Mój mąż zażądał testu DNA, bo „nasz syn nie wygląda jak on” — trzy dni po wynikach kazałam mu się wyprowadzić. Nie dlatego, że się pomylił, tylko dlatego, że mnie zawiódł.
Zmywałam naczynia, kiedy usłyszałam jego słowa. Strumień wody zagłuszył część zdania, więc odwróciłam się z niedowierzaniem.
— Co powiedziałeś?
John stał w drzwiach kuchni z kamienną twarzą.
— Chcę zrobić test DNA Timowi — powtórzył spokojnym, lecz nieugiętym tonem.
— Dlaczego? — zapytałam, wycierając dłonie w kuchenny ręcznik.
— Bo nie jestem pewien, czy to mój syn.
Zamarłam. Tim miał cztery lata. John nie był może ojcem idealnym, ale zawsze był zaangażowany. Bawił się z Timem, zabierał go do parku, kupował zabawki. Nigdy wcześniej nie kwestionował swojego ojcostwa. Nigdy.
Znałam Johna sześć lat. Po roku małżeństwa zaszłam w ciążę. To był dobry czas. Byłam wierna. Nie miał podstaw, by mnie podejrzewać.
— Co cię do tego skłoniło? — zapytałam ostrożnie.
— Wiedziałem! Już się tłumaczysz! — uśmiechnął się złośliwie. — Gdybyś była niewinna, nie denerwowałabyś się.
Zacisnęłam zęby. Absurd tej rozmowy był przytłaczający.
— To nie jest denerwowanie się, John. Pytam, bo to szokujące oskarżenie.
— Spójrz na niego! Jest ciemnowłosy i ma brązowe oczy. A moja cała rodzina to blondyni!
— A ja? — przypomniałam spokojnie. — Mam ciemne włosy, brązowe oczy. Zawsze mówiłeś, że Tim przypomina mojego ojca.
— Nie przypomina go — burknął. — Ale wygląda jak ten twój kolega, Mark.
Zaniemówiłam. Mark? Ten od przeprowadzek? Pracowałam z nim przez chwilę zanim zaszłam w ciążę. To był żart, nie oskarżenie.
— John, naprawdę? — parsknęłam. — Tim nie ma z nim nic wspólnego poza kolorem włosów.
— Moja matka i siostra też tak uważają. Ostrzegały mnie, że zaprzeczysz.
I wtedy wszystko stało się jasne.
Relacje z rodziną Johna nigdy nie były łatwe. Jego mama początkowo była miła, wręcz zbyt miła. Ciasta, komplementy, uśmiechy. Ale za plecami mówiła, że jestem tępa i nieatrakcyjna. Udawała ciepłą, a była toksyczna.
Nie znosiła, że nie pozwalałam sobą pomiatać. Gdy odkryłam jej prawdziwe oblicze, przestałam utrzymywać z nią kontakt. John dalej ją odwiedzał, ale ja trzymałam się z dala.
Jego siostra była równie jadowita. Złośliwa plotkara, która zawsze była ofiarą: zdradzona przez męża (którego sama zdradzała), wyrzucona z pracy (bo kradła), z odłączonym prądem (bo nie płaciła). Z początku próbowałam być uprzejma, ale nie dało się. Nie byłam głucha ani ślepa.
Teraz wiedziałam, że obie przez miesiące zatruwały Johna. I w końcu osiągnęły swój cel — zaszczepiły w nim wątpliwości.
Usiadłam naprzeciwko niego przy stole.
— John, twoja rodzina mnie nie lubi. Wiem o tym. Ale ty naprawdę chcesz zrujnować nasze małżeństwo przez ich słowa?
— Jeśli nie masz nic na sumieniu, nie powinnaś się obawiać testu.
— Zgoda — powiedziałam. — Ale pod jednym warunkiem.
— Jakim?
— Gdy okaże się, że Tim jest twoim synem — a tak będzie — pakujesz walizki i wyprowadzasz się do mamusi. A potem rozwód.
Zamarł. Nie spodziewał się tego.
— Dlaczego?
— Bo nie chcę żyć z człowiekiem, który uwierzył pomówieniom własnej matki, zamiast ufać kobiecie, z którą ma dziecko. Jeśli jej zdanie znaczy dla ciebie więcej niż moje, droga wolna.
Nie powiedział nic. Wstał.
— Robimy test. I tyle.
— Dobrze.
Nazajutrz pobrano próbki. Przez cały tydzień prawie się do siebie nie odzywaliśmy. Najgorsze jednak było to, jak John traktował Tima — chłodno, obco. Tim był zdezorientowany, a ja czułam, jak coś we mnie pęka.
Wiedziałam już, że niezależnie od wyniku, coś się zmieniło bezpowrotnie.
Kiedy przyszły wyniki, poprosiłam Johna, by podszedł. Nie spojrzałam — podałam mu telefon, by sam przeczytał.
Milczał chwilę, potem uśmiechnął się.
— Jest mój! Uff, kamień z serca! To co, może to uczcimy?
— Jasne — powiedziałam. — Rozwodem.
Zbladł.
— Jak to?
— Dokładnie tak. Prawda była oczywista od początku. Ale ty wolałeś słuchać swojej matki niż żony. Przez tydzień nie odzywałeś się do własnego dziecka. Nie, John. Tego nie da się cofnąć.
— Ale… wielu mężczyzn wychowuje cudze dzieci, nawet o tym nie wiedząc!
— A ty miałeś wszystko — zaufanie, rodzinę, miłość. I zniszczyłeś to. Sam.
Próbował mnie przekonać. Przepraszał. Obiecywał, że odetnie się od matki. Ale było już za późno.
To nie był tylko test DNA. To był test jego charakteru.
I oblał go z kretesem.
Dziś jestem spokojna. Mam syna, który wie, czym jest miłość. I wiem, że jeśli kiedyś zbuduję nowy związek, będzie oparty na wzajemnym szacunku — nie na wątpliwościach i podszeptach.
A John? Może kiedyś zrozumie, co stracił. Choć szczerze mówiąc — wątpię.