Mój syn został zabrany na operację, a gdy zaledwie po kilku minutach zauważyłem poruszenie wśród personelu medycznego, ogarnął mnie paraliżujący strach.

Advertisements

Nasz syn przeszedł operację usunięcia migdałków. Żona nie miała możliwości wzięcia zwolnienia lekarskiego, więc musiała pracować. Ja natomiast nie dostałem osobnego miejsca do spania – przez trzy dni nocowałem na szpitalnych krzesłach. Nie było innego wyjścia.

Advertisements

Nadszedł dzień operacji. Pielęgniarka przyszła na oddział, podała Ludwikowi zastrzyk i wyszła. Po kwadransie wróciła i zabrała go na salę operacyjną. Wkrótce potem zabrano kolejne dwoje dzieci. Jednak Ludwika już tam nie było.

Nagle atmosfera na oddziale uległa zmianie. Personel medyczny zaczął się krzątać, wyczuwało się pewne poruszenie.

Advertisements

Minęła chwila, a dwoje dzieci, które operowano po naszym synu, wróciło już na oddział. Zacząłem się niepokoić. Czy coś poszło nie tak?

W końcu przyszła pielęgniarka i poprosiła mnie, żebym poszedł z nią do ordynatora. Moje nogi zrobiły się ciężkie, jakby straciły swoją siłę. Czułem, że dzieje się coś złego.

Wtedy usłyszałem najgorsze. Ordynator poinformował mnie, że Ludwik miał zatrzymanie akcji serca. Przyczyną było przedawkowanie znieczulenia – anestezjolog popełnił błąd w obliczeniach.

Zaprowadzono mnie na oddział intensywnej terapii. Mój synek leżał tam, otoczony aparaturą, podłączony do różnych rurek. Nadal bezbronny, wciąż nie odzyskał przytomności. Jednak najgorsze było już za nami – lekarzom udało się go uratować.

Bałem się niewyobrażalnie. Każda chwila w szpitalu była dla mnie pełna niepokoju. Nie odchodziłem od niego nawet na moment, czuwając nad nim nieprzerwanie.

Pobyt w szpitalu, który miał trwać kilka dni, przeciągnął się do trzech tygodni.

Nie da się opisać radości, jaką poczułem, gdy Ludwik po raz pierwszy od tamtej chwili pogłaskał mnie po twarzy i przytulił. Prawie go straciłem, ale los dał mu drugą szansę.

Po tamtym wydarzeniu zacząłem inaczej patrzeć na życie. Przestałem kłócić się o drobnostki, starałem się nie przejmować błahostkami. A jednak strach pozostał – obawa, że w każdej chwili może stać się coś złego.

Dziś Ludwik jest dorosłym mężczyzną, sam ma dzieci. Tak jak ja kiedyś martwiłem się o niego, on teraz troszczy się o swoje pociechy.

Mimo upływu lat tamto wydarzenie wciąż tkwi w mojej pamięci. Minęło dwadzieścia lat, a lęk nigdy do końca mnie nie opuścił.

Advertisements

Leave a Comment