Mój mąż kupił bilety w pierwszej klasie dla siebie i swojej mamy, zostawiając mnie i dzieci w ekonomicznej. To, co zrobiłam potem, dało mu bolesną lekcję – i nie żałuję ani sekundy!
Cześć, mam na imię Zosia. Chcę podzielić się z Wami historią, która wydarzyła się niedawno i sprawiła, że wiele zrozumiałam o moim małżeństwie. Mój mąż? Pracoholik, zawsze zabiegany, wiecznie zmęczony. Wydaje mu się, że tylko jego wysiłek się liczy, że jego praca daje mu prawo do przywilejów. A przecież bycie mamą to też ciężka praca – choć zupełnie innego rodzaju.
Kilka tygodni temu mieliśmy odwiedzić jego rodzinę na święta. Miał to być czas relaksu, wspólnego odpoczynku i bliskości. Mąż zaoferował, że zajmie się rezerwacją lotów. Pomyślałam – świetnie, jeden obowiązek mniej na mojej głowie. Jakże się myliłam…
Już na lotnisku, kiedy próbowałam ogarnąć nasze dzieci i upchnąć torby na wózku, zapytałam go, gdzie mamy miejsca. W odpowiedzi wzruszył ramionami, zapatrzony w telefon. Dopiero po chwili, jakby mimochodem, przyznał, że… zarezerwował bilety w pierwszej klasie dla siebie i swojej mamy, a ja mam ekonomiczną, z dziećmi. Zamurowało mnie.
Oni szli już spokojnie w stronę luksusowych foteli, a ja z dwójką maluchów wlekłam się do tyłu samolotu, czując, jak wzbiera we mnie złość. Wtedy coś we mnie pękło. I pojawił się plan.
On pił szampana z mamusią, a ja trzymałam jego portfel.
W czasie odprawy miałam przy sobie jego portfel – włożyłam go do mojej torby „na wszelki wypadek”. I w tym właśnie „wszelkim wypadku” postanowiłam go tam zostawić. Gdy już siedzieliśmy na miejscach, dzieci przyklejone do okna, a ja walczyłam z ręcznym bagażem, zauważyłam jak mój mąż i jego mama beztrosko raczą się zimnymi napojami w fotelach z masażem.
Dwie godziny później, gdy stewardesa zaczęła rozdawać przekąski, zauważyłam kątem oka, jak mój mąż nerwowo przeszukuje kieszenie. Wiedziałam, co się stało – szukał portfela.
W końcu podszedł do mnie, skruszony i blady. Poprosił o pieniądze. Uśmiechnęłam się słodko, przeszukałam torbę (udając, że zapomniałam), po czym podałam mu… 20 dolarów.
– Może mama ci pomoże – rzuciłam, jakby od niechcenia. – W końcu siedzicie razem w pierwszej klasie.
Widok jego miny? Bezcenny.
To była lekcja, której szybko nie zapomni.
Gdy wylądowaliśmy, mąż przez cały dzień był jak zbity pies. A ja? Czułam się… dobrze. Bo po raz pierwszy od dawna nie przełknęłam niesprawiedliwości w milczeniu. Dałam mu do zrozumienia, że ja też mam granice.
Więc drogie panie (i panowie!), pamiętajcie: jeśli ktoś próbuje zostawić was w tyle – fizycznie lub emocjonalnie – odrobina sprytnej sprawiedliwości potrafi zdziałać cuda.