„Może oddajmy go do domu dziecka…” – te słowa zabrzmiały w powietrzu, jak ciężki cios. Ignat zamarł, czując jak w jego sercu rośnie pustka.

Advertisements

Mężczyzna stał w izbie przyjęć szpitala położniczego, jego ramiona pochylone w dół. W rękach nie trzymał bukietu, jak to zwykle bywa, gdy ojcowie witają swoje dzieci. Popękane i pogryzione wargi miał mocno zaciśnięte. Tak nie wyobrażał sobie spotkania z wymarzonym synem. Och, wcale nie tak!

Advertisements

Marzył o chłopcu, o synu. A oto pielęgniarka przynosi mu mały pakunek, przewiązany niebieską wstążką, i, nie patrząc mu w oczy, ostrożnie przekazuje go w jego dłonie. Sama czuje się niezręcznie. Zwykle gratuluje ojcom, którzy odbierają swoje dzieci, ale w tej sytuacji takie słowa brzmiałyby jak bluźnierstwo. Pielęgniarka milczy. Pragnie, by mężczyzna jak najszybciej wyszedł, zabierając dziecko. Ignat nie spieszy się. Przytulił malucha do siebie, a w jego oku błysnęła łza. Rozejrzał się dookoła, jakby nie wierząc, że oto w jego rękach pojawił się syn, którego tak długo pragnął.

Tylko ona się nie pojawi. Wie to zarówno młoda pielęgniarka, jak i Ignat. Zostały mu wyjaśnione komplikacje przy porodzie, jak serce Maszy stanęło, o bezskutecznych próbach jej ratowania.

Advertisements

„Ale wasz syn urodził się zdrowy. Silny, zdrowy chłopak,” powiedzieli Ignatowi, jakby miało go to pocieszyć.

Ignat przycisnął maluszka do piersi, owiniętego w flanelowy kocyk z niebieską wstążką. Dziecko poruszyło się i zaczęło płakać, przypominając miauczenie kociaka. Ignat obudził się z zamyślenia. Czas wychodzić. Biedna pielęgniarka nie wie, gdzie ma spojrzeć, czuje się tak niezręcznie. Przecież nie jest niczemu winna. A kto jest winny? On sam! To on nalegał na narodziny trzeciego dziecka. Masza nie chciała. Była zmęczona. Zmęczona byciem samotną.

Ignat był kierowcą ciężarówki, miał dobrze płatne kursy, bo był ceniony. Żyli z żoną dostatnio, mieli dwie dorastające córki. Masza narzekała, że jest samotna. Ignat kupił dobry, drogi samochód. Masza znów była niezadowolona. Mówiła, że nie potrzebuje samochodu, tylko męża.

Kiedy zaszła w ciążę z trzecim dzieckiem, chciała przerwać ciążę. Ignat zabronił. Zabronił, bo bardzo pragnął mieć syna. Oto jest, syn, w jego rękach. A co teraz zrobić z nim bez Maszy? Pracę będzie musiał zmienić, to jasne. Z trojgiem dzieci nie pojedzie w trasę. Masza dostała to, czego chciała. Osiągnęła to swoją śmiercią.

Ignatowi chciało się wyć. Chciał zawołać, rozpłakać się, ale trzymał się. W rękach miał niemowlę, a jeszcze trzeba było zająć się pogrzebem. Maszę trzeba było pochować z godnością, więc nie można było pozwolić emocjom wziąć góry.

W domu czekała Marina — przyjaciółka zmarłej żony. Kiedyś Ignat nie był dla niej zbyt miły. Marina go irytowała. Ciągle kręciła się wokół ich domu, bo nie miała swojej rodziny. Ignat prosił Maszę, by nie zapraszała jej do domu, przynajmniej nie w jego obecności. Dopiero teraz Ignat zrozumiał, jak niesprawiedliwie traktował pulchną przyjaciółkę żony. To ona była pierwsza, która przybiegła, gdy dowiedziała się o tragedii. Podczas gdy Ignat był w szoku i nie potrafił pojąć, co się stało, ona przejęła troskę o jego córki. Dziewczynki były jeszcze małe. Jedna miała siedem, druga pięć lat. A Ignat, który ciągle był w trasie, nie wiedział, jak się nimi zająć.

Ignat wrócił do domu, a chłopiec głośno płakał. Jego płacz przypominał miauczenie kociaka. Ignat domyślał się, że maluch jest głodny. Co teraz zrobić? Czym go nakarmić? Zaszokowany wiadomością o śmierci żony, nie pomyślał o takich rzeczach. Ale pomyślała Marina. Kupiła butelki i jedzenie dla dzieci. Od razu wzięła malucha z rąk Ignata.

„Ojej, jaki malutki, płaczemy, płaczemy,” mówiła, otwierając kocyk. „Ojej, Ignat, zobacz, jaki on jasny. Nie jest podobny ani do ciebie, ani do Maszy. A co to na jego policzku? Brud?”

Ignat patrzył na dziecko, które rozwijała Marina, próbując zdrapać coś z jego białego policzka. Chłopiec był jasnoskóry, z bardzo jasnym meszkiem na głowie. Na pewno nie wyglądał jak Ignat. Ignat był ciemny, czarnowłosy, a Masza także była ciemna. Marina tak intensywnie pocierała policzek dziecka, że Ignat poczuł niepokój.

„Teraz mu dziurę w skórze zrobisz. To go boli. Daj, ja zobaczę. To wcale nie brud. To znamię.”

W głowie Ignata pojawiło się podejrzenie, że dziecko mogło zostać pomylone w szpitalu. Skąd u nich taki jasny maluszek, do tego z pieprzykiem na policzku? Myśl pojawiła się i zniknęła. Chłopiec głośno płakał i domagał się jedzenia. Zajęła się tym Marina, a Ignatowi powiedziała:

„Nie martw się o syna, ja się nim zajmę. Pewnie na jakiś czas przeprowadzę się do was. Teraz nie masz czasu na dzieci.”

Ignat jakby się obudził, oderwał wzrok od chłopca, który żarłocznie ssał z butelki. Westchnął głęboko.

„Tak, Marinko, bardzo ci dziękuję. Pojadę do zakładu pogrzebowego. I chyba od razu trzeba zamówić poczęstunek.”

„Tak, znam jedną stołówkę. Tam nie drogo.”

„Nie trzeba,” skrzywił się Ignat. „Nie chcę oszczędzać na pogrzebie mojej Maszy.”

„Ale, Ignat, masz trójkę dzieci. Musisz je wychować. Pieniądze będą potrzebne.”

„Mam pieniądze,” odparł Ignat szorstko. „Na wszystko wystarczy.”

Advertisements

Leave a Comment