nie przyjedzie,” powiedziałam, biorąc gorący napój.

Usiadł naprzeciwko, pierwszy raz od długiego miesiąca wyglądał na zrelaksowanego.

“Wiesz… – zaczął – myślę, że powinniśmy wyjechać na wakacje. Tylko we dwoje.”

Sięgnęłam do jego ręki. Za oknem śpiewały ptaki, a w domu pachniała świeżo zaparzona herbata i… wolność.

Najważniejsze przesłanie tej historii: Własne miejsce to przestrzeń do spokoju i harmonii, a granice, które stawiamy, są konieczne, by chronić rodzinę i siebie samych przed chaosem i zniszczeniem.

Ostatecznie, utrzymanie gospodarstwa domowego wymaga szacunku i zrozumienia, a gdy obce zachowania zaczynają niszczyć spokój, odwaga, by powiedzieć „dość”, jest kluczem do odzyskania równowagi.